Polski projektant Janusz Kaniewski nie żyje. W swojej karierze pracował dla tak znanych marek jak: Fiat, Mazda, Jaguar, Ferrari, Alfa Romeo czy Lancia. Przypominamy wywiad, który ukazał się na łamach naTemat.
Miasto bez samochodów, po którym będziemy poruszać się windami i spersonalizowanymi tramwajami. Skupione wokół placów, na których ludzie żyją w miejskich, kameralnych plemionach. I design, w którym nie ma designu, tylko funkcja. Tak, według projektanta Janusza Kaniewskiego, będzie wyglądać przyszłość. – Trzeba znaleźć nowego konia cywilizacji – mówił nam w marcu zeszłego roku przy okazji swoich 40 urodzin i 25-lecia pracy twórczej.
Pamiętam Twoją akcję zrywania nielegalnych ogłoszeń z przystanków. Kiedy nie podobało Ci się logo fabryki Paradyż, zaprojektowałeś nowe. Nadal pozbywasz się brzydoty z otoczenia?
Ostatnio sprzątam las, przy którym mieszkam. Codziennie wychodzę na dwugodzinny spacer, podczas którego zbieram śmieci i puste flaszki. Z dnia na dzień jest coraz ładniej. Podczas mojej imprezy urodzinowej wyszliśmy do miasta i zrywaliśmy nielegalne reklamy, którymi oblepione są przystanki i słupy.
Kończysz właśnie 40 lat. Jakie refleksje?
Poczułem się trochę staro. Spadła mi kreatywność. Przy 30. urodzinach tego nie czułem. Jestem pracoholikiem i mógłbym nie robić nic innego, tylko pracować, ale ostatnio czuję, że organizm stawia mi kolejne bariery. Kończy się. Kiedy prowadzę dwugodzinny wykład, muszę pięć godzin odpocząć. Ostatnio tego nie zrobiłem i w trakcie wykładu poszła mi krew z nosa. Nie mogę długo rysować. Cieszę się, że firma Kaniewski Design jest na tyle rozwinięta, że ja mogę być bardziej mentorem niż projektantem.
Pora być mistrzem?
Tak czuję. W tym zawodzie jest tak samo, jak ze sportowcami – organizm szybko się wypala, trzeba zdążyć zrobić pewne rzeczy do 40., bo później jest za późno.
To Cię przeraża?
Nie. Miałem to zaplanowane. Nie wiem, skąd wiedziałem, ale taki był plan. Do 30. chciałem założyć swoją firmę, zbudować markę, zebrać ludzi, klientów i wbić się na rynek, którego wtedy jeszcze właściwie w Polsce nie było, a teraz się zaczyna – projektowania tramwajów, pociągów, kamperów, autobusów, jachtów, helikopterów. I to się udało. Obecnie robię dwa tramwaje, pociąg i kamper. Mój plan był taki, że jak skończę 40 lat, to chcę powiedzieć: skończyłem 25 lat pracy twórczej i 40 lat życia. I teraz zajmę się nowym etapem. Także budową najnowocześniejszego w Polsce domu.
Z czego jesteś najbardziej zadowolony?
Udało się – albo za chwilę się uda – załapać na bardzo ciekawy moment końca samochodu. Moment, kiedy trzeba zacząć projektować nowe środki transportu, biorąc przy okazji pod uwagę nowe rozwiązania urbanistyczne. Jestem na to gotowy, bo studiowałem i architekturę, i projektowanie samochodów.
Twoje projekty wyprzedzają swój czas, zawsze podkreślasz, że perspektywą projektanta powinno być 10-20 lat, że powinien być w stanie projektować rzeczy, które są funkcjonalne i dziś, i za te dwie dekady. A teraz wieszczysz koniec samochodu?
