Wierni Kościoła Latającego Potwora Spaghetti mogą się cieszyć, bo sąd administracyjny nakazał Ministerstwu Administracji ponowne rozpatrzenie ich wniosku o rejestrację związku wyznaniowego. Kim są czołowi polscy pastafarianie? Czym zajmują się na co dzień? Próbowaliśmy się tego dowiedzieć, ale choć sami głośno o swoje prawa walczą, to większość z nich na ten temat wypowiadać się nie chce. – Ta obawa bierze się z tego, że dla części społeczeństwa jesteśmy nie do przyjęcia. Mimo że szef wie, co robię, to nie jestem pewien, czy zostałoby to dobrze odebrane – mówi naTemat wielebny Piotr Choiński.
Do niedawna byłem ateistą, a jakieś trzy lata temu znalazłem w sieci informacje o Kościele. Stwierdziłem po prostu, że to jest coś dla mnie, coś, co do mnie przemawia i w co chcę wierzyć. Krótko potem, w 2012 roku, dowiedziałem się, że trwa zbieranie oświadczeń notarialnych, by móc założyć związek wyznaniowy. Pobiegłem do notariusza. Pierwsi dwaj odmówili i padała odpowiedź-wymówka: „nie był pan umówiony”. Dopiero przy trzecim podejściu, i przy mocnym zdziwieniu notariusza, udało się to załatwić. W końcu zaczęły się w Warszawie spotkania wyznawców Latającego Potwora Spaghetti. Zrozumiałem, że ci ludzie mają podobne poglądy do moich, więc zacząłem chodzić coraz częściej. To właściwie cała historia.
O pastafarianach szybko zrobiło się głośno. Nie bał się pan kompromitacji, ośmieszenia w oczach znajomych czy rodziny?
Na pewno po części tak. Każdy z nas miał takie myśli. Ale tak naprawdę od początku byłem przekonany, że to, co robię, jest słuszne. Czułem drobne ryzyko, ale już po pierwszej wizycie w telewizji przekonałem się, że nie ma się czego obawiać. Bo moje otoczenie zareagowało pozytywnie.
To znaczy jak? Co mówią ludzie, kiedy dowiadują się, że jest pan wyznawcą Jego Makaronowatości?
Wśród tych, którzy reagują pozytywnie, wyodrębniłbym dwie grupy. Pierwsza to ludzie, którzy wcześniej słyszeli o Kościele Latającego Potwora Spaghetti i mi gratulują, ewentualnie mówią: „o, nie wiedzieliśmy, że się tym zajmujesz”. Druga to ci, którzy pierwszy raz słyszą o czymś takim, ale też pozytywnie się do tego odnoszą. Niewiele jest w moim otoczeniu osób, które zareagowały negatywnie. Jeśli już, to mówią: „żartujecie sobie z religii, a to nie wypada”. Właśnie dziś rano dostałem na Facebooku wiadomość od obcej osoby z fałszywego konta. Ten ktoś napisał, że gdyby mnie spotkał na ulicy, zrobiłby mi krzywdę.
Czym się pan zajmuje poza działalnością w Kościele?
Wolałbym nie mówić. Mimo że szef wie, co robię, to nie jestem pewien, czy dobrze zostałoby to odebrane. Powiedzmy, że są to szeroko pojęte media. Oczywiście nie jest tak, że przed kimkolwiek ukrywam swoją aktywność. Wiedzą o niej wszyscy: firma, rodzina, znajomi. Z każdym jestem w stanie o tym porozmawiać. Natomiast staram się, by nie było wokół mnie zbyt głośno. Jeśli ktoś jest zainteresowany, i tak mnie znajdzie, choćby na Facebooku.
"Wolałbym nie mówić" - to samo usłyszałem od kilku innych wyznawców Potwora Spaghetti na pytanie o to, czym się zajmują. Skąd ta obawa?
Ona bierze się z tego, że dla części społeczeństwa jesteśmy bardzo kontrowersyjni, wręcz nie do przyjęcia. Wystarczy posłuchać, co mówią chociażby posłanki Kempa i Pawłowicz. Jeśli ktoś prowadzi firmę, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że wśród klientów ma ludzi o skrajnie odmiennych poglądach, którzy nas nie akceptują. My to szanujemy i staramy się nie robić nikomu krzywdy swoją działalnością.
Nie obawia się pan, że w przyszłości i tak Kościół Latającego Potwora Spaghetti może panu sprawić problemy, np. w karierze zawodowej?
Na pewno gdzieś z tyłu głowy to mam, ale jak na razie żadnych przeszkód z tytułu swojej działalności nie ma. Tak jak powiedziałem, reakcje są raczej pozytywne, więc póki co nie mam powodu, by martwić się przyszłością.
Jak wygląda na co dzień pana aktywność w Kościele? Często się spotykacie?
Jako że nie dokonała się rejestracja i nie mamy osobowości prawnej, to za dużo nie ma do roboty. Nie mamy w swoich szeregach prawnika, który czuwałby nad tym, co dziś możemy robić bez problemu. Moja działalność tak naprawdę ogranicza się do kilkunastu minut dziennie - do sprawdzenia tego, co się dzieje na Facebooku, gdzie koncentruje się aktywność wiernych. Poza tym średnio raz w miesiącu organizowane są w Warszawie spotkania. Potwór Spaghetti mówi, żeby się dobrze bawić, być dobrym dla siebie i innych, miło spędzać czas. To właśnie staramy się robić.
Czyli właściwie poza tymi spotkaniami i wpisami w sieci nie ma czegoś takiego, jak praktykowanie wiary.
Jest. Chodzi po prostu o to, by swoim codziennym życiem wypełniać naukę Potwora Spaghetti. Tolerancja, ogólnie pojęta miłość – to jest praktyka naszej wiary. Natomiast jako tako nasz Kościół nie ma obrządku, więc nawet nie wymagamy rejestracji. Każdy, kto chce, może przyjść na nasze spotkania i z nami rozmawiać.
A jak często występuje pan w tradycyjnym pastafariańskim stroju, czyli z durszlakiem na głowie?
Rzadko. Nie posiadam metalowego durszlaka, a plastikowy wygląda trochę gorzej.
Zgodnie z wtorkowym wyrokiem warszawskiego sądu administracyjnego Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji ponownie musi rozpatrzeć wniosek o rejestrację Kościoła Latającego Potwora Spaghetti. Co, jeśli wam się uda? Co potem?
Będziemy podejmować kroki prawne, głównie wobec polskiego rządu. Chcemy móc udzielać ślubów na takich zasadach, jak Kościół katolicki. Aktualnie trzeba mieć do tego osobną umowę z państwem. Chcielibyśmy też, by w Sejmie obok krzyża zawisł durszlak. Oczywiście stoimy na stanowisku, że nie powinno być tam żadnych symboli religijnych, ale jeśli już, to niech będą wszystkie, nawet pozostałych 170 związków wyznaniowych. To byłby symbol polskiego ekumenizmu.
Czyli będziecie sprawiać państwu problemy.
Można tak to ująć. Na pewno będziemy domagać się też zaprzestania finansowania wszelkich Kościołów czy związków wyznaniowych z budżetu państwa. Jednocześnie, jako przekorny Kościół, planujemy korzystać ze wszelkich dobrodziejstw finansowych, z których korzystają katolicy. Pieniądze przeznaczymy na cele charytatywne.