W ciągu ostatnich 25 lat w połowie wojewódzkich miast spadła liczba mieszkańców. Umarli albo wyjechali. Trend ominął Warszawę, do której wciąż chętnie przyjeżdżają słoiki. W Łodzi jest o 140 tys. mieszkańców mniej niż ćwierć wieku temu. Kurczą się Katowice, Gdańsk, Bydgoszcz. Przybywa za to białostocczan, lublinian i rzeszowian. Polska "B" rośnie w siłę. Sprawdzamy, dlaczego.
A to nie wszystko. Ludzie wyjeżdżają też z małych miasteczek. – Dlaczego tu jest rano tak cicho?– zdziwiła się Joanna odwiedzając teściową w Stalowej Woli. – Bo w naszym bloku nikt nie pracuje – wyjaśniła jej starsza pani. Upadła huta i w mieście zaległa cisza. Z Siemiatycz trzy razy w tygodniu odjeżdżają autobusy do Brukseli. Łódź przypomina wyludnione Detroit. Polskie miasta i miasteczka umierają. Choć nie wszystkie. Na szczęście nie brakuje też tych, które rosną.
Białystok
Konrad Dulkowski jest jedną z tych osób, które wybrały Białystok na swój dom. W 2010 razem z Rafałem Gawłem otworzył w mieście teatr TrzyRzecze. Przedtem przez kilkanaście lat pracował w Warszawie. – Byłem dziennikarzem, ale przestał mi odpowiadać kierunek, w którym rozwijały się media. Dlaczego Białystok? Potrzebowałem zmiany w życiu. Szukałem dla siebie nowego pomysłu na siebie. Tak się złożyło, że mój przyjaciel, który wiele lat pracował w branży farmaceutycznej, też był zmęczony – on tym, że wciąż wymyśla sposoby na to, jak sprzedać paracetamol jako nowy specyfik – opowiada Dulkowski cztery lata po przeprowadzce do tzw. Polski B, która już dawno tą gorszą Polską być przestała.
Owszem, była dziura w kulturalnej ofercie miasta. Działał mieszczański Teatr Dramatyczny i teatr lalek. Brakowało miejsca, które pomagałoby siać intelektualny ferment. Do czasu, kiedy Dulkowski z kolegą znaleźli ofertę wynajmu drewnianego domu w starej żydowskiej dzielnicy Chanajki. Za pieniądze, które w Warszawie wystarczyłyby być może na wynajęcie piwnicy gdzieś na obrzeżach miasta, Teatr TrzyRzecze znalazł miejsce w domu z duszą, momentalnie zyskując dzięki temu własną identyfikację.
Białystok to miejsce, z którego wywodzi się narodowy teatr Izraela - Habima. I tak TrzyRzecze zaczęło łatać dziurę w kulturalnej ofercie miasta . – W Warszawie publiczność widziała już wszystko, jest znudzona. Tutaj pokazujemy, że współczesny teatr może wyglądać inaczej niż klasyczny repertuar. Praca u podstaw? Tak. Ale to bardzo satysfakcjonujące, bo dziś już wiemy, że udało się nam wychować wierną publiczność.
Pierwszy spektakl – "4:48 Psychosis" Sary Kane – w którym aktorce towarzyszył grający na żywo rockowy zespół, wywołał szok. Przy czym kontrowersja w Białymstoku znaczy co innego niż Warszawie. Tutaj lokalny felietonista wciąż pyta, dlaczego w teatrze się klnie? O dziwo, najlepsza frekwencja w teatrze w tygodniu, ale w weekendy. W piątek studenci, których pięciu przypada na jednego mieszkańca miasta, jadą do domu. Po słoiki.
Ale nie samym teatrem człowiek żyje. Tutaj, na Wschodzie, ludzie są bliżej siebie. – Dla mnie najważniejsze jest to, że kiedy ktoś chce coś zrobić, pierwszym pytaniem nie jest: za ile? W Warszawie tak było. Spirala kasy była tak nakręcona, że ludzie zapominali o innych potrzebach – mówi Dulkowski.– Tutaj nie ma na dzień dobry stawiania żądań. Najpierw jest chęć zrobienia czegoś, podjęcia inicjatywy, inwestowania w siebie. Poza tym trudno jest wyjść do miasta i nie spotkać kogoś znajomego – dodaje.
Wracasz do Warszawy czasem? – Już nie wracam. Mieszkam tutaj. Ale często jeżdżę.
Lublin
Takie same odczucia mają mieszkańcy Lublina. Tutaj mieszkańców nie ubywa. Przybywa za to dróg, wydarzeń kulturalnych i – tak– centrów handlowych.
– Lublin jest miastem, które na pewno się rozwija jeśli chodzi o infrastrukturę. Ostatnie dwie kadencje władz miasta to czas ciągłych remontów i budów. A do nadrobienia zostało jeszcze bardzo dużo – mówi lubelski animator kultury i organizator koncertów Piotr Tyczyński.
Na swoje miasto, w którym mieszka od urodzenia, patrzy jednak trzeźwo. – Na pewno Lublin nie jest miejscem gdzie każdy może znaleźć szanse na rozwój i karierę. Trzeba mieć dużo szczęścia. Życie tutaj płynie spokojnie. To na plus. Nie jest drogo. Nie brakuje wydarzen kulturalnych. Staramy się nadążać za trendami „wielkomiejskiego lifestyl’u”, ale daleko nam do np. największych miast w kraju. Brakuje nam parków, ale nadrabia to mnóstwo jezior zlokalizowanych w dość bliskiej odległości od miasta – wylicza.
