Tutki lepsze od wikliny. Nowy hit eksportowy z Polski?
IdeaBank wspiera Dumnych Przedsiębiorców
15 kwietnia 2014, 06:55·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 15 kwietnia 2014, 06:55
Ze swoim produktem weszła do Empiku, a już myśli o tym, aby zainteresować tutkami przedszkola i szkoły. – To świetny sposób na skupienie i odstresowanie. Wpadasz w trans, możesz się na chwilę wyłączyć, zapomnieć o tym całym codziennym kołowrotku – przekonuje w rozmowie z naTemat, Katarzyna Herman-Janiec, pomysłodawczyni tutek. Czyli właściwie czego? Zwiniętych kawałków gazet, których wyplatanie jest znacznie łatwiejsze niż wikliny.
Reklama.
Czym są tutki?
Tutki zrobione są papieru z gazetowego. Wykorzystujemy do tego kolorowe magazyny m.in. te z programem telewizyjnym, jak również gazetki z supermarketów. Gazetę tnie się na paski, które potem są zwijane na cienkich patyczkach w tutki.
Skąd pomysł na taki biznes?
Historia tutek sięga klika lat wstecz. Po studiach na ASP zajęłam się projektowaniem i produkowaniem swoich mebli. Punktem zwrotnym związanym z tutkami był Etno Dizajn Festiwal 2010, gdzie zostałam zaproszona i na potrzeby tej imprezy miałam zaprojektować meble/pojemniki inspirowane folkiem z okolic Krakowa. Chciałem wówczas nawiązać do rękodzieła, które zawsze ceniłam i pomyślałam o jakimś nowoczesnym materiale.
Zrobiłam reaserch w internecie i znalazłam coś takiego, jak wyplatanie z gazet. Byłam tym zachwycona i zaczęłam drążyć temat. Geneza powstania tej techniki wyplatania z papieru nie jest do końca znana, jednak podejrzewa się, że ta narodziła się ona w slumsach w Buenos Aires.
Na początku znalazłam dziewczynę, która już się tym zajmowała – Magdę Godawę. Ona wówczas wyplatała tylko drobne przedmioty. Zaprosiłam ją do współpracy i tak narodził się nasz duet. Zaprojektowałam dużą skrzynię - Pleciugę oraz Pleciaki (połączenie pojemnika z siedziskiem), a Magda wspaniale wyplotła moje projekty.
Robiłyście wszystko same?
Magda była naszą ekspertką od wyplatania. Robiła zdjęcia na instrukcje, natomiast ja to wszystko kompletowałam i składałam w całość. Kiedy mieliśmy gotowe pierwsze tutki i instrukcje, a to było latem 2013 roku, potrzebowaliśmy testerów. Ja się świetnie do tego nadawałam, bo wówczas nie potrafiłam jeszcze wyplatać. Całkowicie się w to wkręciłam.
Jak zrobić coś konkretnego z tutek?
Bierzesz cztery tutki, robisz podstawę i dalej wyplatasz dwoma rurkami, które możesz przedłużać - wtykając jedną w drugą. One są zwykle zrobione w ten sposób, że z jednej strony są grubsze, a z drugiej cieńsze, więc nie ma z tym problemu. Technika wyplatania jest taka sama jak przypadku wikliny, tylko materiał jest inny. Moim zdaniem jest to łatwiejsze, ponieważ wiklina jest dosyć sztywna, twarda i przy jej wyplataniu bolą palce.
Masz w domu przedmioty wykonane z tutek?
Tak, bardzo dużo. Mam lampę, wyplecioną oczywiście przez Magdę, ramy luster, kosz na śmieci, donice i mnóstwo innych drobnych rzeczy.
Ile zajmuje Ci zrobienie drobnej rzeczy?
Około pół godziny, może trochę więcej. W przypadku bransoletki czy kolczyków to nawet kwadrans.
Największa rzecz jaką zrobiliście z tutek?
To skrzynia Pleciuga o szerokości 100 cm i wysokości 70 cm. Wyplotła ją Magda i zajęło jej to niecały miesiąc. W środku jest drewniana konstrukcja, która została opleciona tutkami. Znalazłam też w internecie zdjęcia modelu 1:1 motocykla Harleya-Davidsona, który zrobił więzień z Białej Podlaskiej. Ponoć zajęło mu to pięć miesięcy.
Masz konkurencję?
Mój pomysł, czyli tutki - rurki z gazet do wyplatania, w opakowaniu z instrukcją, został opatentowany jako wzór przemysłowy, ale jest mnóstwo gotowych produktów, które robi wiele osób i sprzedaje na małą skalę.
Próbowałaś sprzedawać tutki za granicę?
