W opinii wielu komentatorów dopiero kryzys na Krymie uświadomił polskim władzom, że musimy sami zadbać o swoje bezpieczeństwo. – Bo trzeba jasno powiedzieć, że zagrożenie ze strony Rosji wcale nie będzie malało. Mogą się zmienić jego formy, ale Rosja nadal będzie dla nas zagrożeniem – mówi w "Bez autoryzacji" Bogdan Klich, były minister obrony, dzisiaj senator PO.
Jak z perspektywy Waszyngtonu wygląda zainteresowanie Amerykanów sytuacją na Ukrainie? Czy to temat wśród polityków, w mediach i w społeczeństwie?
Amerykanie obudzili się dość późno, dopiero kilka dni temu. W wyniku tego, co dzieje się na Krymie Obama zaczął rozumieć, że polityka resetu, którą sześć lat temu zastosował wobec Rosji, nie przynosi skutku. Rosja wykorzystuje to puste miejsce po Amerykanach do konsolidacji swojego najbliższego otoczenia. Kreml robił to metodami nacisku politycznego i ekonomicznego, a ostatnio doszły do tego przejawy agresji wojskowej na Ukrainę.
Administracja Obamy zaczyna rozumieć, że miękkie podejście do Rosji przynosi złe skutki także Stanom, bo obserwują to wszystko ich przeciwnicy w innych regionach świata. W poniedziałek przyjechał do Waszyngtonu premier Netanjahu, we wtorek prezydent Abbas i Amerykanie liczą, że szybko dojdzie do porozumienia. Ale to się nie stanie, jeśli w Europie okaże się, że Ameryka ma miękkie podbrzusze.
Czy to oświecenie, którego doznał Obama nie pojawiło się też w polskim rządzie? Czy nie zauważyliśmy nagle, że te zachodnie gwarancje bezpieczeństwa nie są tak pewne i powinniśmy dozbrajać swoją armię, o czym wczoraj mówił premier?
Nie zgadzam się z opinią, że polski rząd dopiero teraz dostrzegł zagrożenie. Przypominam, że pierwszy zakup, jakiego dokonano po objęciu przeze mnie urzędowania to kontrakt na nadbrzeżny dywizjon rakietowy, zdolny ostrzeliwać cele w Kaliningradzie. Ten zakup był powodowany naszym poczuciem zagrożenia za wschodu. Poza tym nasz udział w operacjach sojuszniczych był powodowany przekonaniem, że w zamian za to otrzymamy gwarancje bezpieczeństwa, których inaczej byśmy nie mieli.
I za tym szły kolejne działania. Udało nam się zmienić tzw. plany ewentualnościowe NATO na wypadek ataku Polski ze wschodu. Poza tym przekonaliśmy sojuszników, znając doświadczenia ataku na Gruzję, że artykuł 5 Paktu jest podstawą działań strategicznych. Po trzecie udało nam się, choć nie było to łatwe, doprowadzić do ćwiczeń sojuszniczych według scenariusza z art. 5. Ćwiczono obronę Polski i krajów bałtyckich po ataku ze wschodu.
I wreszcie po czwarte po raz pierwszy w historii w naszym kraju stacjonują żołnierze amerykańscy, którzy przygotowują ćwiczenia z udziałem F16 i Herkulesów. Tego by nie było, gdyby nie nasz udział w misjach w Iraku i w Afganistanie. To podnosi nasze poczucie bezpieczeństwa.
"Zmieniamy właśnie w tej chwili priorytety w zakresie kolejności dozbrajania polskiej armii" – mówił wczoraj w Sejmie premier. Na co zostanie położony nacisk?
Kryzys ukraiński potwierdza tylko, że spośród 12 programów dozbrajania polskiego wojska, które zostały wprowadzone przeze mnie w październiku 2009 roku, a później w 2012 roku zmodyfikowano, te pięć wskazanych jako priorytetowe jest realizowane. To one decydują o zdolnościach obrony terytorium Polski. Pierwszy to obrona przeciwrakietowa, drugi – śmigłowce. On zwiększa mobilność naszego wojska. Trzeci to bezzałogowe samoloty rozpoznawcze, gwarantujące lepsze rozeznanie pola walki. Czwarty to rozwój Marynarki Wojennej. I piąty, ostatni, to informatyzacja systemów dowodzenia i łączności.
Mam nadzieję, że po doświadczeniach z Krymu nikt z ministrów nie zada takiego pytania, jakie usłyszałem w maju 2008 roku. Mianowicie: "Po co Polsce marynarka wojenna?". Wyjaśniłem dlaczego, a mój rozmówca na to: "A to nie możemy jej sobie do tych zadań wynająć?". Odpowiedziałem, że moglibyśmy, i jeszcze by nam dopłacono. Bo Rosja tylko przebiera nogami, żeby jej Flota Bałtycka zastąpiła naszą.
Spokojnie, ministra Rostowskiego już nie ma w rządzie.
Nieważne kto to powiedział. Ważne, że taka rozmowa się odbyła. I mam nadzieję, że już się nie odbędzie.
W relacjach prasowych na temat zwiększenia współpracy wojskowej między Stanami a Polską i krajami bałtyckimi zastanawia mnie jedno sformułowanie. Sekretarz obrony Chuck Hagel miał powiedzieć, że to wszystko "na czas konfliktu". A co później?
Źle byłoby, gdyby ta współpraca później osłabła. Bo trzeba jasno powiedzieć, że zagrożenie ze strony Rosji wcale nie będzie malało. Mogą się zmienić jego formy, ale Rosja nadal będzie dla nas zagrożeniem. To dążenie Rosji do odbudowy pozycji mocarstwa nie jest niczym nowym, bo remilitaryzacja tego kraju została opisana już w 2000 roku, na samym początku urzędowania Władimira Putina. Wtedy ujęto w prawie obowiązek ochrony mniejszości rosyjskiej poza granicami kraju, a Zachód określono jako zagrożenie dla Federacji Rosyjskiej.
Putin tę politykę realizuje, dokonując kilku procesów. Po pierwsze bardzo ostro ideologizuje politykę zagraniczną, wprowadzając coraz więcej imperialnej retoryki. Po drugie militaryzuje stosunki zagraniczne. Wreszcie po trzecie konsoliduje przestrzeń poradziecką. I według mnie będzie się tego trzymał.
Ile dni Polska musiałaby czekać na siły szybkiego reagowania NATO i regularne armie sojuszników w razie ataku Rosji? I ile dni jest w stanie wytrzymać nasza armia?
To pytania, na które żaden były ani obecny minister obrony nie może odpowiedzieć.