Kto by nie chciał trenować z kadrą na Narodowym? Marzenie wielu. Co prawda nie trenowałem z piłkarzami, a z rugbystami. Jednak dla amatora to na pewno jest ciekawe doświadczenie: można sprawdzić się w grze przeciwko zawodowcom.
Zapewne wielu czytelników naTemat się dziwi czytając, że „zagrałem” na Narodowym. Podobnie wyglądały twarze niektórych moich znajomych dziennikarzy, kiedy zapowiedziany przez spikera wybiegłem na murawie w barwach Frogs Warszawa. Akurat zostałem wybrany przez moją drużynę do reprezentowania jej w ramach kadry Mazowsza. Jak to jest zagrać przeciwko reprezentacji? Ciężko, ale na pewno jest to przeżycie, które się do końca życia będzie pamiętało.
Już na samym wstępie można było zauważyć, że rugby jest traktowane przez wszystkich po macoszemu. Dostaliśmy wspólną szatnię z reprezentantami. Przebieraliśmy się w ścisku jeden na drugim, jakby mało było szatni na narodowym. Jednak nie ma co narzekać. To i tak niebo w porównaniu z tym, co mamy w tygodniu. Gdy trenujemy na obiektach Skry, mamy szatnię pod chmurką. Takie jest życie sportowca-amatora.
Nie wychodząc z szatni, mogłem zobaczyć spore różnice między sobą a zawodowcami. Gdzie mnie tam z moją figurą do nich? Jednak nie ma powodów do wstydu, nie gram w rugby zawodowo. Występuję w amatorskim klubie Frogs Warszawa, na zapleczu ekstraligi. Dopłacam do treningów, kadrowicze za trenowanie dostają wynagrodzenie. Niektórzy występują w zagranicznych ligach. Sam mógłbym pomarzyć o takiej karierze. Jednak znaleźliśmy się w tym samym miejscu o tym samym czasie.
Oczywiście dochodzi do tego otoczka Stadionu Narodowego. Może i nie było pełnych trybun. Jednak mogłem wybiec na boisko w obecności kamer. I przyznam, że to całkiem przyjemne uczucie: wybiec na tę murawę w stroju swojej drużyny (ustalono, że każda drużyna z Mazowsza występuje w koszulkach klubowych). To całkiem inne doświadczenie: na środku boiska rozglądać się na otaczające boisko trybuny. Zaledwie dwa dni wcześniej kibice dopingowali piłkarzom podczas meczu ze Szkotami. Tego dnia milczały.
Najpierw szybkie pamiątkowe zdjęcie zawodników kadry rugby Mazowsza. Następnie rozgrzewka. Dostaliśmy połowę boiska. Obsługa stadionu nie zdjęła bramek po środowym meczu piłkarzy ze Szkotami. Śmialiśmy się, czy to przypadkiem nie na „naszą” strzelił zwycięskiego gola Scott Brown. Tymczasem wielkimi krokami zbliżała się chwila zetknięcia z kadrowiczami.
Wiadomo, spotkanie na murawie narodowego to tylko sparing. Gra na pół gwizdka. Kadra miała za sobą ciężkie zgrupowanie w Tunezji, gdzie miała rywali na swoim poziomie. Tu jedynymi pretendentami do gry w reprezentacji mogli być zawodnicy powołani do drużyny Mazowsza z Pogoni Siedlec, czy Orkana Sochaczew. Dla reszty z nas była to raczej okazja do zobaczenia, jak daleko nam do poziomu prezentowanego przez kadrowiczów.
Start, auty, młyny i przegrupowania. Te elementy gry mieli na nas przećwiczyć reprezentanci. Start wygląda tak, że wszyscy zawodnicy drużyny rozpoczynającej grę stoją za kopaczem, a ten z dropkicka (wypuszcza piłkę i po jej odbiciu się od ziemi kopie) rozpoczyna grę. Aut: zawodnicy obu drużyn stoją w dwóch rzędach, pięć metrów od linii bocznej. Piłkę wrzuca zawodnik grający na pozycji młynarza, zazwyczaj jeden lub dwóch zawodników jest wynoszonych w powietrze. Młyn to dwie formacje po ośmiu zawodników, które wzajemnie przepychają, by zdobyć piłkę. Dochodzą jeszcze rucki i maule, ale nie starczyłoby mi czasu, żeby wszystko wam wyjaśnić.
Ledwo co się trening zaczyna a już Marek Płonka, selekcjoner kadry rozporządza aut. Z naszej strony wyrzucany ma być chłopak z Siedlec. Jednak piłka zostaje krzywo wrzucona. Akurat dwóch etatowych wrzucających wprost z Tunezji, gdzie kadra była na zgrupowaniu, pojechała do swoich klubów we Francji, więc można przymknąć oko na poziom wrzutu. Nie mniej jednak udaje mi się przechwycić piłkę. Cyprian Majcher, rwacz młyna reprezentacji, nie był z tego faktu zadowolony. Żartuję, że jeszcze kilka razy im tak zrobię. Jeszcze dwa razy „ukradnę” im piłkę. Najbardziej dumny mogę być z faktu, że raz udało mi się przechytrzyć Craiga Bachurzewskiego, zawodnika klubu szkockiej ekstraklasy. Trzeba jednak pamiętać, że to był sparing i nie wiadomo, jak daleko pozwoliłby mi pognać z piłką w normalnym meczu.
Mimo wszystko w autach czuję, że jeszcze mogę rywalizować z kadrowiczami. W pozostałych elementach gry już raczej nie. Na szczęście gramy na pół gwizdka, więc wszystkie moje braki nie zostały obnażone. Z drugiej strony po czterdziestu minutach treningu widać, że jestem w dużo słabszej formie fizycznej od kadrowiczów. Oni prawie się nie spocili. Tymczasem ze mnie pot leje się strumieniami.
Po sparingu szybkie pamiątkowe zdjęcie i powrót do szatni. W związku z tym, że jesteśmy w ścisku to nie możemy w pełni docenić warunki jakie grupa piłkarzy ma po meczu. Jednak atmosfera jest przyjazna. Żartujemy sobie z zawodnikami kadry, chłopaki opowiadają o tym, jak było na zgrupowaniu reprezentacji. Gdyby nie fakt, że jest godzina 12:00, a kadrowicze muszą wrócić do domów to zaczęlibyśmy „Trzecią połowę meczu”. Jak ona wygląda, przekonajcie się sami wybierając się na mecz rugby. Tymczasem szara rzeczywistość powoduje, że po szybkim występie na Narodowym, człowiek musi wrócić do pracy.
A jak oceniam swój występ? Szczerze? Bohdanowicz miał przebłyski, ale widać, że mu się nie chciało biegać. Zawodnik powinien się bardziej przykładać do swojej gry, inaczej nie ma co marzyć o grze na wysokim poziomie. A czy kadrze przydał się sparing ze mną? O tym się przekonamy za miesiąc, kiedy 5 kwietnia reprezentacja zagra w Siedlcach z Mołdawią w ramach eliminacji do Pucharu Świata w Rugby.