Tak, już to robimy. Wszystkie informacje na opakowaniu oraz instrukcje są dwujęzyczne: po polsku i angielsku. Teraz chcemy też wejść na rynek francuski, a w niedalekiej przyszłości myślę o Skandynawii.
Ile kosztują Twoje produkty?
Tak naprawdę dopiero ustalamy ceny, bo wszystko zależy od ilości. Na razie nie chcemy zajmować sprzedażą indywidualną, skupiamy się na większej skali. Zarówno jeśli chodzi o produkcję, jak i sprzedaż. A jeśli chodzi o samą produkcję rurek, to nie spotkałam się z konkurencją. Naszą przewagą jest to, że udało się nam wejść ze sprzedażą tutek w lutym do Empiku w całej Polsce.
Nadal projektujesz meble?
Na razie jestem w pełni pochłonięta tutkami, bo zrobił się z tego bardzo duży projekt - za sprawą dystrybucji w Empikach. Zatem chwilowo się nie zajmuje meblami, ale jak pojawią się nowe propozycje, pomysły i czas, to chętnie do tego wrócę.
Widzisz możliwość połączenia mebli i tutek?
Tak, jak najbardziej. Już teraz pracujemy nad modelem lamp wyplatanych wyłącznie z tutek z francuskiej gazety Le Monde. Chcemy te lampy zaprezentować na Paris Design Week w tym roku. Mam w planach całą serię produktów wyplatanych z gazet, którą będą tworzyć nasi pracownicy. Uczymy ich tego i poszerzamy ofertę o kolejne drobne elementy. Chcemy zainteresować naszym projektem korporacje pod kątem prezentów firmowych.
W Twoich pracach często pojawiały się motywy ludowe, inspiracje folkiem. Skąd taki pomysł?
Początkowo projektowanie mebli robiłam troszkę spontaniczne, nie do końca było to profesjonalne projektowanie mebli, gdzie projektant dostaje brief, według którego ma działać. U mnie to był bardziej akt twórczy. Motywy ludowo-folkowe wzięły się z sentymentu z dzieciństwa, kiedy jeździłam do babci na wieś w Górach Świętokrzyskich. Teraz już od tego odchodzę, ale zawsze będę miło wspominać ten okres w życiu.
Było w tym trochę dizajnerskiego patriotyzmu?
Tak, dokładnie tak było. Miałam takie idealistyczne podejście po studiach. Chciałam coś zmienić, zrobić coś fajnego i polskiego. Jednocześnie nowoczesnego i swojskiego.
Jak wówczas chciałaś z tą "polskością" dotrzeć do młodych ludzi zachwyconych Ikeą?
Nie było to proste, bo nie współpracowałam z żadnym specjalistą od marketingu. Wszystko działało na zasadzie rekomendacji, przekazywania kontaktu, pokazywania się w internecie czy magazynach branżowych. Miałam sporo wystaw, także poza Polską min. w Paryżu, Londynie, Szwajcarii czy Hong Kongu.
Jak udaje Ci się łączyć ideały z kwestiami typowo biznesowymi?
Ważną częścią naszej inicjatywy jest to, że same tutki, wykonują dla nas osoby niepełnosprawne i wykluczone społecznie - np. bezrobotne. Co natomiast jest ważne dla odbiorcy, to fakt że dostaje on już gotowy półprodukt, czyli skręcone rurki, z który może od razu zacząć wyplatanie dowolnej rzeczy. Samo skręcanie tutek jest bardziej czasochłonne niż wyplatanie gotowych przedmiotów.
To nie jest tak, że każda osoba niepełnosprawna czy pełnosprawna nadaje się do skręcania. Zatrudniamy osoby, które to potrafią i lubią. Nie jest to działalność charytatywna. Pomagamy osobom bezrobotnym w tym sensie, że stwarzamy im możliwość pracy. Jeśli ktoś wolniej pracuje, a mamy większe zamówienie, to szukamy kolejnych osób.
Do jakiej grupy docelowej wcześniej chciałaś dotrzeć?
Jeśli chodzi o meble, to taką grupą są osoby w wieku 30 plus, które interesują się nowym, niszowym wzornictwem, lubią szczyptę folku połączonego z nowoczesnością.
W przypadku tutek chcemy dotrzeć kilkoma kanałami do naszych odbiorców. Pierwsza grupa to klienci sieci Empik - działu DIY (ang. zrób to sam). Druga grupa to osoby, które robią zakupy internetowe i są zaangażowane w kreatywne hobby, cenią ekologię. Trzecia grupa to dzieci i młodzież w szkołach. Przychodzą do nas na warsztaty także osoby starsze, które lubią rękodzieło, ale chciałby spróbować czegoś nowego.