Skuteczności w uczeniu Polaków poprawnej polszczyzny mogą jej zazdrościć nauczyciele, profesorowie Miodek i Bralczyk czy Rada Języka Polskiego. Kanał "Mówiąc Inaczej" stał się hitem YouTube'a, bo wiedzę o pułapkach naszego języka przekazuje młodzieżowym językiem i z humorem. Jego twórczyni Paulina Mikuła opowiada nam o internetowych hejterach, słynnych sucharach językowych i o tym, jak uroda przyciąga internautów.
Zapewne większość dziennikarzy, z którymi pani rozmawia, prosi, aby wybaczyć im błędy językowe i nie poprawiać. Idąc pod prąd proszę, żeby pani moje błędy poprawiała. Mam nadzieję, że uda nam się jakoś przetrwać ten wywiad.
Zaskoczę pana, bo większość dziennikarzy nie prosi o jakąś specjalną wyrozumiałość. Przeciwnie – proszą, żeby ich poprawiać. Poza tym z Waszą polszczyzną naprawdę nie jest źle.
To budujące, bo chyba przeważa opinia, że dziennikarze bardzo polszczyznę zaśmiecają. Szczególnie ci telewizyjni.
Nie uważam tak. Czasami rozkładają źle akcenty i mówią sieDEMset zamiast SIEdemset. Nie sądzę jednak, żeby poziom językowy polskich dziennikarzy był zatrważający. Co więcej – gdyby ktoś chciał nauczyć się mówić poprawnie, to poleciłabym mu słuchanie właśnie dziennikarzy. Oczywiście błędy się im zdarzają, ale kto ich nie robi?
Gorzej jest chyba z politykami… Im często się zdarza, nawet w piśmie. Niedawno Solidarna Polska napisała „Podpisz się za solidarną Europom”. Od polityków gorsi są tylko celebryci.
Chyba nie. (śmiech) Politycy więcej mówią. A kiedy już mówią, starają się używać zdań złożonych czy wielokrotnie złożonych, a to czasami im nie wychodzi. Celebryci chyba nie są od tego, żeby mówić. Tylko być, wyglądać.
Jak ta wizualna część jest ważna w pani kanale na YouTube?
Kiedy czytam komentarze, widzę, że wygląd pomaga. Część osób daje do zrozumienia, że gdybym była brzydsza, nie przykuwałabym takiej uwagi. Ale nie wiem, czy tak rzeczywiście jest, bo nawet, jeśli czyjaś aparycja pozostawia wiele do życzenia, można to nadrobić tym, co i jak się mówi. Wygląd nie jest kluczem do sukcesu. Na pewno pomaga, ale trzeba dać od siebie coś więcej.
Nie przeszkadza pani to, że część internautów zwróciła uwagę na pani kanał dlatego, że jest pani ładną kobietą, a nie dlatego, że mówi mądre i potrzebne rzeczy? Mam dwóch kolegów – fanów pani kanału, którzy szczególnie lubią jeden odcinek…
…ten na łące. (śmiech) Nie denerwuje mnie to, bo wiem, jak wygląda współczesne życie, na czym ono polega. Jeśli przyciągnę czyjąś uwagę tym, że dobrze wyglądam i ten ktoś zostanie, bo zainteresuje go to, o czym mówię, to świetnie. To znaczy, że to wszystko działa. Natomiast nie tyle denerwujące, co trochę przykre jest to, że ktoś zwróci uwagę na mój kanał tylko dzięki temu, jak wyglądam, a później poczuje się rozczarowany, że nie zobaczył niczego więcej. Ale tak jest i tyle.
Ale chyba równie ważne, co wygląd, jest poczucie humoru. Rozumiem, że stąd pani słynne suchary.
Nie planowałam ich, to stało się przypadkiem. Kiedy nagrywałam jeden z pierwszych odcinków, ten o akcentowaniu, mój znajomy opowiedział mi suchar związany z tą tematyką. „Co ma wspólnego łyżka z jesienią? Zje się nią”. Uznałam, że to będzie dobry element tego odcinka. Przyjęło się i widzowie zaczęli żądać więcej i więcej. Ale w ostatnim odcinku nie ma suchara, więc to nie reguła.
