Suka, Lord Vader w spódnicy, jędza – słyszą za plecami nienawistny szept te kobiety, które odniosły sukces. Szepczą i mężczyźni, i kobiety. Ci pierwsi czują się zagrożeni, te drugie – zazdrosne. Nie lubimy kobiet sukcesu.
Jaka ładna i grzeczna – słyszą dziewczynki. – Ale sprawny chłopak, zdolna bestia – słyszą od najmłodszych lat chłopcy. Z tych chłopców wyrastają pewni siebie mężczyźni, z dziewczynek często szare myszki. Jeśli przeczą stereotypowi, są przebojowe, pewne siebie i skoncentrowane na karierze, w której odnoszą sukces, uważane są za "suki". Zołzy. Jędze. Babochłopy, które "się rządzą". W USA właśnie ruszyła kampania "Ban Bossy", która ma zapobiec nazywaniu dziewczynek i kobiet "bossy". Czyli w wolnym tłumaczeniu: Nie jestem władcza, jestem szefową.
Akcję wymyśliła szefowa operacyjna Facebooka, Sheryl Sandberg. W trwającym niewiele ponad minutę spocie kampanii społecznej wystąpiły Condoleezza Rice, Diane Von Furstenberg, Beyonce, Jane Lynch, Jennifer Garner, Sheryl Sandberg, Jimmie Johnson, Arne Duncan i Anna Maria Chavez. "I'm not bossy. I'm the boss" – mówią gwiazdy, z których każda była nazywana "bossy".
Podobnie jak Hillary Clinton ("stereotypowa suka", "rządzi się, manipuluje, jest zimna"), była sekretarz stanu Madeleine Albright ("Kiedy zaczęłam wspinać się po szczeblach kariery, musiałam poradzić sobie z tym, że na określenie tych samych cech u kobiet i mężczyzn używa się różnych określeń: mężczyźni są pewni siebie, oddani pracy, a kobiety – agresywne, emocjonalne"), Indira Gandhi (Nixon nazywał ją "starą wiedźmą", Kissinger – suką), Angela Merkel (którą nie dość, że nazywa się "żelazną frau", to Silvio Berlusconi nazwał ją "tłustą, nie****ną krową") oraz setki tysięcy dziewcząt i kobiet na świecie. Amerykańskie nastolatki boją się przewodniczyć klasie właśnie dlatego, że nie chcą słyszeć epitetów, z których to "bossy" boli najbardziej.
Anielice i diablice w męskich rolach
Sheryl Sandberg, która walczy z tego typu dyskryminacją, opowiada w wywiadzie z Yahoo! News: "Podnieś rękę, jeżeli kiedykolwiek zostałeś nazwany/a w pracy osobą zbyt agresywną – mówię ludziom na wykładach. Rękę podnosi może pięć proc. mężczyzn. Kiedy pytanie dotyczy kobiet, w górę podnoszą się wszystkie ręce. Jeśli wciąż będziemy reagować negatywnie na kobiece przywództwo, nigdy nie zmienimy tej proporcji".
W Polsce nie jest lepiej. Kobiety wciąż odbijają się od wszechobecnych szklanych sufitów. Nikt nie lubi tych, które odniosły sukces. Są pewne siebie, przedsiębiorcze, silne i zmotywowane. To budzi niechęć zarówno mężczyzn, jak i – paradoksalnie – kobiet. – To wynika z płci kulturowej, a więc genderu. Dziewczynki są wychowywane do bycia miłymi, grzecznymi, niosącymi pomoc, stawiającymi innych na pierwszym miejscu, a chłopcy są trenowani do przebojowości, sukcesu, przywództwa – wyjaśnia socjolog z UMK dr Katarzyna Stadnik, autorka książki "Anielice czy diablice".
– Teoretycznie są parytety, wewnętrzne regulacje w korporacjach, ale dyskryminacja kobiet w biznesie jest taka sama od lat – mówi menedżerka artystów Ania Westfal, kiedyś związana w wytwórniami Universal i Magic Music. – Niedawno, negocjując występ jednego z artystów na dużym koncercie, druga, męska strona negocjacji, potraktowała mnie z lekkim przymrużeniem oka. Zamknęliśmy te negocjacje pozytywnie, ale na finalne rozmowy musiał przyjść ten artysta. Facet, choć jego obecność nie była niezbędna, miał swoją męską obecnością uwiarygodnić umowę – mówi.
