Dla tego widoku warto pojechać „pod Chrystusa”.
Dla tego widoku warto pojechać „pod Chrystusa”. shutterstock

Jarek Kuźniar poleciał do Rio z zamiarem poznania miasta z innej strony niż widzą je zazwyczaj turyści. W tym celu wraz z ekipą zszedł z utartych szlaków. Opłaciło się. 6,5-milionowy moloch pokazał różne oblicza: infantylne, pełne maskotek i gadżetów; nielegalne, z ulicznymi zaułkami, w których kwitnie hazard; biedne i stłoczone w fawelach; a także obsesyjnie dbające o ciało: z klinikami plastycznymi w lepszych dzielnicach i sportem uprawianym na rozległej plaży. Ale gdy patrzymy na to wszystko z perspektywy prawie 40-metrowego pomnika Chrystusa Odkupiciela, widok zapiera dech w piersiach – mówi w rozmowie z naTemat i zdradza, czego nauczyły go podróże.

REKLAMA
Dokument „Poza utartym szlakiem: Kuźniar w Rio”, o którym rozmawiamy, będzie emitowany we wtorek 22 kwietnia o 20:25 w TVN Style.
Mówi się, że podróże kształcą, jak było z Rio?
W moim przypadku podróże kształcą życiowo i zawodowo. Rio też. Wylądowałem w kraju oddalonym od Europy o 13 godzin lotu z ludźmi, których nie znałem, nie wiedzieliśmy, czy się zgramy. A Poza Szlakiem to jest ten typ programu, który trzeba robić sercem. Nie był to łatwy wyjazd. Dopiero kiedy nagrałem część lektorską do tego dokumentu, pojawił się cień spokoju. Dziękuję za to kolegom z TVN Style.
Podróż w ogóle to także nauka, żeby za dużo nie marzyć i za dużo nie oczekiwać. Wiem, że dla czytelnika może to zabrzmieć arogancko, bo jest wielu, którzy marzą o tym, żeby pojechać na koniec świata, a ja wybrzydzam. Nie, mnie podróż najczęściej rozczarowuje, dopiero upływ czasu pozwala się nią nacieszyć. Zaczynam widzieć tysiące rzeczy, których nie widziałem wcześniej. Nawet nie mam do siebie pretensji, że nie doceniłem ich wcześniej. Żyjemy w kulturze szybkich obrazków i wiele rzeczy postrzegamy poprzez pryzmat 30-sekundowych relacji. To skrzywiony obraz, gdzie wszystko jest zbyt piękne, zbyt kolorowe. Jeśli brud, to gdzieś obok, nie na trasie, po której będziesz chodził… błąd.
Tak było choćby z Acapulco. Najpiękniejsza w Acapulco jest droga do miasta, ono samo rozczarowuje. Podobnie z Rio. Porywające w opowieściach, słyszysz Copacabana i już wiesz, że ma cię porwać. Ale kiedy nie porywa? Jedziesz wzdłuż niej rowerem: piasek, woda, ludzie, woda, piasek, ludzie. Na Helu też. Ale kiedy zrobisz jeszcze dwa kroki, zignorujesz przewodnik, wylądujesz w czerwonej, obdrapanej budzie. Zacznie się prawdziwe życie. Poznasz faceta, który przyjechał do Rio za chlebem z jakiejś odległej części Brazylii, ma 60 lat i robi najlepszy alkohol w całym mieście. Nie wypijesz tak dobrze w nowoczesnych miejscach, w których pracują piękni, młodzi i wysportowani ludzie. A przede wszystkim nie posłuchasz takich historii. To takie spotkania uczą, zaś przebywanie w miejscach, które przypominają fast foody, niezależnie od tego, na jakiej długości i szerokości geograficznej będą – niewiele da.
Czego dokładnie uczą?