Znajduje je pani? Wymyśla?
Część znajduję sama, część podrzucają mi znajomi. Już wiedzą, że jeśli znajdą dobry suchar językowy, to chętnie go wykorzystam.
Jaka jest pani misja?
Często jestem pytana o misję, a ja nie wyznaczyłam sobie żadnej. Staram się opowiadać, że nie wszystko jest czarno-białe, że nie zawsze można coś jasno zakwalifikować jako błąd. Do wszystkiego trzeba podchodzić z rozsądkiem i jeśli coś jest w języku pożyteczne, to można to wykorzystywać, a jeśli nie, to trzeba tego unikać.
Poza tym często podkreślam, że to, co mówię to moja opinia. Podkreślam tym też, że każdy z nas powinien czasem zastanowić się nad tym, jak mówi. Chłodno niektóre kwestie przeanalizować i wybrać jakiś kierunek. Oczywiście językoznawcy przychodzą nam z pomocą. Chociaż zdarza, że ich wizja nieco odbiega od potrzeb Polaków.
Takim nieżyciowym organem jest chyba Rada Języka Polskiego. Czy pani kanał był odpowiedzią na brak kogoś, kto poradzi młodym jak mówić poprawnie?
Rzeczywiście chciałam przekazywać wiedzę o języku polskim, ale tak, by dotrzeć z nią do mas, do młodych. Z pomocą przyszedł mi YouTube i moje niekonwencjonalne podejście do niektórych kwestii. (śmiech) Mam taką osobowość, jaką mam i moich znajomych ona bawi. Bawi też część widzów, innych nie. Cóż, tak to już jest.
Natomiast z Radą Języka Polskiego jest problem. W komentarzach często pojawia się opinia, że jej członkowie są oderwani od rzeczywistości, że siadają przy stole i debatują co jest błędem, a co nie, podpierając się zasadami z XVII wieku.
Tak nie jest, bo to my wszyscy tworzymy język. Jest coś takiego jak uzus, czyli słowo, którym posługujemy się na co dzień. To właśnie na podstawie jego analizy RJP stwierdza, co jest często przez Polaków używane i można to uznać za mowę potoczną, a co należy zakwalifikować jako błąd. Ci ludzie nie są oderwani od rzeczywistości. Nie chcą utrudnić życia zwykłemu człowiekowi.
Co więcej – te zasady są potrzebne, bo gdybyśmy wszyscy wiedzieli, jakie są poprawne formy i stosowali je w życiu, nie byłoby nieporozumień i wątpliwości. One pojawiają się dopiero, kiedy ludzie zaczynają używać niepoprawnych form. Rada Języka Polskiego dba o poprawność naszego języka, więc jest po to, by nam pomagać.
Jak ocenia pani poprawność językową nauczycieli? Kiedy czasami słyszę, jak mówią fizycy, chemicy czy historycy, zastanawiam się, czy nie powinni mieć obowiązkowego kursu poprawnej polszczyzny.
Myślę, że to by nie zaszkodziło. Już w szkole podstawowej czy w gimnazjum powinniśmy się nauczyć posługiwać się poprawną polszczyzną. Zatem osoby idące na studia z chemii lub fizyki powinny znać podstawowe zasady. Na pewno nie zapamiętają wszystkich. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli nauczyciel popełni błąd, może ponieść przykre konsekwencje, bo wykonuje zawód zaufania społecznego, więc oczekiwanie względem niego są wysokie.
Nie mówię tylko o nauczycielach chemii, matematyki czy fizyki, lecz także o polonistach. Nasz język jest bardzo bogaty i cały czas się zmienia, więc część zasad zwyczajnie nam umyka i stąd błędy. Polski jest tak trudnym językiem, że bardzo łatwo popełnić błąd. Nie ma osób nieomylnych w tej kwestii i nic takiego się nie stanie, jeśli użyjemy niepoprawnej formy, ale trzeba umieć się do tego przyznać.
