Były sztabowiec Prawa i Sprawiedliwości, a dzisiaj kandydat Polski Razem wzywa polityków do spokojnego prowadzenia kampanii. – Kandydaci starają się zwrócić na siebie uwagę. Czasami im się to udaje w żartobliwy sposób, a czasem jest rzeczywiście żałosne – mówi w "Bez autoryzacji" Adam Bielan.
W Parlamencie Europejskim wykręca się tabliczki z nazwiskiem, tak jak robi się to w Sejmie?
(śmiech) Nie, nie ma tabliczek, są małe bezduszne ekraniki, które wyświetlają nazwisko. A poza tym często zmieniamy miejsca.
Ale już pogodził się pan z utratą mandatu? Polska Razem nie ma szans na dwa mandaty z Krakowa, odzyska pan swój ewentualnie po powrocie Jarosława Gowina do Sejmu po wyborach w przyszłym roku.
Jestem przekonany, że 25 maja odniesiemy sukces, bo mamy dobry program i dobrze przygotowanych do pracy w Parlamencie Europejskim kandydatów. Każdy, kto startuje w wyborach musi zakładać, że jego mandat kiedyś się skończy.
Chciałbym, żeby frekwencja była jak najwyższa, bo to oznacza mocniejszą legitymację dla wybranych. Poza tym Polska była jedną z czerwonych latarni jeśli chodzi o frekwencję. Ale nie jestem optymistą, bo w naszym życiu publicznym jest sporo agresji, na dwa miesiące przed wyborami mieliśmy wymianę negatywnych spotów między głównymi ugrupowaniami, to może sporo ludzi zniechęcić do głosowania.
Sporą rolę w obniżaniu frekwencji odegra też pański kolega Marek Migalski, który wszędzie opowiada jak to posłowie w Brukseli nic nie robią, tylko kombinują jak tu się dorobić. To nie zachęca ludzi do głosowania.
Nie czytałem jeszcze tej książki…
To samo mówi w wywiadach, te pewnie pan czytał albo oglądał.
Mogę tylko powtórzyć jedno ze zdań, które często wypowiada Marek: „Parlament Europejski to doskonałe miejsce dla leni, ale też doskonałe miejsce dla pracusiów”. W Brukseli, tak jak w każdym parlamencie, można wiele dla Polski i dla swojego regionu zrobić.
Pracuje się tam nad setkami spraw, poseł tego wszystkiego nie jest w stanie ogarnąć. Wiele krytyki spadło na polskich europosłów za przegapienie tego, że Komisja Europejska chce utrudnić wędzenie wędlin. Nikt nie zaprotestował, macie za co uderzyć się w piersi?
To przede wszystkim atak na kolegów z komisji rolnictwa, ja do niej nie należę. Ale będę ich bronić, bo duże kraje, skuteczne w obronie narodowych interesów, tworzą w Brukseli siatkę, która wyłapuje groźne dla nich przepisy. Tak robią Francuzi czy Niemcy, i to nie tylko w Parlamencie, bo on nad tymi przepisami nie pracował, ale też dyplomaci i lobbyści.
Czy nam się to podoba, czy nie dzisiaj Bruksela jest drugą po Waszyngtonie światową stolicą lobbingu. Pracują tutaj tysiące osób, którzy mają wyłapywać takie niekorzystne regulacje. Szczególnie aktywne są tutaj regiony niemieckie czy niektóre branże przemysłowe. Polacy dotychczas nie traktowali tej kwestii do końca serio i historia z wędlinami pokazuje, że musimy być bardziej aktywni.
Niemcy, Portugalczycy czy Hiszpanie potrafili przeforsować korzystne dla nich rozwiązania. Wystarczy przypomnieć uznanie marchewki za owoc czy ślimaka za rybę po to, by Portugalczycy czy Francuzi mogli produkować swoje wyroby regionalne. To pokazuje, że Unia nie jest jedną, wielka, kochającą się rodziną narodów europejskich, gdzie wszyscy bezinteresownie się popierają. W bardzo wielu kwestiach, szczególnie tych, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze, trzeba się mocno rozpychać.
Może pan powiedzieć, że okres tarć wewnętrznych w Polsce Razem Jarosława Gowina już minął? Przez pewien czas było o tym głośno.