Żeby być pokornym i nie pędzić. Weźmy mój przykład. Pracowałem dzisiaj jak zawsze od 6 do 10 rano, mówiłem szybciej niż moje myśli. Potem przeszedłem na drugą stronę ulicy, do budynku, w którym mieści się studio dźwiękowe, by tam nagrać opowieść do filmu o Rio. Przysłuchuje mi się profesjonalny lektor. Zapieprzam a on: „wolniej, spokojniej, mamy czas, namaluj to. Opowiedz, nie czytaj. Niech to trwa te trzy sekundy, ale niech to będą wolne trzy sekundy”. Jak sprawić, by trzy sekundy były wolniejsze? Podróż jest właśnie takim czasem spowolnionym. To ten moment, gdy z TGV przesiadamy się nagle na pociąg osobowy. Po latach uczę się, że najpiękniejsze momenty to nie te, kiedy coś oglądałem, tylko te, kiedy na coś patrzyłem. Siedziałem i robiłem zwykłe nic.
logo
jaroslawkuzniar.pl
Wracając do pracy z kamerą: ekipa jedzie do jakiegoś obcego kraju, często ma na miejscu umówionym rozmówców, z góry zaplanowane ujęcia – czy reporter choć kątem oka ma szansę zarejestrować „prawdziwe życie” tego miejsca?
Jeśli nie rejestruje, to znaczy, że nie jest przygotowany i oszukuje widza. Rozmówcy mogą być umówieni – moi goście rano w telewizji też są dzień wcześniej zaproszeni – sztuką jest sposób w jaki się rozmawia.
Przed chwilą skończyłem zajęcia ze studentami, rozmawialiśmy o wywiadzie. Nam się wywiad kojarzy z zadawaniem pytań, tymczasem wywiad to słuchanie. Tylko i wyłącznie. Jeśli słuchasz to możesz zapomnieć o przygotowanej wcześniej kartce z pytaniami, nie musisz wczytywać się w inne wywiady z twoim rozmówcą. Ja zwykle tego nie robię, żeby się nie sugerować. Najważniejsze jest słuchanie! To nam się w Rio udało. Choć było bardzo pod górkę, bo zamiast chirurga plastycznego był muzyk, zamiast muzyka był tancerz, zamiast rapera był śpiewak operowy. Tylko trochę żartuję. Wszystko stanęło na głowie. Taksówki, które nas woziły po mieście, choć wyjeżdżały z tego samego miejsca, potrafiły dojechać z godzinną różnicą. Gdybym podszedł do bohaterów tego dokumentu lekceważąco, z pośpiechem, nie byłoby dobrego nagrania.
Jakie są te głosy Rio, w które się pan wsłuchiwał?
W dwóch rozmowach słyszałem dużo infantylizmu. Pierwsza z nich to wywiad z młodą, 30-letnią kobietą, która do 15 roku życia była chłopcem, później zaczęła głośno mówić o swoim homoseksualizmie, a potem transseksualizmie. Piękna kobieta. Nawet, gdy dzisiaj pracowaliśmy w studio, mężczyźni z zainteresowaniem pytali, kto to jest. Rozmawiałem z nią o sprawach bardzo intymnych przez 40 minut w jej mieszkaniu i kątem oka widziałem przez uchylone drzwi do sypialni, że na jej łóżku jest pełno myszek Mickey. Pomyślałem, że w którymś momencie już się z takich maskotek wyrasta. Tomek, operator wszedł, żeby to pokazać, bo ten obraz pasował do rozmowy, a Patrycia, cała zadowolona, przynosi z dużego pokoju plastikowe auto i kładzie na tym łóżku, żeby pokazać, że ma i taką zabawkę. Tymczasem opowiada nam o tym, jak przełamuje stereotypy i jest kochana, jak bywa na okładkach pism, jak lata do Londynu, żeby tam występować w filmach, również filmach porno. A tak naprawdę mając 30 lat, w głębi jest cały czas kilkunastoletnim dzieckiem.
Później pojechaliśmy do faveli (dzielnica nędzy – przyp. redakcja) porozmawiać z raperem śpiewającym ichnią wersję rapu, baila funk. Z góry faveli przeprowadził się niżej, bo coraz więcej zarabia na muzyce i może pozwolić sobie na lepsze życie. Dobrze mu w tym miejscu, nie zamierza go opuszczać. Śpiewa o problemach społecznych i politycznych, chce zbawiać świat. Kiedy zaprasza nas do swojego domu okazuje się, że centralnym miejscem jest sypialnia: nad łóżkiem wisi ogromna plazma, na której ogląda filmy lub gra w gry komputerowe, na ścianie ogromne, pstrokate graffiti z 2Pakiem, a na żółtym posłaniu siedzi ogromnych rozmiarów maskotka żaby. Mój rozmówca ma 26 lat, mówi, że dużo w życiu osiągnął i szuka żony.