Zastanawiałam się kiedyś, jaka jest definicja dobrego polonisty. Doszłam do wniosku, że mimo szczerych chęci nie da się mówić absolutnie poprawnie, bo wszystkich zasad nie sposób zapamiętać. Zatem dobry polonista wcale nie musi być nieomylny w kwestach językowych.
Według mnie dobry polonista to osoba, która, jeśli popełni błąd i ktoś zwróci jej na to uwagę, nigdy nie powie “Eee tam, o co Ci chodzi?”, tylko powie “Dzięki!” Następnie sprawdzi, czy rzeczywiście ten błąd popełniła, a jeśli tak, postara się poprawną formę zapamiętać. Dążę do tego, aby właśnie takim polonistą być.
Polski mocno ewoluuje. Właśnie zgłoszono kandydaturę Księgi Henrykowskiej do Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO. A w niej – podobno pierwsze zapisane po polski – zdanie: „Spocznij waść, acz ja pobruczę, a ty poczywaj”. Dzisiaj chyba większość ludzi nie rozumie, co to znaczy.
To prawda, w polszczyźnie zachodzi wiele zmian, które oddaliły ją od dawnego języka polskiego. Ale wydaje mi się, że to pierwsze zdanie nie jest aż tak niezrozumiałe, że jednak większość ludzi wie, o co autorowi chodziło.
Czy ewolucja naszego języka przyspiesza w ostatnich dekadach, latach?
Hmm, to ciekawe pytanie, ale szczerze mówiąc, nie potrafię na nie odpowiedzieć. To dobry temat na badania naukowe. Ja żadnych takich badań nie znam, więc nie chcę się wypowiadać.
Za to pewnie więcej przyjmujemy z języków obcych. Jesteśmy bardziej otwarci na świat.
Też nie jestem tego taka pewna. W odcinku o germanizmach powiedziałam, że właściwie całe słownictwo z handlu, budownictwa czy rzemieślnictwa… Może inaczej… Całość słownictwa z budownictwa, a także z handlu oraz rzemieślnictwa pochodzi z języka niemieckiego. Podobnie było dawniej z francuskim – ta moda była u nas bardzo silna. Teraz przyszła moda na angielski. Świat pędzi, musimy wypowiadać się bardziej konkretnie, precyzyjnie, a mniej opisowo. I tutaj z pomocą przychodzi właśnie ten język.
No właśnie, przychodzi z pomocą czy grozi?
Trzeba do tego podchodzić zdroworozsądkowo. Jeżeli dla jakiejś rzeczy nie ma polskiej nazwy, to musimy posiłkować się anglicyzmem. Gorzej, jeśli używamy zapożyczeń pomimo tego, że istniej polski odpowiednik. Wtedy to nie ma uzasadnienia. Trzeba znaleźć złoty środek.
Dużym problemem jest dzisiaj zacieranie pojęć.
To problem ludzi, którzy chcą uchodzić za wykształconych, chociaż niekoniecznie tacy są. Nie znają dokładnego znaczenia jakiegoś słowa, ale używają go, by zrobić na interlokutorach wrażenie. Na określenie ich nie chcę, ale chyba muszę, użyć popularnego kilka lat temu słowa: wykształciuch. W pewnym zakresie oni też są zagrożeniem dla poprawnej polszczyzny, ponieważ często sięgają po formy hiperpoprawne, czyli błędne.
Czy w języku trzeba być konsekwentnym? Czy mogę z dwójki “pozytywizmie-pozytywiźmie” wybrać to pierwsze, a z dwójki “pospieszny-pośpieszny” to drugie, czyli raz używać głosek prepalatalnych, a raz nie?
Oczywiście, nie ma żadnej zasady, która nakazywałaby mówić tak samo w przypadku słów, o których pan wspomniał. Kiedy częściej będziemy słyszeć formę „śpieszyć”, pewnie tak zaczniemy mówić. Kiedy w szkole nauczą nas formy „pozytywizmie”, najprawdopodobniej będziemy używać właśnie jej.
Pani bywa poprawiana? Powiedziała pani: „Moje podejście do języka jest dość liberalne”. Spotyka się pani z krytyką purystów językowych?
