Przy każdej większej imprezie ten sam lament miłośników czterech kółek: że zablokowane drogi, że nigdzie nie mogą się dostać i swobodnie przemieszczać. Miasto jest dla wszystkich: rowerzystów, spacerowiczów oraz biegaczy. Kierowcy utrudniają życie niezmotoryzowanym od poniedziałku do piątku, biegacze jedynie kilka razy do roku.
Żeby była jasność - jestem biegaczem, jeżdżę na rowerze i nie mam samochodu. W niedzielę zadebiutowałem w warszawskim maratonie. Wynik przeciętny - 4:02:36, ale miałem sporo czasu, aby zaobserwować jak potężna impreza biegowa wpływa na życie miasta i jaki stosunek do biegaczy mają kierowcy.
Niedzielne lemingi
Na ok. 25 km, kiedy na dobrą sprawę zaczyna się właściwa część maratonu, przebiegaliśmy przez jedną z ulic w Wilanowie. Tylko w tej części miasta utworzył się potężny sznur samochodów, chcących skorzystać właśnie z tego odcinka drogi.
Wielu kierowców oczekiwanie w potężnym korku znosiło dzielnie, a nawet nas pozdrawiali machając zza szyby. Jednak części z nich puszczały nerwy i wyżywali się na policjantach, którzy kierowali ruchem drogowym. Jeden z kierowców tak wrzeszczał zza szyby na funkcjonariusza ("Do jasnej cholery, czy naprawdę...") , że aż prosił się o mandat. Czy do tego doszło? Nie wiem, miałem większe zmartwienia – coraz większe zmęczenie.
Easy rider
Osoby, dla których samochód jest głównym środkiem transportu czują się królami szos. Są lepsi niż korzystający z komunikacji miejskiej: plebs, rowerzyści, jednośladowi terroryści i biegacze – jakkolwiek nas nie nazywają. Do tej pory przejawia się to nagminnym poruszaniem się kierowców po buspasach, parkowanie na chodnikach i ścieżkach rowerowych. Coraz częściej dochodzi do tego narzekanie na organizowanie imprez biegowych.
Na dobrą sprawę w Warszawie jest tylko kilka dni, kiedy biegacze rządzą na ulicach. Oprócz dwóch maratonów i jednego półmaratonu (od tego roku będzie drugi - wspominam, żeby nie byłoby, że znów nie wiedzieliście drodzy kierowcy) i Biegnij Warszawo. Są jeszcze pomniejsze biegi, które ograniczają się do parków czy zamykania jednej lub dwóch ulic w poszczególnych dzielnicach. Można też wspomnieć o Biegu Niepodległości, na który zamykana jest al. Jana Pawła II, ale tutaj trasa jest prosta i poza tym odcinkiem, reszta centrum miasta funkcjonuje normalnie.
Kierowcy często podnoszą argument, że biegać należy w lasach, a nie w centrum miasta. Racja, znacznie przyjemniejszy jest ruch na łonie natury, ale łatwiejsze dla biegaczy jest dotarcie na zawody do centrum niż do lasu pod miastem. Poza tym, to są biegu uliczne, nie przełajowe. Na tej samej zasadzie można zasugerować kierowcom, żeby korzystali z innych tras albo obwodnicy – jak już powstanie.
Więcej wyrozumiałości
Jak słusznie zauważył dziennikarz TVN Warszawa, kiedy pada deszcz to wychodząc z domu zabieramy ze sobą parasol, a kiedy jest maraton, to albo ruszamy z domu wcześniej, albo wcale. Tego jednak kierowcy chyba nie są w stanie zrozumieć. Na spacer nie trzeba jechać samochodem, można rowerem. Jeśli planujecie dłuższy niedzielny wypad, to można wyjechać przed startem maratonu. Można też miło czas spędzić w domu.
Rozumiem, że zdarzają się wypadki losowe i trzeba jakoś omijać trasę maratonu, ale nie wierzę, że ktoś, kto mieszka na co dzień w Warszawie, dopiero w dniu biegu dowiaduje się o jego istnieniu. Chyba, że lubi stać w korkach i po staropolsku ponarzekać, zamiast wyciągnąć jakieś wnioski.
Nie narzekam kiedy w drodze do parku Skaryszewskiego gdzie biegam, muszę postać przed pasami na światłach, bo auta są uprzywilejowane i dla nich zielone świeci się znacznie dłużej. Nie narzekam też kiedy muszę wymijać pieszych, matki z wózkami i emerytów z psami, bo samochód zastawił połowę chodnika. Jestem świadomy co mnie czeka na drodze z domu do parku w środku tygodnia, dlatego też często wybieram różne pory do biegania i mam świadomość po co to robię. Podobnej postawy oczekiwałbym od lamentujących kierowców – jedynie kilka dni w roku.