Z kolei Cezary Hunkiewicz, rodowity lublinianin z Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej i socjolog, mówi tak: – Czasem ma się to szczęście, że człowiek urodzi się w mieście, które mu się od zawsze podoba. Jak mówił Herling Grudziński, Lublin i Kraków to dwa miasta w Polsce, które mają duszę – uśmiecha się.
Ci, którzy narzekali na rzekomy prowincjonalizm Lublina – wyjechali. Przyjechali studenci, a zostali ci ludzie, którzy chcą w swoim mieście działać. To dlatego Lublin jest w czołówce miast, które doskonale wykorzystały potencjał zgromadzony podczas starania się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. To, że miasto nie jest wielkie, według jego mieszkańców działa na plus.
– Paradoksalnie, Lublin daje możliwość rozsądnego zagospodarowania czasu z powodu swoich rozmiarów. Dużo się dzieje, ale wszędzie można dojechać, bo pokonywanie odległości nie jest złodziejem czasu. Jest czas na sport, na pracę, na koncert i na to, żeby się wyspać. Miasto daje możliwość zdrowej równowagi – mówi Cezary. Także w kulturze, której stan w miastach zawsze jest papierkiem lakmusowym poziomu życia.
Nie ma mowy o izolacji, bo mieszkając w Lublinie można pracować w Warszawie i Nowym Jorku – jak Hunkiewicz, który pracuje dla agencji reklamowych w Warszawie, ale prowadzi też zajęcia na KUL-u i znajduje czas na galerię Brain Damage. – W Warszawie dużo dobrych planów rozmywa się i ginie, a tutaj jest obcowanie z żywą materią. Jest pomysł, spotykasz się w cztery oczy i od razu masz feedback – dodaje.
To dlatego poza zinstytucjonalizowaną kulturą i tą wielkich wydarzeń – jak Konfrontacje Teatralne, Karnawał Sztukmistrzów czy Lub Design – jest miejsce na małe, kameralne wydarzenia, które jakością nie ustępują tym większym: Rewiry, Most Kultury, Galeria Brain Damage.
Cezary zaznacza jednak, że zajmowanie się kulturą wszędzie jest robotą straceńców – i w Lublinie, i w Rzeszowie, i w Białymstoku.
Kompaktowy rozmiar miasta i święty spokój podkreśla też pochodząca z Lublina Karolina, która od 10 lat mieszka w Krakowie. Tu studiowała, wyszła za mąż i robi doktorat. Zalety miasta wylicza jednym tchem: jest przytulnie, miasto nie za duże z wyraźnym centrum, wszyscy spotykają się w Rynku. Wady? – Smog, smog i jeszcze raz smog. I brak pracy. Ci, którzy zostali, albo mają pracę, albo narzekają. Reszta wyjechała w dwóch kierunkach: do Warszawy i na prowincję. Do Warszawy – zarabiać. Na prowincję – żeby spokojniej żyć.
Łódź mała, coraz mniejsza
Nagłówki gazet od lat brzmią tak: "Łódź umiera", "Piotrkowska, dawna wizytówka miasta, pustoszeje", "Na Piotrkowskiej wywieszą czarne flagi?". Miasto wymiera. W ciągu 25 lat Łódź straciła 140 tys. mieszkańców. W tym czasie zmarło w nim 119 tys. osób więcej niż się urodziło. Inni wyjechali z powodu bezrobocia, przerażeni brakiem perspektyw. Jak Marcin, który po studiach w Łodzi pracował przez kilka lat, po czym rozwiązał umowę o wynajem mieszkania, spakował się w samochód i razem z żoną wyjechali w góry prowadzić pensjonat. – Nie chciałem, żeby moje dzieci bały się wracać ze szkoły – mówi pięć lat po przeprowadzce.
Małgorzata skończyła tu Filmówkę. Wyjechała natychmiast po dyplomie, podobnie jak większość ludzi z roku. Część do Warszawy, inni – za granicę. Nikt nie został. Magia szkoły nie wystarczyła, żeby zatrzymać ludzi w mieście. – Artyści lubią, jak nie jest za ładnie. Ale w Łodzi jest po prostu brzydko. Każda inicjatywa napotykała na mur – mówi.
Boleśnie trafnie podsumował to niedawno amerykański reżyser David Lynch: "Kochałem Łódź, kochałem ludzi, kochałem atmosferę i architekturę. Było tam coś ekscytującego. Ale nowa ekipa i prezydent miasta zabili Łódź” powiedział artysta krytykując prezydent miasta Hannę Zdanowską. Wciąż zmieniające się władze miasta od lat są obiektem, często słusznej, krytyki. "Mądre władze miasta inwestują w kulturę. Jeśli jakieś miasto ma ciekawe życie kulturalne, wyjdzie nawet z długów; miastu, które straci dobre imię, nie pomogą nawet inwestycje" – napisali w 2010 roku do władz miast sygnatariusze listu w sprawie zlikwidowania Festiwalu Dialogu Czterech Kultur.
A jednak są tacy, którzy nie postawili na Łodzi krzyżyka. Jak twórcy Off Piotrowska, miejsca przy Piotrowskiej, które skupia pracownie projektantów mody, designu, kluby muzyczne, restauracje, przestrzenie wystawiennicze, sale prób, showroomy, concept store i klubokawiarnie. To tu odbywa się polski Tydzień Mody. Brakuje tylko mądrego podejścia władz miasta, które powinny zmienić strategię ze zniechęcania do inwestycji, do ich zachęcania. Żeby nie było tak, jak śpiewał Kazik Staszewski: "radny kradnie, a miasto na dnie".