Nie, raczej nie, choć moi widzowie, którzy próbują wytknąć mi błąd, czasem piszą: „Ooo, to chyba mowa potoczna! Czy powinnaś tak mówić, prowadząc taki kanał?” A ja bardzo ją lubię i często jej używam. Właściwie w każdym odcinku. I chyba to pozwala mi docierać do mas, do młodszych widzów.
A na co dzień? Nikt nie zwraca mi uwagi na błędy, poza kolegami polonistami. Często prawimy sobie złośliwości, ale wszyscy wiedzą, że to żart. Takie branżowe poczucie humoru. Pewnie zdarzyło się, że ktoś mnie poprawił, ale nie pamiętam żadnej konkretnej sytuacji.
Za to internauci nie odpuszczają. Już drugi odcinek poświęciła pani na odpowiadanie na komentarze. Pewnie spodziewała się pani hejtu, ale czy w takiej skali?
Nie. Myślałam, że zamieszczę pierwszy odcinek, później drugi, trzeci, czwarty i piąty, będę miała dwa tysiące subskrybentów, może mniej. Powoli będę się rozpędzać, coraz lepiej w tej YouTube’owej przestrzeni się odnajdywać, a widzowie w końcu się do mnie przyzwyczają. Jednak wyszło nieco inaczej. Popularni youtuberzy umieścili link do pierwszego odcinka na swoich fanpage’ach i to wszystko od razu nabrało takiego tempa, o jakim nawet nie śniłam.
Na początku nie mogłam sobie poradzić z komentarzami. Byłam bliska zakończenia mojej przygody z YouTubem. Ale dzięki wsparciu doświadczonych vlogerów i moich bliskich udało mi się przez to przejść i nauczyć z tym żyć.
Pierwszy odcinek był o tyle specyficzny, że nie miał scenariusza. Poszliśmy ze znajomymi na kampus Uniwersytetu Warszawskiego, nagraliśmy materiał, oni go zmontowali i powiedzieli: „Tak jest dobrze, tak jest śmiesznie”. Stąd te wszystkie anglicyzmy, teksty „Dziubas, you” czy wywyższanie się. Bo wielu kwestii nie mówiłam do kamery – co zresztą widać – tylko do znajomych stojących za obiektywem.
Część widzów poczuła tę konwencję, część nie. Stwierdziłam, że od razu muszę ustosunkować się do krytyki, bo kiedyś i tak będę chciała o tych samych zagadnieniach mówić, więc przejdę do nich płynnie. Niektórzy odradzali, ale uważam, że zrobiłam dobrze. Jestem dumna z tego odcinka, bardzo mi się podoba i miałam duży ubaw, nagrywając go.
Bo w ogóle nagrywanie „Mówiąc inaczej” to śmieszna, choć wyczerpująca, sprawa. (śmiech) Z ekipą, z którą nagrywałam pierwszą serię, często mieliśmy ogromną frajdę. Oczywiście efekt przed kamerą nie oddaje wszystkiego, co dzieje się na planie, ale tak musi być.
Rozumiem, że po tych ośmiu czy dziewięciu miesiącach przyzwyczaiła się pani do negatywnych komentarzy.
Cały czas się przyzwyczajam. Na pewno już nie reaguję na nie tak histerycznie jak na początku. Wiem, że ci, którzy pozytywnie odbierają film częściej milczą, najaktywniejszymi komentatorami są zaś hejterzy. Powtarzam sobie, że nawet jeśli komentarze świadczą o czymś innym, większość widzów czerpie radość z oglądania mnie. Nie jest jednak tak, że negatywne opinie spływają po mnie jak po kaczce. Choć gdyby tak było, też byłoby źle, bo krytyka bywa cenna.
Zastanawiam się, co tacy krytykujący wszystko internauci mają w głowach. Ja skomentowałam coś na YouTubie dwa razy. Raz napisałam pod jedną z piosenek, że jest cudowna, a drugi raz pochwaliłam występ tancerki, bo tak mnie zachwyciła, że musiałam to wyrazić. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego, że siadam i hejtuję, wylewam żółć.
