21 proc. Polaków "zdecydowanie nie" czuje się gotowa, aby ginąć za ojczyznę, a 26 proc. "raczej nie". Tymczasem w kontekście wydarzeń na Ukrainie coraz częściej pojawia się pytanie, na ile Polska i Polacy mieliby szanse powstrzymać agresję zbrojną. Jest ono tym bardziej uzasadnione, że po zniesieniu poboru w 2008 roku, młodzi nawet nie trzymali karabinu w rękach, nie mówiąc już o jakimkolwiek przeszkoleniu. I choć mają świadomość, że są kompletnie nieprzygotowani do ewentualnego konfliktu, mają to w głębokim poważaniu.
Z badania przeprowadzonego przez pracownię MillwardBrown wynika, że niewiele zostało w nas z romantycznych bojowników o ojczyznę - przynajmniej na poziomie deklaracji. 21 proc. Polaków "zdecydowanie nie", a 18 proc. "raczej nie" zamierza poświęcać zdrowia i życia za ojczyznę. Tylko 17 proc. stwierdziło, że zdecydowanie są gotowi poświęcić się dla kraju, a 26 proc. uważa, że "raczej tak" - wynika z sondażu dla TVN 24.
Nie tyle wyniki, co sam sondaż został bardzo krytycznie oceniony przez dziennikarkę Dominikę Wielowieyską. – Sondaż mnie zirytował. Uważam, że zafałszowuje rzeczywistość. Według mnie nieuprawnione jest wyciąganie z badania wniosku, że blisko połowa Polaków nie poświęci życia dla zagrożonej ojczyzny. Bo takie decyzje się podejmuje w stanie krańcowego zagrożenia – czytamy w serwisie tokfm.pl.
Dziennikarka ma dużo racji, bo w razie zagrożenia nie byłoby miejsca na zastanawianie się i wybrzydzanie. Pojawia się jednak pytanie, czy młodzi ludzie byliby w jakimkolwiek stopniu przygotowani do tego, aby walczyć o cokolwiek? Zapytaliśmy kilku młodych mężczyzn, co oni sami sądzą na temat swojej "użyteczności" wojennej oraz o to, jak zachowaliby się w przypadku zagrożenia. Ich odpowiedzi nie napawają optymizmem.
Miłosz - 21 lat
Miłosz ma 21 lat i studiuje ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim. Nie wie jeszcze do końca, co chciałby robić w życiu i czy będzie to związane z ekonomią. Wie natomiast, że na pewno nie chciałby mieć nic wspólnego z wojskiem, gdyż wolne chwile woli spędzać na monocyklu lub ćwiczeniach żonglerki, niż na poligonie.
– Dostałem kategorię wojskową A, lecz pójście w kamasze wydaje mi się być całkowitą abstrakcją – słyszę od Miłosza, który teoretycznie w każdej chwili mógłby zostać wezwany do obrony granic. – Żyjemy sobie tutaj, chodzimy po ulicy, robimy zakupy... Ale z drugiej strony mam tę świadomość, że sytuacja na Ukrainie jest napięta. Staram się jednak nawet nie myśleć o takich rzeczach – mówi 21-letni student.
Miłosz kompletnie nie czuje się gotowy do tego, aby w razie potrzeby walczyć za ojczyznę. – Żołnierze przed wyjazdem na misję są przygotowywani do swoich zadań, czasami przez miesiące a nawet lata. Nie chodzi tylko o sprawność fizyczną, ale oni muszą być nastawieni psychicznie do wojny. Nie sądzę abym ja był do tego zdolny – słyszę od swojego rozmówcy.
Tadeusz Cymański stwierdził w niedzielę na antenie Radia Zet, że ma dwóch synów, którzy nie przeszli żadnego przeszkolenia wojskowego, podobnie jak bohaterowie tego artykułu i tysiące Polaków. – Nie wyślę ich na śmierć, jeśli nie trzymali karabinu w ręku – stwierdził polityk, który poważnie traktuje zagrożenie ze strony Rosji. Wojciech Olejniczak ironizował, że synowie Cymańskiego powinni zacząć trenować triatlon...
Miłosz nie trenuje triatlonu, a jedynie gra w piłkę nożną. – Nie sądzę aby to wystarczyło, aby strzelać do innych ludzi. Wydaje mi się to całkowitą abstrakcją – stwierdza Miłosz.
Według mojego rozmówcy dobrze się stało, że nikt na siłę nie zmuszał go do służby. – Mój ojciec poszedł na studia głównie po to, aby uniknąć poboru do wojska. Dobrze, że my dziś nie musimy od niego uciekać. Niestety druga strona medalu jest taka, że w razie konfliktu, byłoby wiele osób sprawnych jak ja czy ty, które teoretycznie mogłyby wspomagać kraj w działaniach militarnych, ale nie są na to kompletnie przygotowani – mówi student ekonomi.
