Pan Grzegorz, mieszkaniec miejscowości nieopodal Krosna, został skazany za "przekroczenie granic obrony koniecznej" i musi zapłacić 500 złotych kary napastnikowi. Bronił się na własnej posesji. Ale postępowanie wobec agresora już umorzono - z powodu... niewykrycia sprawcy. Czy można wyobrazić sobie większy absurd?
Maj 2012, miejscowość Równe. Grupa mężczyzn przyszła pod dom pana Grzegorza i najpierw wykrzykiwali pod jego adresem wyzwiska, a później niszczyli ogrodzenie domu. Gdy Grzegorz i jego rodzina wyszli przez dom, jeden z napastników wtargnął na teren posesji i zaczął grozić mężczyźnie, że go zabije, po czym rzucił się na niego - donosi portal KrosnoCity.pl. Warto zaznaczyć, że Grzegorz leczy się i sąd uznał go później za nie w pełni świadomego popełnianych czynów.
Pan Grzegorz, jak ustalił sąd, w obronie własnej uderzył mężczyznę sztachetą w głowę. Uznano, że było to przekroczenie "granic obrony koniecznej" i w efekcie mężczyzna musiał zapłacić 500 złotych napastnikowi. Grzegorz utrzymywał, że to nie on walił sztachetą, choć faktem jest, że to Albert C. - jeden z agresorów - pierwszy zaatakował mieszkańca domu.
Sąd podkreślił przy wyroku, że to Albert C. był napastnikiem oraz że był agresywny już następnego dnia po wytrzeźwieniu. Po incydencie miał przyjść do pana Grzegorza i grozić jemu oraz jego rodzinie. Rodzina skazanego apelowała jeszcze od wyroku, ale sąd nie uznał ich racji, tłumacząc, że grupa napastników "chciała jedynie dokuczyć rodzinie Grzegorza oraz wyszydzić czy zdenerwować oskarżonego, którego uważali za osobę dziwną".
W uzasadnieniu podtrzymania kary dla Grzegorza sąd stwierdził też, że Grzegorz "przystąpił" do bicia Alberta C., zanim jeszcze "doszło do fizycznego ataku". O szarpaninie i niszczeniu płotu sąd nie powiedział ani słowa.
Wymiar sprawiedliwości zaznaczył przy tym, że siostra Grzegorza zdążyła wezwać policję, ale i tak jej brat uderzył Alberta C., gdy ten wstawał. Zdaniem sądu, C. wstawał, by odejść, a nie dalej atakować, zaś koledzy trzymali C. poza posesją, w związku z czym bicie po głowie miało być nie na miejscu.
W całej sprawie kuriozalne jest jednak to, że napastnicy za zniszczenie ogrodzenia posesji nie poniosą żadnej kary. Ich dochodzenie bowiem... umorzono. Ze względu na niewykrycie sprawców. Rodzina Grzegorza nie wie, jakim cudem się to stało, skoro wiadomo, że był tam m.in. Albert C, a policja dostała zgłoszenie.
Bliscy pana Grzegorza podkreślają, że boją się kolejnych prześladowań, jeśli napastnicy pozostaną bezkarni. Rodzina zwróciła się w tej sprawie do prokuratury i na początku kwietnia 2014 złożyli do niej wniosek w tej sprawie. Póki co jednak, prokuratura nie odpowiedziała na ich pismo.
"Nawet gdyby przyjąć, że oskarżony zastosował obronę wyprzedzającą atak, to i tak nie powinien był bić w głowę, a ewentualnie w kończyny" - czytamy w dalszej części uzasadnienia. Sąd powołał się na inne orzeczenia, zgodnie z którymi osoba używająca narzędzia śmiercionośnego przeciwko sprawcom niegroźnych zaczepek, choćby bezprawnych, nie może korzystać z przywileju obrony koniecznej. "Chociaż drewniana sztacheta nie musi być śmiercionośna jak np. nóż czy broń palna, to jednak może ona być bardzo niebezpieczna, zwłaszcza gdy uderza się nią mocno w głowę" - napisano w uzasadnieniu wyroku.