Ale trzeba nauczyć się z tym żyć. Jeden z youtuberów radził mi, żebym tam nie zaglądała, nie przejmowała się komentatorami. Za to drugi mówił, żebym czytała i się przyzwyczajała, bo jest to nieodłączna część tej pracy. Jeśli całkowicie odetnę się od komentarzy, a raz coś mnie najdzie i tam zajrzę, to się załamię. Wybrałam tę drugą drogę. I muszę przyznać, że czerpię z niej korzyści, bo wśród komentarzy znajduję też konstruktywną krytyka albo pomysły na kolejne odcinki. To bardzo cenne.
Ma pani już swoich znajomych konentatorów czy hejterów? Takich, którzy wypowiadają się pod absolutnie każdym materiałem?
Nie, ale pamiętam jednego z aktywniejszych komentatorów. Nazywał się bodajże chudygdy88. Napisał ostry komentarz pod pierwszym odcinkiem, ja odgryzłam się w drugim. Później dostałam od niego wiadomość, w której tłumaczył, że może trochę za ostro skomentował, ale to było pod wpływem kolegów stojących za plecami i spożytego alkoholu. Poza tym raczej nikogo nie kojarzę.
Natomiast moimi ulubionymi komentatorami są chłopcy z Sadistica. Czasami ich wpisy mnie szokują, a niektóre bawią, chociaż może nie powinny. Ale czytam wszystkie. Chłopcy z Sadistica, wiedzcie o tym.
Skąd bierze pani pomysły do drugiego sezonu? Głównie z komentarzy, czy ma pani notatnik, gdzie zapisuje pani pomysły, które wpadają pani do głowy w kolejce w sklepie?
Planując drugą serię, wypisałam pomysły na pięć odcinków, ale oczywiście nic z tego nie wyszło, bo w komentarzach pod pierwszym odcinkiem pojawiły się bardzo ciekawe pytania, na które chciałam odpowiedzieć. Niektórzy zaczęli pisać głupoty, więc musiałam wyjaśnić im, na czym ta głupota polega.
Później dostałam list od jednej z użytkowniczek, że mój sposób zwracania się do widza przekroczył wszelkie granice i ona nie jest w stanie dłużej mnie oglądać. No przykro mi, ja po prostu tak żartuję. (śmiech) Nieco mnie to dziwi.
Kiedy mówię ludziom, że nie zaglądają do słowników, i mówię to z wyższością, to chodzi mi o piszących głupoty pod moimi filmami. Przecież wystarczyłoby, żeby zajrzeli do słownika, przekonali się, jak jest naprawdę i takich głupot by nie wypisywali. Jednak piszą, więc mam powody ku temu, by sądzić, że Ci ludzie do słowników nie zaglądają. Nie mam jednak na myśli wszystkich widzów.
Internauci chyba nie lubią ludzi, którzy wiedzą więcej od nich.
Chyba generalnie Polacy nie lubią ludzi, którzy ich poprawiają, wytykają błędy. Ale ja nie robię tego, bo mam taki kaprys. Założyłam kanał z różnych względów. Jednym z nich było to, że od kiedy zaczęłam studiować polonistykę, moi znajomi zwracali się do mnie z różnymi pytaniami dotyczącymi poprawności językowej.
W końcu pomyślałam: dlaczego nie zacząć odpowiadać im masowo? Skoro tyle osób ma problemy z językiem, to czemu im nie pomóc? Nie założyłam więc kanału po to, by wytykać Polakom błędy i czerpać z tego radość, ale po to, by pomóc tym, którzy mają wątpliwości.
Ma pani doświadczenie w pracy przed kamerą? Albo teatralne? Jakieś przedstawienia w szkole? Konkursy recytatorskie?
Ooo nie, konkursów recytatorskich nie znoszę. Byłam na jednym i oczywiście pomyliłam się, stałam na środku i nie miałam pojęcia, co mówić dalej. Powiedziałam, że to był pierwszy i ostatni raz. Byłam też w jakimś kółku teatralnym, ale nigdy nie zajmowałam się aktorstwem na poważnie. Zawsze chciałam być aktorką. Właściwie najpierw piosenkarką, a później aktorką, jednak nic z tego nie wyszło.
