
Szkoły do których chodzą moje dzieci, to są szkoły, do których sama bym chciała chodzić. Współpracujące. Takie, w których patrzy się na ucznia indywidualnie, bo przecież każdy ma indywidualny rytm i warto to docenić.
– To ogromnie niezręczna wypowiedź – mówi Krystyna Łybacka. Zdaniem byłej minister edukacji, wypowiedź Kluzik-Rostkowskiej to myślowe nadużycie.
– Skojarzenie jest natychmiast takie, że szkoły publiczne nie uczą myślenia. To wotum nieufności dla nauczycieli przyzwoicie pracujących w szkołach publicznych. Ja na miejscu pani minister pewnie bym przeprosiła, ale to kwestia wrażliwości – mówi była minister.
Słowa Joanny Kluzik-Rostkowskiej dotknęły także środowisko nauczycielskie. Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego mówi, że odczuwa ogromny dysonans. – Nie ukrywam, że rzeczywiście jest zgrzyt. Takie słowa budzą protest i nie powinny paść z ust ministra edukacji narodowej. Byłoby lepiej, gdyby pani minister najpierw się zastanowiła, zanim coś powie – mówi Broniarz.
– Ja bym nie różnicowała tego, czy jedne uczą a drugie nie uczą myślenia. Tylko w ten sposób skomentuję tę sprawę – mówi o słowach swojej partyjnej koleżanki była minister edukacji Katarzyna Hall. Nieco bardziej rozmowny jest zaś Roman Giertych, który także jako minister edukacji, wybrał szkołę niepubliczną dla swoich dzieci. – W Polsce niektóre państwowe szkoły są bardzo dobre, szczególnie w Warszawie. Nie mają się czego wstydzić, jeśli chodzi o zmuszanie do młodzieży do myślenia – mówi minister.
Jeżeli chodzi o czepianie się pani minister edukacji to przypominam, że zarówno szkoły prywatne jak i państwowe podlegają pod MEN. Są to takie same szkoły. Z punktu widzenia państwa, i tu i tu są dotacje, mają kontrole i realizują program. W innych krajach system szkół publicznych jest całkowicie oderwany od systemu szkół prywatnych. Nie widzę nic złego w tym, że panie minister wysyła swoje dzieci do takiej szkoły, jaką uważa za najstosowniejsze.
Krystyna Łybacka przyznaje, że nauczanie w szkole prywatnej może być lepsze, gdyż liczebność dzieci w tych placówkach jest dużo mniejsza. – Dzięki temu jest dużo więcej bezpośrednich rozmów i zainteresowania dzieckiem, bo jest na to czas. Stąd wynika to, że dziecko bardziej jest tam nastawione na dialog, a nie werbalną edukację. Poza tym, szkoły prywatne oferują cały wachlarz zajęć dodatkowych, na które nie każdego stać – mówi była minister edukacji.