"Czcij ojca swego i matkę swoją" to słowa, które wciąż silnie nakreślają życiowe scenariusze młodych Polaków. Rodzina i kontakt z rodzicami jest na szczycie wartości. Panuje przekonanie, że z rodzicami trzeba trzymać stały i nad wyraz uporządkowany kontakt. Co jeśli ktoś uważa inaczej? Wtedy jest uznawany za niewdzięcznika, który zasługuje na potępienie.
"Dorosłe dzieci mają żal, za kiepski przepis na ten świat..." – brzmi tekst legendarnej rockowej ballady. Jednym z nieodłącznych elementów tego przepisu jest tymczasem założenie, że wchodząc w dorosłość i zyskując samodzielność stajemy się odpowiedzialni za swoich rodziców prawie tak bardzo, jak oni odpowiadali za nasz los, gdy dorastaliśmy. Ten schemat ma się dobrze od wieków, ale być może czas zastanowić się, czy życie w zgodzie z przykazaniem "czcij ojca swego i matkę swoją" nie stoi w sprzeczności w tym, by żyć w zgodzie z samym sobą.
Gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze...
– Między słynną "czcią" dla rodziców a bezsensownym zszywaniem pępowiny na siłę w dorosłym życiu jest znaczna różnica. To, że szanuję rodziców i jestem im wdzięczny za wychowanie i to, ile ich ono kosztowało, nie oznacza jednak, iż teraz jestem im coś winien – słyszę od 28-letniego Mateusza. Od początku studiów mieszka poza rodzinnym domem, szybko usamodzielnił się też finansowo. I jak podkreśla, samodzielność finansowa jest prawdopodobnie kluczem do tego, by dziś umiejętnie wyrwać się z gniazda.
Jego zdaniem, zdrowe relacje z rodzicami oznaczają samodzielność maksymalną. – Jeśli ktoś nadal potrzebuje od rodziny pieniędzy, to wtedy trudniej mu mieć własne zdanie, kwestionować opinie i decyzje rodziców. Wtedy we własnym życiu zawodowym, czy uczuciowym czuje się zmuszony przyjmować ich zdanie. Niestety, z moich obserwacji wynika, że tak wygląda większość sytuacji, w których ktoś gra wzorowe dziecko – ocenia mój rozmówca.
W zasięgu zdalnego sterowania
Podobnie o relacjach dorosłych dzieci z rodzicami mówią Marta i Robert. Świeżo upieczone małżeństwo przyznaje, że prawdziwe szczęście i spokój w życiu znaleźli dopiero po uwolnieniu się od rodziców. – Przez lata staraliśmy się żyć, jak typowe "dobre dzieci". Co to pomogą, pamiętają, martwią się i biorą sobie do serca każdą radę rodzica. Oboje nie potrzebowaliśmy już rodziny finansowo, wręcz przeciwnie. Presja otoczenia jest jednak taka, by po usamodzielnieniu się, zacząć się opiekować rodzicami – opowiada Robert. – Problem w tym, że to się zbyt silnie przeradza w swoiste zdalne sterowanie – dodaje Marta.
Gdyby oni nadal byli w zasięgu tego sterowania, nie mogliby być razem. Obie rodziny znienawidziły się przy pierwszym spotkaniu i natychmiast zaczęły buntować swoje dzieci przeciwko wybrankowi. – Klasyczny przypadek. Mnóstwo ludzi próbuje z tym jakoś żyć, stwarzać pozory. Są i tacy, którzy ulegają – stwierdza Marta. A Robert tłumaczy, jak wyglądał ich wybór. – Będąc we wspólnej podróży, w którą wyjechaliśmy, by uciec od tego zamieszania zrozumieliśmy, że tę pępowinę trzeba uciąć raz, a dobrze. Nasi rodzice się już nie zmienią, a niestety wykazują w obu przypadkach cechy, które trudno zmienić. Kochamy ich, ale do szczęścia już nie potrzebujemy. Wręcz przeciwnie – wyjaśnia.
Dziś rzadko odwiedzają więc rodzinne domy, nie czują nawet presji, by pojawiać się u rodziców na święta. Oboje podkreślają jednak, że mają pewność, iż ich rodziny wiedzą, że mogą na nich liczyć w potrzebie. – Póki nikt takiej potrzeby nie czuje, nie ma sensu trzymać się na siłę – dodają.
Paragraf jak przykazanie
Do pamiętania o rodzicach czasem zmusza jednak prawo. O tym, jak bardzo o przestrzeganie czwartego przykazania dba państwo przekonuje się od kilku miesięcy 24-letni Krystian. – Ojciec, który przez całe życie w zasadzie żerował na mojej matce, po jej śmierci przed dwoma laty o alimenty postanowił pozwać mnie. Choć facet przez osiemnaście lat, gdy mieszkałem w rodzinnym domu łożył na mnie jedynie swoim gadulstwem, bierze dziś ode mnie kasę tylko na tej podstawie, że mieliśmy wspólny adres. Sąd mało interesowało, że taki dług wdzięczności miałbym co najwyżej wobec mamy – opowiada.
Sądy interesuje bowiem jedynie to, czy u rodzica występuje niedostatek, czyli nie jest on w stanie samodzielnie zaspokoić swoich uzasadnionych potrzeb życiowych. Jeżeli dorosłe dziecko zarabia choć trochę przyzwoite pieniądze, nie ma większych szans na odcięcie pępowiny. Wręcz przeciwnie, na lata prawo uwiązuje ją na jego szyi. Jedyną szansą na wyzwolenie się z tego stanu jest udowodnienie, iż rodzić jest niegodny alimentacji, ale w przypadkach, gdy ten mieszkał z dzieckiem i nie był uzależniony od alkoholu lub agresywny, nie ma wielkich szans na udowodnienie tego.
Dobre wychowanie to... nie znaczy zawsze to samo
Jednak nie wszyscy rodzice chcą być ściśle związani ze swoimi dziećmi, gdy te już dorosną. – Mnie rodzice długo przygotowywali na to, że w pewnym momencie powinienem możliwie mocno zniknąć z ich życia. Nauczyli samodzielności, dali szansę na dobry start i w chwili, gdy opuszczałem dom, postanowili zacząć wtedy także swoje nowe życie – wspomina 32-letni Arkadiusz. – Rodzice byli nauczycielami i chyba świetnie rozumieli, że młody człowiek może realizować się tylko bez balastu, a rodzice bywają nim nawet niechcący. Świetnie widzę to po swoich przyjaciołach, którzy zawsze coś wobec rodziców "muszą". Przez to mają problemy w związku, albo z finansami – ocenia.
– Nie wiem, jak można żyć szczęśliwie bez dobrej relacji z rodzicami – mówi tymczasem 26-letnia Kasia. Na co dzień mieszka ze swoim partnerem, ale prawie każdego dnia po pracy stara się wpaść do mamy. Z tatą ma trochę słabszą więź ze względu na rozwód rodziców, na który zdecydowali się, gdy była nastolatką, ale i u niego pojawia się kilka razy w miesiącu. – Nie jestem przesadnie wierząca, wręcz przeciwnie, ale w tym "czcij ojca i matkę" jest jednak coś tak naturalnego, że trudno temu zaprzeczyć – przekonuje. Kasia dodaje, że trudno jej zrozumieć nawet tych, którzy przez rodziców mieli słabszy życiowy start. – Przyjaciół można zmienić, faceta też, ale rodziców ma się jednych. Wspólna krew do czegoś zobowiązuje – wyjaśnia.
Układ "wzorcowy" nie musi być zdrowy
– Najzdrowszy układ jest taki, że dziecko w odpowiednim momencie opuszcza dom i zakłada własną rodzinę i samodzielnie kreuje swoje życie, jednocześnie mając kontakt z rodzicami i potrafi się nimi zaopiekować, jeżeli zachodzi taka potrzeba – komentuje psycholog Barbara Stawarz. Od razu zaznacza jednak, że tak przystający do społecznych oczekiwań i zarazem pozwalający na życie w zgodzie z samym sobą scenariusz kontaktów z rodzicami bywa rzadkością.
Zdaniem psycholog, wbrew społecznemu przekonaniu i nakazowi, by "czcić" rodziców za wszelką cenę, w wielu sytuacjach lepiej dla wchodzącego w prawdziwą dorosłość dziecka może przysłużyć się nawet drastyczne odcięcie się do domu niż męczenie się, by za wszelką cenę ułożyć sobie "wzorcowe" relacje.
– Zawsze należy jednak pamiętać, że wszystko zależy od tego, jak układały się relacje rodziców z dzieckiem wówczas, gdy dzieci dopiero zaczynały dorastać. Im w domu było lepiej, tym rzadziej rodzice będą się potem dziwić, że ich dziecko się od nich w dorosłym życiu odcina – przypomina Barbara Stawarz.