Tak. To jest fascynujące. Trzeba będzie wymyślić coś nowego, jeszcze nie do końca wiadomo, co. Moje przekonanie jest takie, że to będzie transport na poziomie pierwszego piętra, rodzaj dość małych kabin podobnych do tramwajów, dających poczucie pewnej intymności. Największą barierą w transporcie publicznym jest to, że ludzie brzydzą się innych ludzi. Publiczne środki transportu, które jednak dają poczucie intymności - to zaczyna być realne. Pierwsze takie systemy już są wprowadzane, niedawno Norman Foster (brytyjski architekt i urbanista) pokazał system ścieżek rowerowych na poziomie I piętra, które biegną nad torami kolejowymi w Londynie. W Berlinie, Kopenhadze, Amsterdanie, Londynie samochody są wyrzucane z centrów.
To dziwne, kiedy projektant samochodów mówi, że kończy się era samochodu...
To absurdalne, że ludzie tak kochają samochody. Jesteś miłym człowiekiem, kiedy mnie potrącisz ramieniem na chodniku – przeprosisz mnie. Ale kiedy wsiadasz za kierownicę, stajesz się bestią i zaczynasz krzyczeć. Ludzie w samochodach stają się nieprzyjemni. Jeżdżąc metrem czy autobusem używamy ich jako środka transportu, jeżdżąc autem czy rowerem stajemy się bardzo egocentryczni.
Rowerzyści spokojnie się mieszczą na ścieżkach, ale muszą dzwonić na babcię, która przypadkiem wejdzie za linię ścieżki. Fajni, otwarci, ekologiczni ludzie, jak tylko dostaną własny środek transportu – coś w nich wstępuje. To samo jest w samochodzie. Trzeba wymyślić coś, co zastąpi tę dziwną miłość do samochodu.
Żebyśmy się poruszali środkiem transportu, ale bez tego poczucia własności, który mamy w przypadku samochodu. Trzeba wymyślić substytut. Lubimy wszelkie atrybuty – kiedy projektowałem paczkę papierosów, dostałem brief, z którego wynikało, że to opakowanie ma być nie tyle opakowaniem, co przedmiotem, który chce się zatrzymać.
Kobiety potrzebują szpilek i torebek, żeby się dobrze czuć, a my albo Porsche, albo kufla piwa, albo paczki papierosów, żeby się lepiej czuć. Jeśli wyrzucimy z centrum samochody – a to już się dzieje – to czym zastąpimy tę potrzebę?
No właśnie – czym?
Ostatnio w gronie 10 osób, głównie projektantów i architektów, zastanawialiśmy się, co będzie koniem przyszłości – przez 4 tys. lat historii urbanistyki koń był środkiem transportu. Przez ostatnie sto lat mieliśmy krótki epizod z samochodem. Co będzie nowym koniem? Przy czym do konia się przywiązujesz, mówisz po imieniu, koń na ciebie czeka pod knajpą. Te same emocje przenosi się na samochód. Nie wiem na razie, na co przeniesiemy je w następnej kolejności, ale to jest najciekawsze.
To, o czym mówisz, wiąże się z inną wizją miasta, a skoro miasta, to i innego funkcjonowania społeczności. Jakie będą miasta za 20, za 50 lat?
Fundamentalna zmiana będzie polegała na tym, że zmieni się patriotyzm. W Europie zmienia się patriotyzm z tego względem kraju w stronę patriotyzmu względem miasta, a potem dalej – dzielnicy, a nawet ulicy.
Powrót do plemion?
Tak. Człowiek ma potrzebę identyfikacji – choćby religijnej. Chce w coś wierzyć, dlatego kibicuje – politykom, drużynie sportowej, krajowi. To się zawęża, a to zawężanie teraz przyspieszy. Ludzie przez kilka tysięcy lat żyli na podwórkach, później przez kilkaset lat wzdłuż ulic – bo tak były ułożone ciągi komunikacyjne – a teraz, jeśli komunikacja linearna straci ładunek emocjonalny, ulica przestanie być ważna. Spodziewam się powrotu do placów. Tak będą skomponowane miasta - place będą budowały intymność dość małego terenu. A trasy, które mamy do pokonania, będziemy pokonywać nie liniowo, ale skokami - np. windami.
Wynika z tego, że zmienią się więzy społeczne – będziemy bliżej siebie. Nastąpi koniec ery cząstek elementarnych?