Polska Razem powstała w grudniu, zaledwie cztery i pół miesiąca temu. W tym czasie musiała się zarejestrować, ukonstytuować władze, zebrać podpisy i zarejestrować listy, co jest dosyć wymagającym procesem. Jak na te wszystkie zadania, które przed nami stanęły liczba spięć była minimalna. One się zdarzają w każdej partii, także w tych, które istnieją od lat, uważam, że tych sporów było bardzo niewiele i cieszę się z tego, że możemy zająć się już kampanią.
Czy pańscy niemieccy, francuscy czy włoscy koledzy z brukselskich ław walczą o głosy tak samo nieporadnie jak polscy kandydaci? To, co nam pokazują to powrót do lat 90.
Kampania w innych krajach zależy w dużej mierze od ordynacji – tam, gdzie są listy krajowe czy regionalne i nie ma tzw. krzyżykowania, tylko głosuje się na partie, kampanie indywidualne, są ograniczone. A polska ordynacja niestety wygląda tak, że rywalizuje się głównie z kolegami z listy, więc kandydaci starają się zwrócić na siebie uwagę. Czasami im się to udaje w żartobliwy sposób, a czasem jest rzeczywiście żałosne.
To który spot jest dotychczas największym sucharem tej kampanii?
Nie chcę nikogo atakować, myślę, że czytający ten wywiad internauci widzieli już sporo spotów i mają wyrobione zdanie na ten temat.
Jasne, pewnie boi się pan, że pana też skrytykują kiedy pokaże pan swoją reklamówkę.
(śmiech) Nie, po prostu uważam, że w naszej kampanii jest za dużo ataków personalnych. Zaczęliśmy od przewidywania frekwencji. Chcę, żeby ona była możliwe wysoka i mam nadzieję, że po świętach kampania będzie merytoryczna, skupi się na przyszłości Unii i tym, jaka powinna być w niej obecność Polski.
Naprawdę myśli pan, że PiS i PO na taką kampanię sobie pozwolą? To mało efektywny i efektowny sposób walki o głosy, a sondaże są wyrównane.
Na pewno na nich ciąży największa odpowiedzialność za przebieg tej kampanii, bo one mają największe budżety, PO to partia rządząca, PiS największa partia opozycyjna, więc na nich skupia się uwaga mediów. To, jaka będzie kampania, będzie zależało od tych dwóch partii.
Jak na razie robią dużo, żeby frekwencja była niska. Nie wiem, czy to dlatego, że inaczej nie potrafią, czy nie mają pomysłu. Ale mam nadzieję, że po świętach, które są czasem refleksji, kampania zmieni się na korzyść. A poza tym po świętach mamy inne ważne wydarzenie dla wielu Polaków, czyli kanonizację Jana Pawła II. To też będzie czas, który nie będzie sprzyjał okładaniu się maczugą.
Ale nawet przy świątecznym temacie, czyli malowaniu pisanek przez prezesa Kaczyńskiego, nie obyło się bez złośliwości. To było dobre zgranie ze strony PiS?
Ja też będę dzisiaj malował pisanki, dopiero po powrocie ze Strasburga. Nie sądzę, żeby to miało większy wpływ na wynik wyborów, najlepiej, gdyby politycy koncentrowali się na kwestiach merytorycznych. Ale też lepiej, żeby malowali pisanki niż wzajemnie się atakowali.
Wcześniej była też wizyta w gospodarstwie, urocze zdjęcia z krowami. Czy nie powtórzy się zdanie, które prezes Kaczyński wypowiedział po kampanii prezydenckiej w 2010 roku? Stwierdził, że przegrał, bo nie był sobą i sztab narzucił mu zbyt łagodną postawę.
Nie wiem, nie jestem już w PiS-ie, to nie mój problem co ta partia powinna zrobić, by przyciągnąć wyborców. Po wyborach, w których ta partia uzyskała najlepszy wynik od lat odszedłem z partii. Na pewno oczekiwania wobec PiS są wysokie, bo przez wiele miesięcy ta partia prowadziła w sondażach. To nie było zaskoczenie, bo notowania rządu były złe. Z kolei zaskoczeniem byłoby, gdyby PiS-owi nie udało się wygrać tych wyborów, ale walka na pewno będzie bardzo zacięta.