Jeśli kobieta jest dobrym negocjatorem w biznesie, jest traktowana jak "zimna suka", kiedy w dokładnie takiej samej sytuacji mężczyzny jest chwalony za to, że jest twardym graczem. Tam, gdzie błąd dyskwalifikuje kobietę, mężczyźnie jest wybaczany. – Trochę się z tego śmieję, trochę mnie to frustruje. Ale to trzeba wyśmiewać, bo gdybym się denerwowała, nic bym w tym biznesie nie osiągnęła – konkluduje Westfal.
Nie ma znaczenia, czy mowa o karierze w korporacji, mediach, muzyce czy sporcie. – Nasze, kobiet, zdanie mniej się liczy przy ustalaniu planów treningowych, widzę to po innych dziewczynach – mówi Zofia Noceti-Klepacka, reprezentantka Polski w windsurfingu, mistrzyni i dwukrotna wicemistrzyni świata w olimpijskiej klasie RS:X, brązowa medalistka XXX letnich Igrzysk Olimpijskich w Londynie.– Wprawdzie nie ma różnic w wynagrodzeniach, bo za medal tyle samo pieniędzy dostaje mężczyzna, co kobieta, ale my musimy ciężej pracować, żeby zdobyć uznanie. Nasze zdanie liczy się mniej, a na pozycję trzeba bardziej pracować – uważa mistrzyni olimpijska.
To jeden z powodów, dla których projektantka mody Lidia Kalita woli pracować z kobietami. Te, przez lata przyzwyczajone do konieczności udowadniania własnej wartości, ciężko pracują i są bardzo skuteczne. – Wolę pracować z kobietami, bo są bardziej konkretne, odpowiedzialne. Mężczyźni za dużo mówią i całymi godzinami siedzą na spotkaniach, podczas gdy my potrafimy wszystko ustalić w o wiele krótszym czasie – mówi projektantka, która razem z siostrą stworzyła imperium mody Simple, a teraz właśnie zadebiutowała autorską kolekcją sygnowaną własnym nazwiskiem. Zaznacza jednak, że nie dyskryminuje. – Pracuję też z mężczyznami, ale szefować wolę kobietom – dodaje.
Podwójna blokada
Kobiety, kiedy przyjmują role "męskie", są uważane stereotypowo za "suki", są nielubiane, a co więcej – uważane za mało kobiece. Kompetencje i kobiecość wykluczają się nawzajem. Tak postrzegają to i kobiety, i mężczyźni. Wyraźnie widać tu podwójne standardy – mężczyzna sukcesu budzi pożądanie, kobieta sukcesu – nieufność i niechęć. – W socjologii nazywa się to podwójną blokadą: nieważne, co kobieta wybierze, i tak jest zablokowana. Jeśli będzie chciała być kobieca, nikt nie będzie patrzył na jej kompetencje i dostanie łatkę głupiej. Jeśli będzie chciała być postrzegana jako kompetentna, dobra w tym, co robi, nie będzie lubiana i uważana za kobiecą – mówi Stadnik. "Super kobieta" to w powszechnym przekonaniu taka, która odniosła sukces zawodowy, ale jednocześnie jest spełniona jako żona i matka. Jeśli spełnione jest tylko jedno kryterium, niezależnie od tego, które, nie będzie postrzegana jako ta, która jest kobietą sukcesu.
Potwierdzają to kobiety, które sukces odniosły. Agata, producentka, mówi, że na kobiety w telewizji wciąż patrzy się podejrzliwie. Te, czując co, z impetem wchodzą w "męskie" role, bo nie chcą być określane jako słabe, emocjonalne, mniej wartościowe od mężczyzn. Dobrze podsumowała to w swoich wspomnieniach Madeleine Albright:" Gdyby kobiety przywódcy zachowywały się tak jak Arafat i Barak podczas Camp David, zostałyby odesłane do domu jako cierpiące z powodu menopauzy".
Wymagania rynku kontra gender
Obecnie nastąpiła konfrontacja takiego myślenia o rolach przypisanych płciom z wymaganiami rynkowymi – po pierwsze jest niż demograficzny, więc kobiety muszą pracować, poza tym są lepiej wykształcone niż mężczyźni, nic więc dziwnego, że sięgają po role do tej pory zarezerwowane dla nich. – Na poziomie średniego szczebla zarządu dyskryminacji nie widać, jest mniej więcej 50 proc. kobiet i 50 proc. mężczyzn, ale już na wyższym szczeblu jest tylko 9 proc. kobiet – dodaje socjolog.
