Smutny finał prywatyzacji Huty Stalowa Wola. Kupując za 300 mln zł konkurenta ze Stalowej Woli Chińczycy obiecywali spektakularne inwestycje w technologie i rynki zbytu. Po dwóch latach spuścili z tonu. Chcą pozbyć się pracowników, nie radzą sobie ze sprzedażą maszyn.
Dwa lata po głośnej prywatyzacji place dawnej Huty Stalowa Wola zapełniają niesprzedane koparki i ładowarki oferowane pod chińską marką. Według nieoficjalnych informacji spółka miała straty. Chiński prezes skarży się na zastój w globalnym budownictwie. Zamiast wielkich inwestycji ruszył program dobrowolnych odjeść. Kto sam się zwolni z LiuGong Machinery w Stalowej Woli otrzyma od 5 do 40 tys. złotych odprawy.
– To cwaniackie i zakamuflowane zwolnienia – mówi naTemat Kazimierz Rychlak, wiceprzewodniczący komisji zakładowej "Solidarności". Na początku 2012 roku, kiedy państwową firmę przejmowali Chińczycy podpisano gwarancje zatrudniania na 4,5 roku. – Pozostało więc 27 miesięcy. Gdyby LiuGong chciał legalnie zwolnić pracowników nawet pracownik z pensją 2000 brutto powinien otrzymać 54 tys. zł. – tłumaczy związkowiec.
To jednak zarzut najmniejszego kalibru. Sprzedaż za ok. 300 mln tzw. cywilnej części państwowej firmy Huty Stalowa Wola jest największą chińską inwestycją w Polsce. HSW produkowało znane na całym świecie maszyny budowlane: koparki, ładowarki, spychacze gąsienicowe. Kupując konkurenta z Polski przedstawiciele LiuGong Machinery zapowiadali inwestycje w przestarzały zakład i zdobycie nowych rynków zbytu.
Obiecanki cacanki
– Stalowa Wola będzie wizytówką LiuGong w Europie, będzie też robić maszyny na najwyższym światowym poziomie – zapowiadał prezes chińskiej korporacji Zeng Guangan. Podczas podpisywania kontraktu prywatyzacyjnego obiecywał, że za pięć lat Stalowa Wola będzie produkować dziesięć razy więcej maszyn niż w 2011 roku, kiedy powstało ich 300. Dodatkowo w Stalowej Woli miało powstać centrum badawczo-rozwojowe technologii maszyn budowlanych i drogowych. „Wkraczających do biur Chińczyków witano chlebem i solą” – relacjonowało lokalne Echo Dnia.
– Nie wydarzyło się nic dobrego. W Mielcu, gdzie fabrykę silników przejął Sikorski Aircraft, Polacy montują nowe śmigłowce Blackhawk, a u nas? Stare budynki, stare maszyny produkcyjne, brak nowych technologii – podsumowuje Kazimierz Rychlak.
Kupili, żeby zlikwidować?
Najgorzej pracownicy komentują zmianę logo na maszynach z dawnego HSW na LiuGong. – Logo polskiej firmy na ramionach koparek to było coś. Nasz sprzęt słynął z niezawodności. Pracował w ekstremalnych warunkach na Syberii, w Afryce i dżungli. Polskie gąsienice do koparek były synonimem jakości i trwałości, o której Chińczycy mogli tylko pomarzyć – mówi jeden z byłych menedżerów firmy. Dodaje, że czas prywatyzacji zbiegł się z kryzysem w branży maszyn budowlanych. Wtedy jak królik z kapelusza wyskoczyli Chińczycy z LiuGong.
– Naszymi konkurentami były Volvo, Caterpillar i Terex. Chińczycy kombinowali jakby tu wskoczyć w te same buty. Liczyli, że z unijnymi certyfikatami ich maszyny znajdą nabywców w Europie – mówi dalej były menedżer HSW. O transakcji zdecydował Minister Skarbu Mikołaj Budzanowski i Agencja Rozwoju Przemysłu. Pieniądze przeznaczono na ratowanie części zbrojeniowej HSW, gdzie produkowane są podwozia armatohaubic, czołgów i innego ciężkiego sprzętu wojskowego.
Niechciana chińszczyzna
Na produkowane w Polsce maszyny chińskiej marki nie było dużego zapotrzebowania. Gdy pod koniec 2013 roku parkingi zapełniły niesprzedane koparki i ładowarki, pracowników wysłano na przymusowe urlopy. Według nieoficjalnych informacji na koniec roku firma polska spółka zanotowała stratę. Żeby było ciekawiej, w tym samym czasie firma handlowa Dressta zorganizowała testy i pokaz polskich koparek ze Stalowej Woli. Na zaproszenie odpowiedziało ponad 20 zagranicznych dziennikarzy branżowych mediów. A to ten sam sprzęt, co ze Stalowej Woli, tyle że produkowany pod marką Dressta. Jak widać zainteresowanie jest.
Yubo Hou, prezes LiuGong Machinery w Polsce nie odpowiedział na nasze pytania o przyczyny powstrzymania inwestycji. W wypowiedzi dla Informacyjnej Agencji Radiowej wyjaśniał, że firma boryka się ze spadkiem zamówień. Program dobrowolnych odejść jest elementem optymalizacji zatrudnienia, ponieważ średnia wieku pracowników przekracza 50 lat. – Ale rekrutacji młodych inżynierów czy pracowników niższych szczebli też nie ma – ripostuje Rychlak z "Solidarności".
Czy także w Stalowej Woli zanosi się na podobny finał jak w przypadku spektakularnych inwestycji firmy Covec i jej słynnej ucieczki z placu budowy autostrady A2? Byłaby to kolejna porażka wizerunkowa chińskich firm. W przypadku Covec, Chińczycy do dziś nie wypłacili gwarancji bankowych, będących zabezpieczeniem realizacji kontraktu.
– W Azji kontrakt handlowy jest dopiero początkiem biznesu, podczas gdy u nas oczekuje się skrupulatnej realizacji obietnic – mówi ekspert kulturowy Radosław Pyffel z Centrum Studiów Polska-Azja. – Nie znam dokładnie sytuacji HSW, domyślam się, że warunki biznesu zmieniły się na tyle, że Chińczycy nie będą skłonni dalej inwestować. Pewnie oczekują teraz ustępstw ze strony związków zawodowych, albo pomocy ze strony rządu – dodaje ekspert.
Najlepszym morałem do chińskiej inwestycji jest wynik badań naukowych z 2013 roku o wpływie globalizacji na pracowników w Stalowej Woli. W kilku ankietach odpowiadają oni, że praca dla chińskiego właściciela jest: niepolecana, upadlająca i nie dostarcza godziwych zarobków.