
Podczas, gdy twórcy „Gry o tron” uparcie zapowiadają powrót zimy, Lana del Rey próbuje przenieść nas na zupełnie inny biegun – u niej wraca „summertime sadness”: gorące i zmysłowe lato, a pod skąpanym w słońcu piaskiem zachodniego wybrzeża, niepokojący mrok. Pierwszy singiel z długo oczekiwanego nowego albumu Lany del Rey „Ultraviolence” miał wczoraj swoją oficjalną premierę na YouTubie. Od tej pory obejrzało go już ponad 2,5 miliona osób.
REKLAMA
Down on the West Coast, they got a sayin'
"If you're not drinkin', then you're not playin'"
But you've got the music
You've got the music in you, don't you? – śpiewa zachrypniętym, artykułowanym w rytmie staccato głosem Lana del Rey, po chwili następuje zmiana klimatu i mamy wrażenie jakbyśmy włączyli western w slow motion.
"If you're not drinkin', then you're not playin'"
But you've got the music
You've got the music in you, don't you? – śpiewa zachrypniętym, artykułowanym w rytmie staccato głosem Lana del Rey, po chwili następuje zmiana klimatu i mamy wrażenie jakbyśmy włączyli western w slow motion.
Nowy singiel Lany del Rey jak zwykle podzielił słuchaczy. Dla jednych to ta sama Lana, co zwykle, retro-nudna i przewidywalna, dla innych wprost przeciwnie – powiew świeżości i niewyczerpana studnia kreatywności.
Dziennikarka "Vulture" Lindsey Weber nazwała "West Coast" miksem pochodzącej z 1982 roku piosenki "Edge of Seventeen" Stevie Nicks z soundtrackiem filmów Quentina Tarantino. Harriet Gibsone z "Guardiana" napisała, że utwór "wypływa zmysłowymi dźwiękami". Marc Hogan z magazynu "Spin" wypowiedział się o singlu pozytywnie, nazywając go "klimatycznym". Jedno jest pewne, „West Coast” ma potencjał do bycia piosenką, która będzie za nami chodzić, nawet jeśli nie do końca będziemy tego świadomi.
Utwór przechodzi wolno od znanego z „Born to die” melodramatycznego klimatu „Twin Peaks” w stronę zmysłowych brzmień lat 80., które zbudowane są w oparciu o gitarę i niespokojny, zachrypnięty głos del Rey. Piosence towarzyszy nakręcony na plaży czarno-biały, nieoficjalny videoklip, na którym Lana tańczy w objęciach ukochanego mężczyzny.
Trudno na tym etapie przesądzić, czy „West Coast” oddaje klimat całej płyty, jeśli tak, będzie ona mniej utrzymana w stylu retro niż wcześniejszy album i jednocześnie pozwala mieć nadzieję, że wokalistka nie wyczerpała jeszcze wszystkich swoich pomysłów. Sama o albumie „Ultraviolence” mówi, że jest „absolutnie wspaniały i mroczniejszy niż pierwszy”.
Producentem „West Coast” jest Dan Auerbach z The Black Keys, piosenkę napisał Rick Nowels, który w przeszłości współpracował już z Laną, a także Stevie Nicks, Dido, Lykke Li i Belindą Carlisle. Wokalistka wykonała „West Coast” premierowo w niedzielę w trakcie festiwalu Coachella Valley Music and Arts Festival. Oprócz niej tego dnia na scenie pojawili się m.in. także Beck i Arcade Fire.
W przeszłości zdarzało mi się krytycznie odnosić do Lany del Rey jako „produktu” zdolnych marketingowców. Lana była coraz bardziej do oglądania, coraz mniej do słuchania. Robiono z niej ikonę mody, nazywano jej imieniem torebki i wynoszono ją na okładki „Vogue'a” (po tym, jak zagościła tam ostatnio Kim trudno zresztą dłużej mówić o tym w kategoriach awansu).
Za to zachwycił mnie jej muzyczny romans ze światem filmu: piosenki „Young and Beautiful” z „Wielkiego Gatsby'ego” oraz hipnotyzująca „Once upon a dream” z „Maleficent”. Cóż, przyznaję, czekam teraz na album.