Ale wiele osób zwraca uwagę na moją mimikę. Mówią, że jest plastyczna. Miałam na studiach kolegę, który, kiedy tylko się zbliżałam, zaczynał się śmiać. Pytałam: „Maciek, z czego ty się śmiejesz?” A on na to: „Po prostu twoja mimika mnie bawi.” I rzeczywiście coś w tym jest, bo sporo osób piszę o tym w komentarzach.
Niektórych moja mimika drażni, mówią, że jestem sztuczna. Ale to dlatego, że nie wiedzą, że taka jestem naprawdę, taka jestem na co dzień. Potrafię opowiedzieć, że wyszłam na spacer wokół bloku i niektórzy będą mieli z tego pompę. Tak już jest.
Ile trwa nagranie i przygotowanie jednego odcinka?
Jestem nienormalna, jeśli chodzi o robienie dubli. Osoba, która mnie nagrywa mówi: “Już było dobrze, po co jeszcze raz?” A ja chcę jeszcze raz, bo może będzie lepiej. Mój rekord to odcinek w pół godziny, a z reguły nagranie trwa około godziny.
Nie montuję sama, nie znoszę tej roboty. Chyba umarłabym przed komputerem, to taka aptekarska robota. Więc jestem wdzięczna tym osobom, które montowały w pierwszej serii i tej osobie, która montuje teraz.
Nie przeszkadza pani konieczność dbania o stronę techniczną? Kamerę, światło, montaż i kwestie dookoła, jak prowadzenie fan page’a?
Nie kreuję się na specjalistę do spraw produkcji filmowej i w ogóle się tym nie przejmuję. W ostatnim odcinku jestem strasznie prześwietlona, ale nie przeszkadza mi to. To nie o to chodzi. Bardziej przeżywam, kiedy popełnię błąd merytoryczny, a nie, kiedy z dźwiękiem albo z obrazem jest coś nie tak. Zawsze mam nadzieję, że widzowie mi to wybaczą.
Wychodzę z założenia, że lepiej opublikować nieco gorszy materiał, ale o czasie, niż powiedzieć “Przepraszam, mam za bardzo prześwietlony dekolt, więc poczekajcie jeszcze tydzień”. Wydaje mi się, że YouTube jest takim serwisem, gdzie nie trzeba nagrywać perfekcyjnie.
Czuje się już pani członkinią środowiska youtuberów?
Wydaje mi się, że tak. To ciekawe, fajne środowisko. Bardzo wspierające się nawzajem. Nie spotkałam się z dogryzaniem w stylu: “O, to zrobiłeś źle, tu się pomyliłeś”. Częściej jest tak, że kiedy zobaczy się u kogoś coś fajnego, to podpytuje się, jak to jest zrobione, żeby wykorzystać to u siebie. Staramy się stanowić jedność, wspierać się w trudnych momentach.
Jakie są pani ulubione kanały w polskiej części YouTube’a?
Bardzo lubię Lekko Stronniczych, Polimaty Radka Kotarskiego nadały nową jakość YouTube’owi. Myślę, że on odegrał tak ważną rolę, że zapamiętamy go na długo. Wszyscy powinniśmy być mu za to wdzięczni. Niekrytego Krytyka lubię prywatnie, więc automatycznie pozytywnie odbieram jego filmy.
No i Wardęga jest na tyle specyficznym i kolorowym człowiekiem, że przyciąga moją uwagę. Bardzo cenię też SciFuna, bo robi kawał dobrej roboty i AdBustera, bo robi ciekawe i unikatowe filmy. Poza tym od początku miał bardzo fajny pomysł na ten kanał, zapełnił niszę.
Przynajmniej dla części tych, których pani wymieniła YouTube to źródło zarobku. Jak jest u pani? Łatwiej sprzedać reklamę w Polimatach niż w kanale o poprawnej polszczyźnie.
Rzeczywiście, mój kanał nie jest moim głównym źródłem dochodów. Chciałabym, żeby było lepiej, ale jest jak jest i nie martwię się tym. Nie założyłam kanału, żeby na nim zarabiać i z niego żyć. Pieniądze to pozytywny dodatek, a nie cel mojej działalności. Nie zwracam uwagi na to, ile zarobiłam w danym miesiącu.