Historia pewnego dyrektora, który po wizycie w klubie go-go sieci Cocomo obudził się z rachunkiem opiewającym na niemal milion złotych, sprawiła, że siecią zainteresowała się policja. Prezes Cocomo Jan Szybawski nie obawia się jednak powstałego rozgłosu i chętnie zabiera głos w mediach. W wywiadzie, który opublikował „Newsweek”, Szybawski podkreślił, że boi się Boga i jest bardzo mocno wierzącym człowiekiem.
W rozmowie, jaką Szybawski przeprowadził z reporterami „Superwizjera” TVN, poruszono m.in. nieco zaskakujący wątek religijności szefa sieci klubów go-go. Okazało się bowiem, że prezes sieci Cocomo regularnie chodzi do świątyni, a w przyszłości zamierza wspierać Kościół finansowo.
Szybawski zapewnił jednocześnie, że nie posiada żadnego majątku, choć przyznał, iż jeździ ferrari. – Brat założył spółkę, a ja mu pomagam. Jestem prezesem, brat głównym udziałowcem. Kolejne lokale otwieramy z bieżącej działalności. Z zysków z pierwszego, otworzyliśmy drugi i tak dalej. Jeżeli chodzi o samochód, jest firmowy – zaznaczył prezes Cocomo.
Szybawski dodał też, że jako szef sieci klubów go-go wcale nie musiał opłacać gangsterów, którzy często kojarzeni są z tego typu lokalami. – Otaczamy się byłymi funkcjonariuszami policji i jakoś to sobie funkcjonuje. Spokój jest – oznajmił prezes Cocomo.
Odpowiadając na jedno z pytań, Szybawski odrzucił oskarżenia przekonujące, że klienci klubów są okradani czy odurzani narkotykami. – Każde doniesienie sprawdzamy. Wszędzie mamy monitoring, szkolimy pracowników, że nie można okradać klienta. Mamy człowieka, który sprawdza wszystkie takie sytuacje, czy nic złego się nie stało – podkreślił.
Co z klientem, który twierdzi, że badanie wykonane po wizycie w klubie Cocomo wykryło w jego krwi GHB, związek stosowany w tzw. pigułkach gwałtu? – Może wyszedł i prawnik mu doradził: „weź sobie pigułę, a dostaniesz pieniądze z powrotem?” – powiedział Szybawski.
Tymczasem w Poznaniu policjanci weszli do dwóch klubów Cocomo, zatrzymując jedną z pracownic. Interwencja policji ma związek z historią pewnego dyrektora, który poszedł do klubu Cocomo z kolegami. Dyrektor twierdzi, że pamięta tylko pierwszego drinka. Rachunek, jaki znalazł przy sobie następnego dnia, opiewa na 970 tys. złotych.
Szybawski utrzymuje, że dyrektor oraz jego dwóch kolegów bawili się w lokalu przez 16 godzin, kupując m.in. szampany za 15 tys. zł. – Sami wbijali PIN, nie była to jedna transakcja, było tych transakcji ok. 40 – stwierdził.