Myślałem, że jeśli żyjesz w trudnych warunkach i życie cię doświadcza, to dojrzewasz szybciej niż byś chciał. Nie zawsze. Możesz mieć wrażenie, że kochają cię wszyscy, ale tak naprawdę jesteś sam. Gdy weszliśmy do domu Patryci grała głośna muzyka, a ona zanim jeszcze się z nami przywitała, wyjęła iPhone’a, żeby nagrać krótki film, po czym pobiegła do pokoju, żeby to wrzucić na Facebooka z informacją, że ma gości. Chciała podzielić się ze swoimi wirtualnymi przyjaciółmi tym, co się dzieje u niej w domu. To przemieszanie dorosłości z ogromnym infantylizmem było jednym z moich rozczarowań.
Zaś najpiękniej o Rio opowiadał człowiek, który jest ślicznie starzejącym się mężczyzną. Mówią o nim Fred Astaire z Brazylii. Tańczy przepięknie, rusza się cudownie i fajnie o tym opowiada. Z ogromną dawka optymizmu i pokorą wobec tańca. I nie mówi tylko o karnawale.
Co ciekawe, kiedy zobaczysz sambodrom (obiekt umożliwiający obserwowanie tańczących sambę w czasie karnawału – przyp. redakcja) myślisz sobie o co tyle krzyku? Zwykłe betonowe trybuny sprzed kilkudziesięciu lat, na horyzoncie favela i koniec. Natomiast w szkole brazylijskiego Freda Astaire'a, w żółto-niebieskiej portugalskiej kamienicy z niebieskimi, drewnianymi roletami, panuje półmrok. Cała sala wyłożona jest lustrami, a na środku on z przepiękną kobietą demonstrowali, jak powinien wyglądać taniec. Pokazywali, że przez taniec można rozmawiać. Nagle przenieśliśmy się do zupełnie innego świata, w którym taniec to nie jest półnaga pani na sambodromie w cekinach i piórach, tylko niezwykła szczerość.
logo
jaroslawkuzniar.pl
Kiedy demonstrował nam przed kamerą taniec najważniejsze dla niego było, żeby patrzeć do lustra, na partnerkę lub na widzów i się uśmiechać. Kroki nie stanowiły dla niego problemu, w końcu tańczy ze sto lat i ma je we krwi, to na czym się koncentrował to przekazywanie innym poprzez taniec swoich pozytywnych emocji.
Jak w Rio jest z uśmiechem? Często na podstawie wyrazu twarzy oceniamy mieszkańców danego miasta czy kraju i Polska nie należy do szczególnie radosnych na pierwszy rzut oka.
Z tym w Rio też jest bardzo różnie. To miasto porozrzucane wokół wielu plaż, kilku ulic i wysokiej góry, za górą znowu kilka ulic i plaża. Koniec miasta. Ale jak się pojedzie na Lapę, dzielnicę, która stanowi zagłębie klubowe, to na pięknych, kafelkowych schodach leży mnóstwo przepalonych marihuaną ludzi, ci są zawsze uśmiechnięci. Rzekomo to artyści. Ale niewiele tam sztuki, jest hotel na godziny, morze alkoholu i wszechobecny zapach zioła. Uśmiech nie schodzi z ust.
logo
jaroslawkuzniar.pl
Wystarczy jednak jeszcze kawałek odjechać w stronę stadionu Maracana, daleko od plaży, i nie ma już tej radości. Ludzie stoją w ogromnych korkach, w gigantycznym tłumie suną metrem. Rio poza plażą jest straszne. Z drugiej strony wcale nie musi być uśmiechu na twarzy, żeby go było widać w ludziach. Pojechałem zobaczyć Maracanę mimo że nie jest bohaterem naszego filmu. Obszedłem stadion dookoła, żeby sprawdzić, na jakim etapie są z przygotowaniem do mundialu i w pewnym momencie przejechał koło mnie na longboardzie pan, który miał 60+ i piękne, siwe włosy, Ray Bany i słuchawki na uszach. Życie…
To już drugi bohater senior...