Tak. Narasta zmęczenie Facebookiem, mediami społecznościowymi, tym, że masz 4 tysiące znajomych. To mocna tendencja. Zuckerberg wytoczył proces uniwersytetowi, który opublikował analizę na ten temat. To totalny anachronizm - jak facet, który zrobił coś bardzo nowoczesnego, może się posługiwać narzędziem z XIX wieku po to, żeby ukryć fakt, ze tworzy się taka, a nie inna tendencja? W pracach moich studentów widzę tendencję odchodzenia od mediów społecznościowych, od anonimowych "przyjaźni" z ludźmi w chmurze. Ludzie będą bliżej – większy będzie patriotyzm Placu Zbawiciela niż warszawski. Z zawodu muszę się interesować tym, jak będzie wyglądał kontekst moich projektów za 20, 30 lat. Jak coś projektuję, to muszę wiedzieć, na tle czego to będzie. Przewiduję, że to będzie coś takiego. Powrót do małego plemienia, a na zasadzie kontrastu pewnego rodzaju religią będzie trzymanie się zasad europejskiej demokracji, a to ze względu na napływ ludzi z innych kontynentów. To scementuje społeczeństwo tradycyjnych Europejczyków, którzy będą się po prostu bali obcych. Dlatego też ostentacyjnie będą używali publicznego transportu, uczciwie płacić za bilety, podatki.
Brzmi utopijnie...
To się już dzieje. Pokazujemy, że tacy jesteśmy cywilizowani.
Zderzenie cywilizacji?
Tak, to bardziej mnie przekonuje niż "Koniec Historii" Fukuyamy.
Fukuyama z tezy o końcu historii się wycofał, faktem jest jednak, że to, co się dzieje obecnie w Europie – mam na myśli sytuację na Ukrainie i imperialne zapędy Rosji – może zmienić układ sił. Projektujesz na Ukrainie, widzisz tam zmiany?
Widzę, że potrzebna jest praca u podstaw. Logika homo sovieticus jest tam niestety, zwłaszcza na wschodzie, wciąż silna. Kiedy projektuję stację benzynową i jest problem w postaci linii ciągłej, trudno więc zaprojektować wyjazd, zdarza się, że słyszę: zapłacimy komu trzeba, a jak ludzie będą przez tę linię jeździć, to ona się w końcu zatrze. A ja mówię: nie, trzeba to przeprojektować. Mam nadzieję, że pracując tam, pokazuję uczciwy model współpracy. Mam nadzieję, że to przyniesie efekty. Mogłem odrzucić propozycję projektowania dla oligarchy na Ukrainie, czuję jednak, że zrobienie tego projektu może przynieść więcej pożytku, niż przyniosłaby rezygnacja z niego.
Dorabiasz ideologię?
Nie. Mam na tyle silną pozycję, że mogę sobie pozwolić na odrzucanie propozycji. Stać mnie na odmowę. I kiedy coś, jak projektowanie dla Beretty czy dla armii, stoi w kontrze do moich przekonań, to mówię "nie". Z czystym sumieniem.
Rozterki moralne projektanta?
Projektanta człowieka. Mam ostro postawioną granicę tego, czego nie zrobię. Idę przez miasto i widzę nielegalne ogłoszenia, które je szpecą, to je zrywam. Chciałbym przy projektowaniu trzymać się tego, że z nieuczciwymi ludźmi nie pracuję.
Takie rozterki pojawiają się też przy kreowaniu potrzeb ludzi? Jest niebezpieczeństwo, że stworzysz coś, czego ludzie wcale nie potrzebują, ale dobry marketing wmówi im, że jest wręcz przeciwnie?
To jest ogromna odpowiedzialność. Staram się tego trzymać. Projektujemy teraz miejskie meble i staramy się robić coś dokładnie przeciwnego – skupić się na funkcji, nie na formie. Zaspokajać potrzeby, które są, choć niedostrzegane.
Miejskie meble, czyli ławki?
