
– Tak, jeździłem po wielu europejskich krajach z przygodami, których zapomnieć się nie da. Opowiem jednak o swoim ostatnim wypadzie do Irlandii – miejsca, które po 10 latach pobytu jest mi już tak bliskie, jak dawniej Polska – mówi Tomek.
Kolejna noc w parku i towarzyszące uczucia strachu, samotności i zimna, myśli o powrocie. Jakbyś chciał się poddać i złożyć broń, byle położyć się w domu w łóżku! Jeszcze kilkadziesiąt godzin temu z autokaru wyklinałem po raz kolejny moje miasto Racibórz, śmiałem się i krzyczałem w tej ucieczce, ale już jestem TU i wcale nie jestem szczęśliwy tej sytuacji.
Trzeciego dnia Tomek znów bębnił na deptaku, by zarobić kilka euro. Palił papierosy, grał i rozmawiał z innymi ulicznymi muzykami swoim, jak sam mówi, “marnym angielskim”. – W jednej chwili z grupy kolejnych grajków ktoś do mnie krzyczy po polsku, że to jego miejsce i mam sp*****ać! Okazuje się, że to mój kolega Adam z Polski, który jest artystą. Zabiera mnie ze sobą, dostaję namiot i ogród przy wynajętym przez kilkanaście osób domu – mówi (Zanim Tomek się z niego wyprowadził do maleńkiego, wynajmowanego mieszkania, minęły 3 miesiące).
Dla Grzegorza emigracja nie zaczęła się “nagle”. Pierwszy raz wyjechał do Norwegii tylko na okres wakacyjny, czas prac sezonowych. – Kiedy starsza siostra kumpla wróciła po takim właśnie wyjeździe przywożąc taką ilość gotówki, która mogła wystarczyć na utrzymanie się bez potrzeby szukania pracy i studiowanie przez okrągły rok, powstało pytanie, czy i nam się uda? – mówi. Rok później pożyczył trochę pieniędzy, spakował namioty, jakieś jedzenie i wyjechał wraz z dziewczyną i kolegą.
Z tego czasu pamięta się wszystko: uczucia, ludzi i spotkania. Uczucia były raczej pozytywne, byliśmy młodzi i cieszyliśmy się każdą chwilą, wszystko było nowe, inne. Język, obyczaje, ludzie. Ludzie, poza krajobrazem, wywarli największe wrażenie. Wszyscy uprzejmi, pomocni i bardzo gościnni. To była wielka przygoda. I udało się.
W kolejnym roku historia powtórzyła się. Wtedy właśnie powstał pomysł, żeby zostać na dłużej, a dokładnie na rok. – Zaczęliśmy poznawać ludzi, głównie tych, dla których pracowaliśmy, rodaków, którzy gdy dowiadywali się o tym że chcemy tu zostać na dłużej, obiecywali pomoc w znalezieniu pracy – mówi Grzegorz. Więc szybko wrócili, licząc na to, że zarobią jeszcze więcej. Wtedy zaczęły się schody: ci, którzy obiecywali pracę lub pomoc w jej znalezieniu, nagle zapomnieli o swoich zapewnieniach. – Okazało się że zostaliśmy sami – mówi Grzegorz. Zaczęli szukać pracy.
– Pierwsze uczucie to lekkie podekscytowanie zmieszane ze strachem. Ale wszystko bardzo pozytywne, nakręcające. Taka spora dawka adrenaliny, która ci wyostrza zmysły – wspomina Paulina. – Chłonęłam wtedy rzeczywistość jak gąbka. To uczucie mija, kiedy zaczynasz oswajać się z nowym miejscem, wprowadzać rutynę, budować znajomości – mówi.
Wydawało mi się, że znam angielski na bardzo dobrym poziomie. W Polsce pracowałam po angielsku, prowadziłam spotkania po angielsku, ale pamiętam, że chwilę zajęło mi osłuchanie się z akcentem.
W Londynie, który postrzega jako miasto pełne przyjezdnych, nie było jej trudno się odnaleźć. – Nawet dziś większość moich obecnych znajomych to “mix wielokulturowy” – Australia, Szwajacaria, RPA – wylicza Paulina.