…po którym nie widać seniorstwa, a widać radość. Można by ich skontrastować z polskimi seniorami, ale cały czas mam w tyle głowy mieszkańców Budapesztu, do którego swego czasu często jeździłem. Smutek starszych ludzi czekających tam na tramwaj czy autobus jest tak ogromny, że w porównaniu z nimi możemy mówić o polskich rozchichotanych staruszkach. Nie wiem, z czego wynika to zafrasowanie w Budapeszcie.
logo
jaroslawkuzniar.pl
W Rio poza plażą słońce już tak nie cieszy. Raczej wkurza, bo człowiek jest cały spocony i źle mu się żyje. A mimo to ci ludzie mają w sobie dużo spokoju, który czerpią chyba z wykonywania najprostszych czynności jak jazda na desce po chodniku dookoła stadionu albo gra w karty w zatłoczonym parku albo gra w zwierzątka, ich ulubiony hazard. To miasto ma bardzo dużo twarzy, wszystko zależy do tego, w którą linię autobusu się wsiądzie.
Gra w zwierzątka?
To rodzaj hazardu, nad którym państwo próbowało zapanować, ale się nie dało. Są takie miejsca, wystarczy zapytać taksówkarza o najbliższe, zwykle między jednym bankiem a drugim: na krześle pochylony nad pulpitem, przypominającym te z sal uczelnianych, siedzi pan. Pulpit jest zniszczony od kalki, ponieważ od lat pan notuje na nim zakłady. Przychodzisz i mówisz: to jest moja kasa i stawiam ją na słonia, żyrafę lub hipopotama. Do wyboru jest 25 zwierzątek. To cały, złożony system. Gracze zostawiają albo 5 reali albo 50 reali, są biedni albo bogaci. Grają wszyscy. Pan, który siedzi, bierze pieniądze, przybija pieczątkę i wydaje świstek papieru, po czym się odchodzi. Trzy czy cztery razy dziennie jest losowanie. Gdzieś jakaś mafia decyduje, że wygrał słoń. Po jakimś czasie można przyjść i odebrać wygraną, jeśli miało się szczęście postawić na tego słonia.
Ludzie wygrywają nieraz fortuny. Co ciekawe, wyniki przyjeżdżają na rowerze. Akurat, gdy nagrywaliśmy program, podjechał młody chłopak, rzucił kopertę i odjechał dalej. W środku jest wydruk z jakiejś starej maszyny z wynikami. I tak to działa. Grają wszyscy – i elegancko ubrana pani, która wyszła na lunch i taksówkarz – ale ponieważ jest zakaz, nikt oficjalnie tego nie widzi. Panowie policjanci, zwykle nadgorliwie wszystkiego pilnujący, przechodząc koło hazardzisty patrzą w niebo. Bo mają z tego pieniądze. A punkty, w których można grać mieszczą się blisko banków, by można było od razu odebrać wygraną. Postawiłem 10 reali, ale nie sprawdziłem, czy wygrałem, chodziło o samo doświadczenie uczestniczenia w hazardzie.
Ale za wszystkim stoi mafia.
Tak, mafia, która też uszczęśliwia ludzi. Zresztą gangsterzy zgodzili się na rozmowę, musieli tylko na tym zarobić, więc zapłaciliśmy im 200 reali. Ci ludzie po prostu muszą sobie jakoś radzić. Podobnie jak we włoskim miasteczku, gdy tylko zacznie padać, to od razu wyłoni się Hindus gotowy sprzedać nam parasol. W Rio korki są ogromne, więc mnóstwo ludzi pracuje na ulicach – poruszają się między samochodami i sprzedają kierowcom chrupki i picie. Jest ich tylu, że mogą spokojnie konkurować z liczbą samochodów. Każdy na czymś próbuje zarobić.
Mówiliśmy o szczęśliwych staruszkach, ale z drugiej strony panuje tam kult atrakcyjnego, młodego ciała.
I ci staruszkowie wyglądają atrakcyjnie, bo są „zrobieni”. Tam operacje plastyczne robią wszyscy, nie dość, że się ich nie wstydzą, to się z nimi obnoszą. U nas też pomału to krygowanie się jest mniejsze, ale tam operacja to coś oczywistego. Zdarza się, że podczas konkursów piękności jedno z pytań brzmi: na ile procentowo oceniasz zawartość silikonu w swoim ciele?