Marek - 22 lata
Marek spotkałem w okolicach kampusu głównego UW. Również jest "szczęśliwym" posiadaczem kategorii A. Zapytałem go, ile ona dla niego znaczy. – Niewiele – usłyszałem. – Musiałem pójść do WKU, odhaczyć swoje i zapomnieć – mówi bez owijania w bawełnę. Mój rozmówca również nie wyobraża sobie sytuacji, aby musiał bronić ojczyzny. Poza tym nie wierzy, aby mogło dojść do eskalacji konfliktu na Ukrainie.
– Moja kategoria wojskowa kompletnie o niczym nie świadczy. Nie mam żadnego doświadczenia. Nie jestem też nastawiony patriotycznie, żeby iść walczyć za ojczyznę, a już tym bardziej nie za naszą – mówi Marek. Gdyby nawet został wezwany do stawienia się w wojsku, starałby się z tego wykręcić. – W pierwszej kolejności myślę o sobie i o swoich bliskich, a nie o ojczyźnie i tego typu wartościach, które dotyczą mnie w mniejszym stopniu – mówi szczerze 22-letni student gospodarki przestrzennej.
Zdaniem Marka, brak technicznego przeszkolenia jest najmniejszym problemem, bo na podstawowym poziomie, każdy w miarę szybko powinien nauczyć się obsługi karabinu, czy innego sprzętu wojskowego. – Prawdziwym problemem byłoby strzelanie do ludzi. Jestem człowiekiem pokojowym i przemoc jest dla mnie obcym zjawiskiem. Gdy pomyślę sobie, że miałbym celować w drugiego człowieka, to wiem, że miałbym z tym poważny problem – mówi Marek.
Biorą pod uwagę nastawienie Marka do wojska nie dziwi opinia, że likwidacja zasadniczej służby wojskowej była według niego słuszna. – Jeśli już stawiać na armię, to z pewnością nie na tego typu ludzi jak my, którzy nie są ani zaangażowani, ani przygotowani. Bylibyśmy mięsem armatnim. Wojsko powinni tworzyć ludzie odpowiednio przygotowani, dobrze wynagradzani za to, co robią – uważa mój rozmówca.
Piotr - 26 lat
26-letniego Piotra spotykam pod Kolumną Zygmunta na Placu Zamkowym. Ma ochotę się wypowiedzieć, ale z racji wykonywanego zawodu nie może pokazać twarzy. Twierdzi, że jego słowa mogłyby zostać uznane za złamanie etyki zawodowej. Piotr jako jedyny z moich rozmówców ucieszył się, że na komisji poborowej otrzymał kategorię A. Jednak nie dlatego, że to powód do dumy, a raczej oznaka, że po prostu jest zdrowy. – W kontekście ostatnich wydarzeń nabieram przeświadczenia, że może wydarzyć się coś złego – mówi mieszkaniec Lublina.
– Nie jestem przeszkolony, nie potrafię strzelać, ale umiem jeździć samochodem i prowadzić różne maszyny. Natomiast co do techniki prowadzenia operacji zbrojnych, taktyki czy też zachować typowo wojennych - nie mam zielonego pojęcia – mówi Piotr, którego zdaniem polska armia z ludźmi bez szkolenia będzie działała zgodnie z mickiewiczowską zasadą "jakoś to będzie".
– Nie jesteśmy przeszkoleni, więc w razie jakiegoś konfliktu popadamy jak muchy, a w razie mobilizacji nic dobrego nie zrobimy, tylko będziemy mięsem armatnim. Gdy dostanę wezwanie do wojska, będę kombinował, aby tego uniknąć. Życie jest zbyt piękne, aby iść na wojnę – stwierdza 26-latek.
Z wypowiedzi moich rozmówców wynika, że młodzi Polacy rzeczywiście nie są gotowi, aby bronić ojczyznę. I choć w razie realnego zagrożenia nie mieliby wyboru i poszliby w "kamasze" pomimo narzekania, pojawia się pytanie o ich przydatność. Dla wielu z nich bowiem, przeszkolenie wojskowe zakończyło się na etapie gier typu "Call of Duty".
Nie wyobrażam sobie, aby do kogokolwiek strzelić, nawet w jakiejś "górnolotnej sprawie". Człowiek po drugiej stronie mógłby być w takiej samej sytuacji, jak ja i wcale nie zawinić mieszkańcom Ukrainy.