– Ktoś mówi, że go poszarpali, innym podobno porysowali samochód. W szkole mojego synka nauczycielki radziły już, by jeździć teraz do Olsztyna, bo w Gdańsku jest duża mniejszość ukraińska i to niebezpieczne – mówią nam mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego, którzy chętnie bywali dotąd na zakupach w Trójmieście. Teraz boją się, że mogą stać się tu ofiarami odwetu za Ukrainę. I choć nie chcą nawet myśleć o konflikcie z Polakami, właściwie żaden z moich rozmówców nie przeczy, że "Krym jest rosyjski"...
Gdy uruchomiono mały ruch graniczny między północną Polską a Obwodem Kaliningradzkim, wydawało się, że prawdziwe zbliżenie z naszymi rosyjskimi sąsiadami nigdy nie było bliżej. Rosjanie co kilka dni wręcz szturmowali Trójmiasto, by zrobić tu zakupy, które w ich kraju są dużo droższe, lub o których można tam tylko pomarzyć.
"Jak będzie kiepsko na Ukrainie i w Rosji, to i u was będzie źle"
Najbogatsi z nich wpadają tu zwykle na weekend. Na zakupy i może imprezę w Sopocie. Większość Rosjan to jednak "zakupowi turyści", którzy jednym z coraz liczniejszych połączeń autokarowych wyjeżdżają z domu wcześnie rano, by popołudniu zrobić zaplanowane zakupy w Gdańsku i jeszcze w nocy wrócić do Kaliningradu. Większość czasu w podróży dotąd poświęcali omawianiu tego, kto znalazł lepszą okazję, ale od lutego analiza gazetek z polskich supermarketów ustępuje analizie geopolitycznej.
- Ukraina nigdy nie powinna wyglądać na mapie tak, jak dotąd - grzmi wprost Aleksiej. Sympatyczny trzydziestoparoletni mężczyzna pierwszy wyrywa się do rozmowy, gdy pasażerów jednego z rosyjskich autokarów pytam o krótką pogawędkę na temat ostatnich wydarzeń. - Może to nie są faszyści, jak mówią niektórzy - przyznaje mężczyzna pytany o liderów kijowskie Majdanu. - Wszyscy chyba jednak widzą, że na Ukrainie dzieje się teraz źle. Za Janukowycza działo się też źle, a teraz to już bardzo źle. A jak jest źle tam, to i u nas. I nasz prezydent nie może stać z boku i się tylko przyglądać. Nie rozumiem, czemu Polska nie jest po naszej stronie, bo jak będzie kiepsko na Ukrainie i w Rosji, to i u was będzie źle - wyjaśnia.
Po tej głośnej tyradzie pozostali uczestnicy dzisiejszej zakupowej wycieczki przytakują już tylko kiwając głową. Jak zdradza mi kierowca autokaru, gdy w trasie jedynym Polakiem jest tylko on, słychać jednak o wiele ostrzejszą dyskusję. – Ludzie z Kaliningradu boją się, że będą w centrum zachodniego gniewu. Niektórzy mówią o Putinie najgorsze. Choć to nie jest tak, że wszyscy. Większość rzeczywiście popiera Kreml i już miałem na pokładzie ostatnio szarpaninę o politykę – mówi.
Co innego mówią, co innego widzą...
Jednomyślne nastroje zmieniają się zresztą, gdy z innymi gośćmi z Kaliningradu zaczynamy rozmawiać, kiedy robią zakupy i nie działa już presja tłumu. – Przecież każdy dobry człowiek życzy innym pokoju. I w spokoju mogliśmy Ukrainę zostawić. A tak, co z tego mamy? Na Kremlu walczą nie wiadomo o co, a zwykły człowiek musi się wstydzić – stwierdza pani Ludmiła. Emerytka przekonuje, że do prawdziwej wojny daleko na Krymie, a tym bardziej nie wierzy w to, że kiedykolwiek Rosjanie mogliby bić się z Polakami.
Przyznaje jednak, że w kilka tygodni w wróciły najgorsze emocje i zachowania z czasów zimnej wojny. Widać to świetnie choćby po działaniach rosyjskiej propagandy, która natychmiastowo zareagowała na ulotki Ukraińców do Rosjan, które miały być rozdawane w Trójmieście. Nim do tego doszło, Kaliningradzkie Centrum Informacji Turystycznej opublikowało swoje ostrzeżenie przed propagandzistami działającymi w Polsce i zaczęło sugerować, by powstrzymać się od wizyt w Gdańsku.
– Póki nie robi się gorąco, nikt się raczej nie zniechęci do zakupów u was, bo tu decyduje prosty rachunek ekonomiczny – stwierdza świetną polszczyzną Aldona, 28-latka z Kaliningradu, która do niedawna w Polsce studiowała filologię angielską. Młoda kobieta przyznaje jednak, iż w jej mieście zaczyna się mówić, że w Polsce zaczęli polować na Rosjan. – Ktoś mówi, że go poszarpali, innym podobno porysowali samochód. W szkole mojego synka nauczycielki radziły, by jeździć teraz do Olsztyna, bo w Gdańsku jest duża mniejszość ukraińska i to niebezpieczne – opowiada.
Ukraińcy są mili, ale Krym jest rosyjski
Aldona w te historie jednak nie wierzy. Jej zdaniem, gdyby komuś z Rosji włos z głowy w Gdańsku spadł, to już grzmiałyby o tym nasze "wszechobecne media". Po drugie, wielu tych strasznych podobno Ukraińców z Gdańska zna osobiście. – Na studiach trzymaliśmy się z tym środowiskiem. Jak z nimi rozmawiam na Facebooku to też nie jest tak, że wszyscy Ukraińcy żyjący na Zachodzie są za Majdanem i nie rozumieją, że Krym jest rosyjski. Jaceniuk to przecież oligarcha, Kliczko w sumie też, no i jeszcze nacjonalistami się otoczyli – stwierdza. – Zresztą to, czego się rzeczywiści boję, to polskich nacjonalistów, że im przyjdzie jakaś głupota do głowy i się zacznie – dodaje.
Skinheadów polujących na Rosjan na ulicach Trójmiasta na całe szczęście nie widać. Moi rozmówcy zwracają tymczasem uwagę, że w autokarach z Kaliningradu podobno od niedawna można zauważyć niestety kolejny syndrom powrotu zimnej wojny. – Syn mówił, że jak jechali w trasę w ostatni piątek, to jechał z nimi jakiś polityczny, czy nowy kagiebista. To zaczęłam wierzyć w inne takie historie, co ludzie mówią, że na każde słowo będzie zaraz trzeba uważać – mówi pani Ludmiła.
Kobieta dodaje, że obawia się, iż zakupy w Polsce, które ostatnio tak bardzo ułatwiają mieszkańcom Obwodu Kaliningradzkiego życie, wkrótce mogą stać się przeszłością. I to nie ze względu na sankcje, a decyzje Kremla, by wstrzymać jakiekolwiek kontakty z Unią Europejską. – Będzie wielka szkoda, a wszystko między nami już tak dobrze się zaczęło układać... – ubolewa Rosjanka.