Ławka, latarnia, kosz na śmieci – to jest standard. A ja chcę, żebyśmy wymyślili coś nowego, jak kosz na śmieci dla rowerzystów – żeby nie musieli się zatrzymywać; krawężnik, dzięki któremu niepełnosprawna osoba stojąca na przystanku nie zostanie ochlapana przez autobus; gzyms na wysokości 20 cm, żeby psy nie obsikiwały budynków; plac zabaw dla dorosłych z huśtawkami, konikami na biegunach i karuzelami dostosowanymi dla dorosłych ludzi; szafki na plażę; pisuar, żeby panowie nie sikali po krzakach; ścianka, przy której można stanąć i schować się przed miejskim hałasem, żeby spokojnie porozmawiać przez telefon – reminiscencja budki telefonicznej. Tego typu nieoczywiste, ale przydatne rzeczy. To są pożyteczne projekty, które będą prezentowane w samorządach w całej Europie. Zależy nam na tym, żeby te rzeczy były niewidoczne. Nie designerskie. To ma być czysta funkcja, zero designu.
Brak designu to przyszłość designu?
Chciałbym pójść w stronę takiego projektowania, żeby nie dodawać przedmiotów, ale wykorzystywać na nowo te już istniejące. Zależy mi, żeby to nie było projektowane w żadnym stylu, żeby nie można było powiedzieć, że coś zostało zaprojektowane w latach 90. czy 2000.
To możliwe?
Już widzę, że moje buty narciarskie, które są na rynku od 1999 roku, nie zestarzały się. Podobnie lampy, które zaprojektowałem do Lancii – są na rynku od 2003. Przez ten czas cały samochód został zmieniony, a lampy zostały. Nie są modne, więc nie wychodzą z mody. Nigdy nie będę mega bogatym człowiekiem – pewnie byłbym bogatszy, gdybym projektował rzeczy, które są trendy. Ale nie o to chodzi.
Ludziom można wszystko wmówić, każdą potrzebę wykreować?
Tak.
Ludzie są głupi?
Coraz głupsi. Dlatego myślę, że moim targetem są ludzie starsi. Będą coraz starsi i będzie ich coraz więcej. Dla nich chcę projektować choćby przyjazne tramwaje. Ludzie w moim wieku i starsi będą się zachowywać w sposób, który przewiduję. Jest jednak duży margines ludzi młodych, których śledzę non stop – siedzę na kwejku i sprawdzam, co oni mają w głowach. I widzę, że wszystko da im się wmówić. Każdą tendencję. I to niedużym kosztem. Jest taka teoria, która mówi, że już całkiem niedługo będzie 80 proc. ludzi niepotrzebnych i tylko 20 proc. potrzebnych. Potrzebni to kadra polityczna, menadżerska, decyzyjna. Reszta to ludzie, którzy teoretycznie mają umiejętności i wiedzę. Z nimi trzeba coś zrobić, bo jak nie, to zaczną się frustrować i wyjdą na ulice.
Bunt mas na nowo?
Z całą pewnością. W Japonii np. tych ludzi zatrudnia się do prac, które niby są niepotrzebne – pani stoi na szczycie ruchomych schodów i przykłada ściereczkę do przesuwającej się poręczy. Teoretycznie mógłby to robić robot, ale dzięki temu pani ma zajęcie i nie przychodzą jej głupie pomysły do głowy. Duża jest nisza obsługi ludzi starszych – młodzi, którzy nie mają zajęcia, będą opłacani za opiekę nad starszymi. To powrót do przeszłości. Czekam na moment, kiedy następstwem taksówki w mieście będzie lektyka – znajdzie się wiele osób, które będą czerpały przyjemność z tego, że ktoś je niesie. I że mogą tego kogoś kopnąć w piszczel.
To powrót do niewolnictwa!
Tak, ale to prawdopodobnie sposób na skanalizowanie tej masy 80 proc.
Zlinczują cię, kiedy to napiszę.
Wiem, ale nie zmienimy rzeczywistości. To się dzieje na naszych oczach – w Chinach, w Japonii. Kiedy połowę Francji będą zamieszkiwali Arabowie, zacznie się dziać też w Europie. Nie jest tak, że jeśli ja tego nie powiem, to ten mechanizm się zatrzyma. Powrót do niewolnictwa jest nieunikniony. Europa jest za małym ośrodkiem wpływu na świadomość, żeby to się przestało dziać. System kastowy, niewolnictwo – istnieją o wiele dłużej niż europejska demokracja.