Mariusz Przybylski to w polskiej modzie nazwisko bardzo tajemnicze. Dopiero za sprawą udziału w programach "Top Model" i "Project Runway" przebija się do masowej publiczności. Tym czasem Przybylski projektuje już od 10 lat. W piątek zaprezentował w Warszawie swoją jubileuszową kolekcję "Night Air".
Inspiracją najnowszej kolekcji Mariusza Przybylskiego jest zmierzch - moment, kiedy dzień styka się z nocą. Kolekcję można też uznać za połączenie motywów wiosennych i zimowych, bo choć otworzyły ją stroje uszyte z kwiecistych tkanin przywołujących na myśl tropikalne ogrody, a w tle dało się słychać śpiew ptaków, to drugą część pokazu zdominowała monochromatyczna kolorystyka z przewagą czerni. "Night Air" to ukłon złożony kobietom, bo choć Przybylski jako jeden z nielicznych polskich projektantów projektuje zarówno sylwetki damskie, jak i męskie, to zwykle więcej było tych ostatnich.
Poza kolorystycznym przełamaniem kolekcji, dużym zaskoczeniem była też jej scenografia. Za tło robiła biała, drapowana bryła przypominająca ścianę lodowca. Jej liczne szczeliny służyły modelom i modelkom za wyjście na wybieg. Nie sposób było przewidzieć, kto i skąd wyjdzie jako następny. Podczas finału modeli i modelki przysłoniła sztuczna mgła.
WYWIAD Z MARIUSZEM PRZYBYLSKIM
Kolekcja jubileuszowa to forma retrospektywy, patrzy pan wstecz?
Doceniam swoją drogę, wyciągam z niej wnioski, ale nigdy to, co było nie jest dla mnie punktem do stworzenia czegoś nowego. Zawsze patrzę w przyszłość. Zawsze też powtarzam, że jestem antyretro. Wszystko, co nowe i świeże jest dla mnie najważniejsze.
Czyli to nieprawda, że w modzie wszytko zostało już powiedziane i tylko wraca?
Ja inspiracji nie szukam wśród mody, która już powstała ani w kolekcjach innych projektantów, ale w zupełnie innych sferach jak literatura czy matematyka. Często inspiracją są otaczające nas zjawiska.
Ale ma pan swoich mistrzów?
Oczywiście że tak! Jednym z nich jest Nicolas Ghesquière, który wcześniej pracował dla Balenciagi, a obecnie projektuje dla Louis Vuitton. Chylę też czoła przed duetem z Nowego Jorku - Proenza Schouler. A moją ukochaną projektantką jest Miuccia Prada.
Skąd wzięła się moda w pana życiu?
Od dziecka przejawiałem bardzo artystyczne zamiłowania. Choć nie było tak, że ubierałem lalki czy misie, ale kredki i szkicownik zawsze był blisko. Bardziej świadomie zająłem się modą w liceum plastycznym, taka szkoła to dobry grunt dla przyszłego projektanta mody. Chociaż, gdy dziś patrzę na swoje projekty z liceum, patrzę z dużym dystansem i uśmiechem.
Projektowanie to najpierw szkic czy wizja?
Bardzo różnie. Dużo też upinam na manekinie. Ale najpierw przede wszystkim jest myśl. Mimo że modę traktuje się w bardzo powierzchowny sposób może ona zawierać pewien przekaz. Swoją pracą i pokazami staram się zbudować całą opowieść zamknąć i przekazać. Pomocna w tym jest muzyka i oprawa pokazu.
Niewielu projektantów jest w stanie projektować i męskie i kobiece sylwetki. Jak to się panu udaje?
Zaczynałem od mody męskiej. To była moja specjalizacja. Z biegiem czasu, niczym komety, pojawiły się w moich kolekcjach pojedyncze damskie modele. Później stały się całymi, odrębnymi liniami. Okazało się, że coraz więcej kobiet chce ode mnie takich kolekcji. A to dla mnie straszne miłe.
Początkowo nie był pan mocno obecny w mediach, raczej schowany za swoją pracą. A teraz wziął pan udział w telewizyjnym show, skąd ta zmiana?
Występuję w programie o modzie, czyli czymś, na czym się znam. Myślę, że mogę młodym ludziom, którzy się do niego zgłosili pomóc. Staram się być drogowskazem, kimś, kto im drogę w branży modowej ułatwi. Medialność nie ma dla mnie znaczenia, ponieważ o sobie staram się opowiadać swoją pracą, a nie swoją twarzą.