Kobiety, które pną się po szczeblach kariery, zaczynają funkcjonować w typowo męskim środowisku. Mężczyźni patrzą na nie albo jak na obiekty seksualne, albo jak na rywalki, co budzi ich niechęć. Kobiety to czują, więc twardnieją, starając się uodpornić na wszechobecny testosteron. I koło się zamyka – broniąc się przed dyskryminacją, zaczynają być postrzegane jako zołzy, wiedźmy, "suki". Facet, kiedy jest pewny siebie i skoncentrowany na pracy, uchodzi za kompetentnego, silnego, dobrego przywódcę. Kobieta – za babochłopa, terminatora, jędzę.
Sędzia amerykańskiego Sądu Najwyższego Ruth Bader Ginsburg skwitowała to kiedyś, dowiedziawszy się, że koledzy z roku nazywali ją za plecami "suką": lepiej suką niż szarą myszą.
Ania w fartuszku, Jasio w garniturze
– Jestem wściekła, kiedy widzę, że w podręcznikach dla małych uczniów Ania liczy jabłka, żeby być dobra gospodynią, a Jaś liczy pieniądze, bo przecież będzie w przyszłości bankierem – mówi Małgorzata, reżyserka. – Tu jest gender, tu zaczyna się nierówne traktowanie. A potem małe dziewczynki mają wrażenie, że mogą mniej, że są inaczej traktowane, niż chłopcy. Jeśli w przyszłości są twarde, ambitne i nieustępliwe, przykleja im się łatkę suk – dodaje.
A kobieta sukcesu definiuje się sama, więc żadnych łatek przylepiać jej nie trzeba. – Na tym między innymi polega jej "sukces" – określa siebie, swoje cele, mocne strony i niekoniecznie porównuje się z innymi – także z mężczyznami. Mimo, że sukces ma wiele twarzy, w naszym społeczeństwie niewątpliwie przyjęło się rozumieć pod tym niezależność finansową, wysokie stanowisko w strukturach organizacyjnych, uznanie społeczne, władzę. Ale tak nie musi być. W obszarze sztuki czy nauki sukces to ciężka praca uwieńczona uznaniem, przekonaniem do swoich dzieł, odkryciem i opisaniem różnych prawd w nauce. Jeszcze raz więc powiem: kobieta sukcesu definiuje swój sukces sama – mówi psycholog dr Joanna Heidtman.
Męski dyskomfort w biurze
I to już od ponad stu lat. Kobiety w Europie pracują zawodowo od przeszło wieku. Po II wojnie światowej było jasne, że w jednym gospodarstwie domowym pracować musi i mężczyzna, i kobieta. – Nie stosuje się to do sytuacji, w której kobiety zaczynają zajmować bardzo wysokie, o silnym wpływie decyzyjnym stanowiska - w firmach, w partiach, w aparacie państwowym. Tutaj rzeczy nie zmieniają się tak szybko i rzeczywiście świat męski może czuć się "niekomfortowo" w obliczu odebrania mu jego przywilejów – dodaje psycholog.
Z powodu "męskiego dyskomfortu" kobiety zajmujące menedżerskie stanowiska poddawane są dyskryminacji, co potwierdzają wyniki ankiety przeprowadzonej dwa lata temu przez Polish Professional Women Network. "Menedżerki doświadczają i są świadome zjawiska dyskryminacji w firmach, wynikającego przede wszystkim z funkcjonowania stereotypów płci i uprzedzeń wobec kobiet. Respondentki doświadczyły lub znają osobiście przypadki stosowania odmiennych standardów oceny pracy kobiet i mężczyzn, nierównego wynagradzania czy pomijania przy awansach. Badane doświadczają zjawiska „szklanego sufitu” i zauważają, że brakuje modeli kobiet na najwyższych stanowiskach w biznesie" – czytamy na stronie PPWN.
Lepiej mówić "co za suka" niż podjąć wyzwanie
Potwierdza to psycholog Iza Wojciechowska. – Jeśli rozpatrujemy definicję kobiety sukcesu kreowaną przez media, dla wielu mężczyzn taka kobieta może być pociągająca, ale budząca również lęk przed utratą pozycji, którą panowie sobie wypracowali. Taka kobieta bywa dla wielu zbyt wysokim wyzwaniem, które łatwiej zdeprecjonować niż próbować podjąć – wyjaśnia z kolei psycholog Iza Wojciechowska.