Wszyscy wiemy, że w tym roku Oscara (znowu) nie dostał Leonardo DiCaprio. Głośno było o tym, że nagroda powędrowała do Matthew McConaugheya, który chwilę po jej otrzymaniu zraził do siebie publiczność megalomańskim przemówieniem. Jeśli czegoś nam brakuje do oceny, czy Akademia skrzywdziła Leo czy nie, to oscarowego filmu z udziałem McConaugheya. Lepiej późno niż wcale - dziś do polskich kin wchodzi „Witaj w klubie” (Dallas Buyers Club).
Od tego filmu nie sposób się oderwać, jednak po opuszczeniu kina dało się słyszeć też opinie rozczarowania, ale był to dość specyficzny zawód. Ktoś powiedział, że ma już dość TAKICH filmów. Chodziło mu o to, że „Witaj w klubie” to obraz wprost skrojony na wymiar Oscara.
Również rola, w jaką wcielał się w nim Matthew McConaughey nie bardzo pozostawiała szanse dla „Wilka z Wall Street”. Leonardo DiCaprio powinien zatrudnić ludzi przewidujących takie nieszczęścia albo pozwać swoich producentów za wystawienie go do nierównej walki z postacią, w którą z ekstremalnym zaangażowaniem wcielił się McConaughey.
Od homofoba do społecznika
Ale umówmy się, grany przez niego Ron Woodroof nie jest bohaterem, który wszystkim przypadnie do gustu. Przynajmniej na początku. Z zawodu jest elektrykiem, którego największą pasją jest rodeo. Gdy go poznajemy bez przerwy pije i pali. Jest uzależnionym od seksu homofobem. Żyje z dnia na dzień aż do momentu, gdy dowiaduje się, że tych dni może nie pozostać mu już zbyt wiele, ponieważ jest nosicielem wirusa HIV.
Wiadomość nie tylko wywraca jego dotychczasowe życie do góry nogami, ale staje się też przyczyną wielkiej transformacji bohatera, który na koniec będzie widza wzruszał i inspirował. - Ron był jednym z tych wielkich Amerykanów. Zakołysał łodzią. Narobił hałasu - powiedział o pierwowzorze swojego bohatera Matthew McConaughey.
Postać Rona Woodroofa (1950-1992)
Siedem lat po tym, jak usłyszał wyrok, że zostało mu 30 dni życia – Ron Woodroof zmarł na AIDS we wrześniu 1992 roku. Krótko przed tym poznać go miał szansę scenarzysta Craig Borten, który specjalnie przyleciał do Teksasu, by rozpocząć pracę nad fabułą opartą na historii Rona. Woodroof o wirusie dowiedział się w 1985 roku i był przekonany, że to nieśmieszny żart, bo jak on - elektryk, kobieciarz i przede wszystkim jeździec rodeo – mógł zapaść na „tę gejowską chorobę”.
Szybko spotkał się z ostracyzmem ze strony dotychczasowych przyjaciół, którzy uznali go za geja, stracił pracę i środki do życia. Teksas w latach osiemdziesiątych był bez wątpienia jednym z najtrudniejszych miejsc do życia dla "homoseksualisty" zwłaszcza chorego na AIDS.
Nie poddał się. Zaczął obsesyjnie szukać informacji na temat choroby, która już była epidemią, ale wciąż nie dysponowano na jej temat wystarczającą wiedzą i przede wszystkim lekami. Kiedy był już chodzącą encyklopedią na temat leków przeciwwirusowych, prób klinicznych i patentów, przepisów FDA (Federalny Urząd Żywności i Leków) oraz wyroków sądowych, rozpoczął walkę o dostęp do zabronionych w USA alternatywnych kuracji. Równolegle założył klub (tytułowy Dallas Buyers Club) za pośrednictwem którego rozprowadzał leki wśród swoich klientów.
– Im więcej się dowiadywałem, tym bardziej mnie wciągała ta opowieść. To historia mężczyzny, początkowo zupełnego bigota, któremu najbliżsi przyjaciele odpłacają się tą samą monetą. Przechodzi on metamorfozę, a przy okazji poznaje, czym jest prawdziwa przyjaźń. Wszyscy, którzy go akceptują i wspierają są nosicielami wirusa HIV lub chorymi na AIDS, w znakomitej większości homoseksualistami – Craig Borten.
Brawurowy i bardzo szczupły Matthew McConaughey
Wielu krytyków podkreślało, że oparty na życiu Rona scenariusz „Witaj w klubie” to nie tylko gwarancja na porywający film o człowieku, który się nie poddał, bo wierzył, że „ma tylko jedno życie, to swoje” i jak przystało na jeźdźca rodeo walczył o każdą jego sekundę, ale także ogromna szansa dla McConaugheya na pokazanie, że jest aktorem pierwszoligowym.
Trudno powiedzieć, co robiło większe wrażenie: brawurowa gra aktorska czy przemiana fizyczna aktora. Pewne jest natomiast, że wierzymy McConaugheyowi, gdy sprzedaje nam tę historię tak samo, jak klienci Woodroofa wierzyli w niedopuszczone do sprzedaży leki, które im oferował.
Aby wcielić się w wycieńczonego i umierającego mężczyznę, aktor musiał przejść radykalną przemianę fizyczną. Będąc pod opieką lekarzy, McConaughey zrzucił prawie 23 kg i grając ważył około 63 kg przez większą część zdjęć, a jedną z kluczowych scen w szpitalu zagrał ważąc niewiele ponad 60 kg. Za odchudzanie do roli wziął się również partnerujący mu Jared Leto. Wraz z rozpoczęciem zdjęć ważył zaledwie 52 kg.
„Matthew McConaughey stwarza kreację swojego życia!” („The Washington Post”); „Porywający. Matthew McConaughey przeszedł samego siebie” (Elle); Ten film to żywe srebro. McConaughey odnalazł rolę swojego życia („Rolling Stone”).
„Witaj w klubie” stanowi apoteozę innej przemiany: wielkiego zwrotu McConaughey. Kilka lat po tym, jak utknął w rutynowych komediach romantycznych, w „Witaj w klubie” ten 43-letni aktor, znany z takich filmów jak „Uciekinier”, „Magic Mike” i „Bernie”, powraca na szczyt” („The Huffington Post”).
Nie tylko Leo
I choć wszystkie te recenzje są jak najbardziej zasłużone, trzeba pamiętać, że tegoroczna oscarowa rywalizacja to nie tylko McConaughey i DiCaprio. Wyraziste męskie postacie to wielki atut także „American Hustle”, filmu na potrzeby którego niesamowitą metamorfozę przeszedł Christian Bale (dla odmiany musiał przytyć).
Być może po części za sukcesem McConaugheya stoi grający w „tym samym klubie” Jared Leto, który w filmie wykreował postać transeksualistki Rayony. „McConaughey jest niesamowity! Lared Leto olśniewająco doskonały!” (NY Daily news). Koniec końców obaj triumfowali na Oscarach i Złotych Globach.
Ale wracając do TAKICH filmów: to nie mogło się nie udać, bo grający Rona Matthew McConaughey to: „Erin Brokovich w spodniach” (pamiętna, oscarowa rola Julii Roberts, która wcieliła się w samotną matkę, która rozpętała batalię o ochronę środowiska) czy „Obywatel Milk na rodeo” (w rolę działacza i polityka Harveya Milka wcielił się nominowany do Oscara Sean Penn). Kolejny TAKI film z udziałem McConaugheya to byłoby już za dużo, więc teraz chętnie zobaczyłabym go w roli równie przekonującego czarnego charakteru. Poprzeczkę ustawił sobie wysoko.