- Wiara to nie produkt, ale z nami jest dziś naprawdę, jak z każdą inną usługą. Wystarczy poszperać w Google i każdy znajdzie ofertę dla siebie - słyszę od młodych duchownych. Ubolewają oni, że w Wielkim Poście szczególnie mocno rzuca się w oczy, że wiara nie potrafi być prawdziwym stylem życia nawet dla tych, którzy deklarują się jako praktykujący. Bo nie chodzi tylko o kółka różańcowe i wesołe schole. - Chciałbym żeby na przykład nowożeńcy mieli wobec nas takie wymagania, jak wobec wedding plannerki, czy cateringu - słyszę.
Gdy remontujemy mieszkanie sięgamy po pomoc profesjonalnego kreatora wnętrz. Decydując się na zadbanie o zdrowie, idziemy po poradę do dietetyka. Jeśli zaczynamy trenować jakiś sport, to koniecznie pod okiem trenera. Jako społeczeństwo stajemy się coraz bardziej wymagający i jeśli już poświęcamy na coś ten nasz cenny czas, to nie robimy tego byle jak. Czemu dotyczy to jednak tylko spraw ciała, a już zupełnie nie tych dotykających ducha?
Praktykujący niewierzący?
- Społeczeństwo w naszym kraju chce coraz lepszych usług na każdym kroku, ale nie wiem z jakiego powodu ten nurt właściwie całkowicie omija instytucję, jaką jest Kościół - mówi mi Jakub, młody wikary z parafii w jednej z gdańskich "młodych dzielnic". Jak tłumaczy duchowny, co niedzielę na własne oczy widzi, że w Polsce wciąż jest naprawdę wielu praktykujących katolików. Jednak szczególnie w takich okresach jak Wielki Post, spokoju nie daje mu pytanie, ilu z nich należy nie tylko do praktykujących, ale i wierzących.
- Gonimy z niezłym skutkiem zachodnie trendy we wszystkim, ale nie w kwestiach duchowości. Mam głęboką obawę, że większość ludzi przychodzi do świątyń tylko na swoiste sprawdzenie listy obecności. Zwróciłeś kiedyś uwagę, ile osób zostaje pogadać o czymkolwiek po mszy? To wygląda niczym zwolnienie komory maszyny losującej. Ludzie uciekają jak tylko usłyszą "idźcie w pokoju...". Niedzielna msza to jeszcze nic. Po rekolekcjach nie zostaje ostatnio absolutnie nikt. Nikt nie ma pytań. Nikt w nic, co usłyszał, nie powątpiewa - ubolewa ks. Jakub.
I przyznaje, że kończąc seminarium wierzył, że w jego parafii będzie tak, jak w Austrii, gdzie miał okazję przyglądać się funkcjonowaniu tamtejszych wspólnot. O wiele mniejszych od tych w Polsce, ale za to tętniących nieporównywalnie inną energią. Obecny proboszcz nawet dał mu wolną rękę, by przenieść wszystkie zachodnie wzorce, ale wierni chyba nawet tego nie zauważyli.
"Szału nie ma..."
Nieco lepsze doświadczenia ma przyjaciel Jakuba, który pełni posługę w Krakowie. - Próbując zachować powagę sprawy, staram się w Wielkim Poście przypominać moim wiernym, szczególnie młodym, że wiara to nie jest tylko tradycja, ale i rodzaj prawdziwego stylu życia. Sama wiara to dużo, ale warto też nią na serio żyć. I czasem warto skorzystać z usług profesjonalistów, by się czegoś nauczyć - mówi mi ks. Maciej. Krakowski wikary przekonuje, że takie podejście daje efekty, choć "szału nie ma".
- Cieszę się jednak z tego, że po rekolekcjach dla dorosłych przyszła nie tylko grupka, która ewidentnie nie ma co innego w życiu robić, ale i ludzie, po których widać, że są ciekawi świata. Pogadaliśmy sobie nie tylko o życiu i śmierci, ale i tym, jak można przygotowywać się to Triduum Paschalnego w ciągu zwyczajnego dnia. I o to chodzi, to jest chrześcijaństwo! - stwierdza ks. Maciej.
Wikary dodaje, że jego koledzy w sutannach muszą wreszcie przestać cieszyć się, że potrzebę pogłębienia uczestnictwa w Kościele czują głównie ludzi silnie zapatrzeni w duchownych. - Pan kocha wszystkich, ale na tym fundamentów nowoczesnego Kościoła naprawdę nie zbudujemy - mówi wprost.
Obaj moi rozmówcy zwracają uwagę, że problem z brakiem zainteresowania jakością wiary widać szczególnie mocno nie tylko w okresie przedświątecznym. To, że ludzie przychodzą do Kościoła z przymusu powodowanego presją środowiska lub tradycyjnym wychowaniem podobno niezwykle mocno rzuca się w oczy przede wszystkim przy okazjach takich, jak śluby.
- Nauki przedmałżeńskie to zgroza. Jeśli ktoś nie przychodzi tylko po papierek do podbicia, by mieć ładny ślub, to zwykle i tak poprzestaje na wysłuchaniu tego, co ksiądz ma do powiedzenia. Kurcze, jak ja bym chciał, żeby oni mieli wobec nas tyle wymagań, co wobec wedding plannerki, albo cateringu... - ironizuje ks. Jakub.
Słabi trendsetterzy...
- Coś w tym jest... - przyznają zaskoczeni wywołaniem przeze mnie do tablicy znajomi, którzy właśnie w wielkanocną niedzielę powiedzą sobie sakramentalne "tak". Marta i Karol poznali się kilka lat temu na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę, więc należą raczej do tych bardzo praktykujących katolików, ale jednoczenie prowadzą taki styl życia, że znajomi na pewno nigdy nie nazwaliby ich dewotami.
- Rzeczywiście chyba więcej oczekiwań co do tego, jak będzie wyglądał ten wyjątkowy dla nas czas mamy od organizatorów wesela niż księdza. W sumie to trochę dziwne, choć chyba większość ludzi tak ma - stwierdza Marta. Jej przyszły małżonek szybko wtrąca się jednak z racjonalnym, jego zdaniem, wytłumaczeniem. - Są może księża, którzy narzekają na brak większych wymagań ze strony wiernych. Jednocześnie są jednak i ci, którzy zrobili, by wielkie oczy, albo srogo ochrzanili za zawracanie im głowy. W Polsce wiara nie jest prawdziwym stylem życia, jak we Włoszech, Austrii, czy Irlandii, bo i trendsetterzy nie tacy - odpowiada Karol.
I podkreśla, że zbyt często słyszy się o duchownych, którzy swym zachowaniem na ambonie lub poza nią wręcz odstraszają od kontaktów z Kościołem, niż zachęcają, by szukać tam sposobu na fajne życie.
Młodzi księża, z którymi rozmawiam, mają jednak na to wydaje się, że dość prostą radę. - Gdy na siłowni trener cię olewa, albo wkurza, to co robisz? Rzucasz trening i zapuszczasz brzuszek, czy szukasz kogoś lepszego? Pamiętajmy, że wiara to nie produkt, ale z nami jest dziś naprawdę, jak z każdą inną usługą. Wystarczy poszperać w Google i każdy znajdzie ofertę dla siebie. A jak jeszcze jej nie znalazł, to może to dobry sposób na szybkie rekolekcje w Wielkim Poście - stwierdza. ks Jakub.