Po wyborze Janusza Piechocińskiego na prezesa PSL na twarzach polityków partii było widać ogromne zaskoczenie. Teraz jego miejsce zajęło zażenowanie, szczególnie kiedy lider przeżywa tzw. napady charyzmy. Wybory do PE będą jego pierwszym testem. I pierwszą okazją do zmiany przywództwa. Waldemar Pawlak nie wróci, ale w kolejce stoją Jan Bury czy Marek Sawicki.
Przypowieść o PSL-u jako powolnym, ale pracowitym wole polskiej polityki to tylko jeden z wielu tzw. napadów charyzmy, których doznaje Janusz Piechociński. To pracowity polityk, ale efektów jego wysiłku nie widać. Piechociński to wie, co widać w chwilach irytacji, kiedy zaczyna pouczać dziennikarzy, że powinni zajmować się poważnymi tematami.
Ale to wszystki ludowcy są w stanie wybaczyć, wszak Waldemar Pawlak też nie był demonem charyzmy. Jednak za jego czasów - z mniejszym bądź większym trudem - PSL utrzymywał się powyżej progu, zdobywał mandaty i tworzył koalicje. Przed nadchodzącymi wyborami do Parlamentu Europejskiego takiej pewności nie ma.
Tym bardziej, że kampania PSL-u na razie nie zachwyca. Pierwsze dwa spoty są po prostu bez sensu, choć od strony technicznej mogą się podobać. Ale brakuje w nich pomysłu, emocji i siły przebicia, któryi wyróżniały się klipy z 2011 roku. Któż nie pamięta piosenki "Bo to nasz dom", w której wystąpili politycy partii? Większość kojarzy też spot z parą młodych ludzi grających za stodołą w badmintona.
Dzisiaj - jak dowiadujemy się w partii - spoty przygotowują ludzie szefa sztabu PSL Adama Jarubasa. To marszałek województwa świętokrzyskiego i jeden z najbliższych współpracowników Piechocińskiego. Ludzie Pawlaka, którzy odpowiadali za poprzednią kampanię, zostali od niej odsunięci.
Dystansuje się też sam Pawlak. Nie tylko nie wystartuje w wyborach do PE, w których przecież każdy głos jest na wagę złota, ale nawet nie pojawił się na sobotniej konwencji wyborczej. To kolejny rozdział podskórnej walki Pawlaka ze swoim pogromcą. Wspomina o tym Janina Paradowska w najnowszej "Polityce".
Jeśli PSL co najmniej nie utrzyma stanu posiadania, odwołanie Piechocińskiego jest tylko kwestią czasu. A jako, że obowiązuje zasada "Umarł król, niech żyje król" szybko zacznie się walka o przejęcie buławy.
Szans na to nie ma raczej Waldemar Pawlak -to byłoby już jego trzecie wejście do tej samej rzeki. Poza tym część działaczy bałaby się jego zemsty. Dlatego zapewne nie dadzą mu do ręki narzędzi do jej wykonania, czyli prezesury.
Walczyć będą o nią zapewne Marek Sawicki i Jan Bury. Były-obecny minister rolnictwa był uważany za najpoważniejszego konkurenta Pawlaka, ale jego kandydatura upadła po aferze z taśmami Serafina. Niedawno premier Tusk uznał, że minęło wystarczająco dużo czasu i pozwolił Sawickiemu wrócić do rządu. Może działacze PSL wyjdą z podobnego założenia.
Ale minister będzie musiał zmierzyć się z Janem Burym, dzisiaj szefem klubu PSL i liderem partii na Podkarpaciu. Mówi się o nim, że próbuje trzymać równy dystans do wszystkich frakcji, przez co łatwo budować mu sojusze. Wydaje się, że już teraz może liczyć na poparcie Pawlaka, który Sawickiego wprost nie znosi (z wzajemnością).
Otwarte pozostaje pytane, czy zmiana dokona się jeszcze przed listopadowym wyborami samorządowymi. To one są dla PSL ważniejsze, bo do obsadzenia są tysiące mandatów, nie tylko 51.
Dotychczasowe symulacje wskazują, że stan posiadania utrzymają SLD i PSL, choć Waldemar Pawlak, były prezes PSL, bardzo się chyba stara, aby ludowcy jakieś straty ponieśli.