Młodzi boją się pójścia w kamasze z powodu niepokojów na Ukrainie. Armia z kolei rozsyła karty mobilizacyjne. – Tych 6 tys. szkolonych to wcale nie jest dużo, ale dobrze, że są pieniądze i takie ćwiczenia się odbywają – ocenia w "Bez autoryzacji" były minister obrony Janusz Onyszkiewicz. Krytykuje też Waldemara Skrzypczaka, byłego wiceministra obrony, który w kilka tygodniu po odejściu z resortu stał się jego zajadłym krytykiem.
Młodzi ludzie dostają karty mobilizacyjne. MON zapewnia, że to planowe i nie ma związku z Ukrainą. A może powinno? Może powinniśmy nieco napiąć muskuły?
Myślę, że nie ma takiego powodu, to byłaby niepotrzebna demonstracja naszych nieuzasadnionych wątpliwości co do naszego bezpieczeństwa. Polsce nic nie grozi, problemy są na Ukrainie. Bardzo bolejemy, życzymy im wszystkiego najlepszego, ale to daleko od naszych granic, a w Obwodzie Kaliningradzkim nie dzieje się nic, co uzasadniałoby naszą nerwowość.
Jesteśmy w NATO i myślę, że nie ma powodów do obaw jeśli chodzi o nasze bezpieczeństwo bezpośrednie. Oczywiście pośrednio nasze bezpieczeństwo zależy od tego, co się na Ukrainie wydarzy, ale to nie wymaga od nas żadnych ruchów wojskowych, tylko polityczne.
Widzieliśmy też liczne zdjęcia kolumn wojska, czołgów i transporterów na lawetach pociągów. Czy w takich sytuacjach podwyższonego napięcia wojsko potajemnie przygotowuje się do ewentualnego konfliktu?
Oczywiście mogłoby, chociaż żadnego stanu zagrożenia nie ma. Ale wojsko cały czas ćwiczy, całe szczęście mamy pieniądze na regularne ćwiczenia, na które trzeba przecież przewozić sprzęt. Ale nie ma powodu, by robić jakieś specjalne ruchy. Poza działaniami wywiadowczymi – musimy wiedzieć więcej. Takie działania zostały już podjęta, także w ramach NATO – temu służyły wizyty samolotów AWACS, które obserwują to, co się dzieje w przestrzeni powietrznej i do pewnego stopnia na lądzie.
To się dzieje i przypuszczam – chociaż nie mam na ten temat konkretnej wiedzy, a nawet gdybym miał, pewnie nie mógłbym się nią podzielić – że w wyższym stanie aktywności znajduje się nasz wywiad. Zarówno wojskowy, jak i cywilny.
W tym roku zostanie przeszkolonych 6860 rezerwistów, w zeszłym tylko 3 tysiące. Czy to wystarczy? Od zawieszenia powszechnego pobory kontakt z wojskiem ma znacznie mniej ludzi.
Narasta u nas problem braku przeszkolonych rezerw, które można by uruchomić na wypadek kryzysu. To dlatego, że ciągle bazujemy na przeszkolonych mężczyznach, którzy służyli w wojsku jeszcze wtedy, kiedy był powszechny pobór. Ale oni przesuwają się wiekowo i za jakiś czas może ich zabraknąć. Dlatego już dzisiaj trzeba myśleć o problemie rezerw i od czasu do czasu je szkolić.
Tych 6 tys. to wcale nie jest dużo, ale dobrze, że są pieniądze i takie ćwiczenia się odbywają. Współczesne wojsko musi być bardzo dobrze wyszkolone, bo wojsko całkowitych amatorów niewiele może zdziałać. Świadczą o tym takie konflikty jak Falklandy, gdzie znakomicie wyszkolona armia brytyjska rozbiła w puch Argentyńczyków, czy Irak. Tam dysproporcja ilościowa była kolosalna, a skończyło się spektakularną klęską armii irackiej.
Dzisiaj żołnierz to nie mięso armatnie, ale inżynierowie działający na zaawansowanym sprzęcie.
Atak kosynierów pod Racławicami nie skończyłby się dzisiaj zwycięstwem, tylko masakrą tych, którzy by atakowali.
Gdzie leżą przyczyny klęski programu Narodowych Sił Rezerwy? To dzisiaj cień tego, co planowano.
Mówiąc brutalnie i cynicznie: słaba jest motywacja finansowa. Poza tym nie ma przekonania, że służba w tych siłach nie odbije się negatywnie na pracy. Sama koncepcja NSR, która opiera się na tym, że ich członkowie wchodziliby do wojsk liniowych, nie jest zbyt trafiona. Być może trzeba będzie równolegle tworzyć odpowiednik Gwardii Narodowej. Ale to wszystko jest analizowane i mam nadzieję, że wkrótce będziemy wiedzieć co zrobić, aby NSR były sprawną i skuteczną formację.
Czy program dozbrajania armii na najbliższe lata powinien być przyspieszony?
To może być nieco trudne, bo wymagałoby zwiększenia nakładów powyżej zapisanego w prawie wskaźnika 1,95 proc. PKB. Poza tym uzbrojenie wojskowe nie leży na półkach, jak książki w bibliotece. To trzeba zamówić, a część dopracować, bo nie chodzi o to, żeby kupić przestarzały sprzęt. Dlatego przyspieszenie będzie trudne. Ale trzeba się skupić na tym, żeby nie było poślizgów, zarówno w przetargach, jak i w ich realizacji przez firmy. Trzeba się przyznać procedurom, które bywają tak skomplikowane, że wszystko się niesłychanie opóźnia.
Jak ocenia pan publiczną działalność gen. Skrzypczaka, byłego wiceministra obrony? Kilka tygodni po odejściu z resortu krytycznie mówi o naszych zdolnościach obronnych, a w którymś z tabloidów rysuje nawet mapki pokazujące jak przebiegałaby rosyjska inwazja.
Nie jest to rzecz absolutnie właściwa, ale mnie nie dziwi, bo pamiętam jego wystąpienie z czasów, kiedy ministrem był Bogdan Klich. Wtedy – z dobrych zresztą powodów – musiał z wojska odejść. To, co teraz robi wpisuje się w tamtą starą praktykę, która nie jest praktyką dobrą.