Propagandę kanału Russia Today w sprawie Ukrainy obśmiewają wszyscy, ale mało kto wie, że swój udział ma w niej Polak – Mateusz Piskorski, były poseł Samoobrony i szef stowarzyszenia Europejskie Centrum Analiz Geopolitycznych. Od rozpoczęcia protestów w Kijowie kilkakrotnie występował na antenie RT, przekonując m.in., że Majdan jest finansowany przez obce rządy i analizując "skandaliczne ataki" Zachodu na Rosję.
Ostatni występ na antenie stacji, która uznawana jest za główny ośrodek rosyjskiej propagandy zagranicznej, Piskorski zaliczył we wtorek. Temat? Zachodnie media i ich niesprawiedliwe relacje z aktywności Rosji na Ukrainie. Ekspert uważa, że rację w ocenie wydarzeń w Kijowie i na Krymie ma Kreml. I daje temu wyraz w każdej rozmowie z dziennikarzami RT.
Zawsze po stronie Rosji
W grudniu ubiegłego roku interpretował na przykład protesty na Majdanie dokładnie tak, jak zrobił to wczoraj Władimir Putin. "Widać duży profesjonalizm tych, którzy organizowali protesty. Jeszcze przed protestami słyszeliśmy o aktywności kilku ambasad i organizacji pozarządowych, które są finansowane i wspierane przez obce państwa" – tłumaczył. Jego zdaniem Majdan był narzędziem presji, jaką na ukraiński rząd wywierały "zewnętrzne siły".
Widzowie Russia Today mogli też usłyszeć od polskiego analityka, że nasi politycy, którzy jeździli na Majdan i okazywali wsparcie protestującym, nie reprezentowali opinii rządu. Piskorski bagatelizował wizyty na Ukrainie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego i wiceszefa Parlamentu Europejskiego Jacka Protasiewicza. "Nie wiem, czy mają prawo wypowiadać się w imieniu Polski i polskich władz, bo z tego, co wiem ani premier, ani prezydent, nie upoważnili ich do wyrażania polskiej opinii na temat wydarzeń w Kijowie. To prywatne oceny poszczególnych polityków" – przekonywał.
Oskarżony o kontakty z służbami
Jak szef polskiego think tanku, były rzecznik Samoobrony i jeden z najbliższych współpracowników Andrzeja Leppera, został ekspertem prokremlowskiej stacji telewizyjnej? Ktoś, kto od kilku lat obserwuje jego poczynania, nie będzie zaskoczony. Już w 2007 roku, kiedy Piskorski jeszcze zasiadał w parlamencie, pojawiały się pierwsze informacje o jego związkach z Rosją. Tygodnik "Wprost" pisał nawet, że może być rosyjskim agentem. Powoływał się przy tym na wypowiedź rosyjskiego dziennikarza Filipa Leontiewa, który w jednym z wywiadów miał powiedzieć: "To nasz polityk i agent wpływu".
Według "Wprost" do kontaktów z posłem Samoobrony przyznawały się rosyjskie i ukraińskie organizacje, które są pod kontrolą rosyjskich służb specjalnych. W 2006 roku Piskorski pojawił się na Ukrainie z Rosjanami z faszyzującej organizacji CIS EMO, a na stronie podobnego ugrupowania, Międzynarodowego Ruchu Euroazjatyckiego, figurował jako oficjalny przedstawiciel organizacji na Polskę.
Sam zainteresowany wszystkim takim doniesieniom gorączkowo zaprzeczał, ale w ubiegłym roku "Newsweek" wziął pod lupę kierowane przez niego Europejskie Centrum Analiz Geopolitycznych. Potwierdziły się rewelacje o jego współpracy z CIS EMO. Przyjaźnił się z szefem organizacji Aleksiejem Koczetkowem, który za pieniądze Kremla jeździ po terytorium byłego Związku Radzieckiego i obserwuje wybory (raporty zawsze są po myśli Rosji). Pomagał w rekrutacji uczestników takich misji i sam brał w nich udział. Koczetkow twierdzi, że współpraca dobiegła końca, bo Piskorski nawiązał kontakt z byłym doradcą Władimira Putina, powiązanym ze służbami specjalnymi.
Działalności byłego posła przyglądała się też "Rzeczpospolita". W tym przypadku chodziło jednak o Białoruś – ECAG zapraszało na "wyjazdy reporterskie" do tego kraju, które organizował Ecoom, instytucja uznawana za przybudówkę KGB Białorusi. Wyszło na to, że Piskorski zaangażował się w akcję białoruskich służb specjalnych, które chciały zrobić dobry PR prezydentowi Łukaszence.
Głos Kremla
Dzisiaj kontrowersje wokół ECAG ucichły, a były poseł robi karierę eksperta w rosyjskich mediach. Trudno jednak namówić analityków zajmujących się polityką wschodnią, by pod nazwiskiem skomentowali jego występy. Obawiają się "nieprzyjemności". – Powiem tak: są fatalnie postrzegane przez wszystkich. Opinię na jego temat można sobie najlepiej wyrobić po lekturze tych dwóch tekstów: z "Rzeczpospolitej" i "Newsweeka". Dla mnie to jest sprawa dla ABW – ucina jeden z nich.
Inny proponuje zaś, by nie patrzeć na Piskorskiego jak na polskiego, niezależnego analityka. – Jego opinie trzeba z góry wkładać do jednej szuflady. To nic innego, jak po prostu głos Kremla – stwierdza.
Mamy do czynienia z całkowicie nową technologią zajmowania terytorium w sposób faktycznie pokojowy. Na Krymie oddziały wojsk podległych do tej pory Kijowowi masowo przeszły pod rozkazy rządu Autonomicznej Republiki Krymu, bez jednego wystrzału i aktów jakiegokolwiek oporu. (…) Powyższe fakty oznaczają, że w praktyce doszło do powołania siłowych struktur nowego podmiotu państwowego, w oparciu o istniejące zasoby państwa upadłego w wyniku przewrotu dokonanego w Kijowie. Stało się to bez bezpośredniego zaangażowania sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej.