W Polsce wszyscy wciąż dyskutujemy o wydarzeniach na Ukrainie. Tymczasem oczy świata są wpatrzone nie tylko w to miejsce. Równie wielką uwagę przykuwa to, co dzieje się na ulicach największych miast Wenezueli. Od tygodni Wenezuelczycy walczą z socjalistycznym reżimem stworzonym przez nieżyjącego Hugo Chaveza, który jego następca prowadzi prostą drogą do ekonomicznej katastrofy.
Ulice stolicy Wenezueli wyglądają dziś podobnie, jak do niedawna kijowski Majdan. Tam wciąż dochodzi bowiem do starć sił porządkowych z protestującymi. Na ulicach z socjalistycznym, autorytarnym rządem, któremu od śmierci Hugo Chaveza przewodzi Nicolas Maduro, postanowili przeciwstawić się przede wszystkim ludzie młodzi. Jak donoszą korespondenci, uczestnikami masowych protestów są w większości uczniowie szkół i młodzież akademicka.
To niestety także oni stanowią najliczniejszą grupę wśród ofiar starć ze służbami, które coraz częściej nie przebierają w środkach mających służyć zdławieniu protestów. Według informacji udzielonych przez wenezuelską Prokuraturę Generalną, w czasie starć życie straciło dotąd 19 osób, a rannych zostało 288 Wenezuelczyków. W tej grupie są także funkcjonariusze policji i służb, ale większość stanowią właśnie uczniowie i studenci.
Po długim milczeniu wydarzenia w kraju postanowił wreszcie skomentować prezydent Nicolas Maduro. W rozmowie z CNN przywódca wenezuelskiego rządu tłumaczył Christiane Amanpour, że nakazując służbom twarde rozprawienie się z protestującymi postąpił zgodnie ze światowymi standardami. Jego zdaniem, w świetle zagrożenia utratą legalnie zdobytej władzy Barack Obama zareagowałby podobnie bezkompromisowo, co on.