Czasem to silikon, a czasem środek niewiadomego pochodzenia. Jedną z moich rozmówczyń była młoda, śliczna dziewczyna, która pracuje w banku i ma męża policjanta. Tuż przed ślubem zdecydowała, że poprawi sobie pupę. U nich nazywa się to kulturą bum bum. Nie miała wiele czasu, a środek, który chciała użyć jeszcze nie był przetestowany. Zaryzykowała. Organizm mógł tę substancję przyjąć lub nie, a wtedy tworzą się rany, czasem ludzie nawet umierają. Ona miała szczęście, więc jest zadowolona, chociaż gdy pokazałem jej zdjęcia czytelnikom mojego bloga, nie oceniali efektów operacji najlepiej. Najważniejsze, że ona jest szczęśliwa i uważa, że operacja się udała.
Ludzie częściej niż nad tym, gdzie pojechać na wakacje, zastanawiają się, co jeszcze poprawić. Najgorzej wygląda starszy pan, który jest tak ponaciągany, że nie ma ani jednej zmarszczki na twarzy, a do tego często jeszcze farbuje swoje cudnie siwe włosy na odcień ni to czerwień ni to rudy. Wygląda to strasznie, ale oni się nie przejmują, ponieważ chcą dorównać tym pięknym, młodym ludziom, którzy uprawiają na plaży sport. To właśnie plaża ma duży wpływ na to, jak ludzie postrzegają swoje ciało, ponieważ wymusza chodzenie w stroju je eksponującym.
logo
jaroslawkuzniar.pl
Jest w Rio taka dzielnica, do której wjeżdżając poczujemy się trochę jak na Saskiej Kępie w Warszawie – nagle robi się zielono, stoją lepsze samochody, a zamiast wysokich budynków kamienice. Na co drugiej jest napis „klinika chirurgiczna”. Trzeba tylko mieć pieniądze i odwagę. Byliśmy w jednym ze szpitali pełnym chirurgów plastycznych. Pani doktor przyjęła nas w gabinecie, którego ścianę zdobiła satyryczna grafika przedstawiająca… gabinet chirurga plastycznego, a w nim otyłą niczym ludzik Michelin osobę, dookoła której chodzi lekarz i spina jej zszywaczami nadmiar tłuszczu i skóry, żeby później je odciąć. Gdybym nie musiał być w jej gabinecie, to bym po takim widoku uciekał. Była lekarzem, dla którego takie „ciosanie” ludzi, jest czymś oczywistym: odbierają tam, gdzie jest za dużo, dodają gdzie jest za mało.
Czy to „za dużo” wynika z tego, że maja dobrą kuchnię?
Ostatniego dnia wszyscy się zatruliśmy. Proszę się przestawić na owoce i soki – są zdrowsze i bezpieczniejsze. Zwłaszcza, że można tam zjeść owoce pochodzące znad Amazonki, czyli niedostępne nigdzie indziej na świecie. Mają też coś bardzo charakterystycznego dla Ameryki Południowej: różnego rodzaju mielone mięsa, które lepią, wkładają w ciasto i wrzucają na głęboki olej. Próbowałem kiedyś poszukać dobrego jedzenia jadąc przez Dominikanę i na każdym kroku natrafiłem na szklane gabloty ze 100 watową żarówką i podobne posiłki leżące pod takim silnym światłem cały dzień. Podobnie jest w Rio. Warto tego spróbować, ale trzeba zwrócić uwagę, czy jest świeża, natomiast owoce i soki to coś, z czym bym Rio jadł.
logo
jaroslawkuzniar.pl
Jest oczywiście też jedzenie bardziej europejskie, serwowane w małych lokalach poupychanych w wąskich uliczkach. Takie jedzenie jest zwykle dla turysty najciekawsze, bo zmniejsza ryzyko, ale już nie pachnie Brazylią. Największą kulinarną niespodziankę przeżyłem w Meksyku. Szukaliśmy okolicy, w której kiedyś żył Sławomir Mrożek, chcieliśmy zobaczyć wulkan Popocatepetl. Mgła była jednak zbyt duża i nic nie było widać. Jedyną frajdą z tej „podróży po nic”, jak się miało okazać, był posiłek. Przy drodze stali państwo, którzy robili cieniutkie zielone placki, do których wrzucali jeszcze cieńszą wołowinę z krów własnego chowu, które pasły się przy drodze. To było najpyszniejsze mięso, jakie kiedykolwiek jadłem, więc podejrzewam, że Argentyna byłaby kulinarnie ciekawszym kierunkiem niż Brazylia. W Rio jedzenie nie porywa i nie mówię tego tylko dlatego że się zatruliśmy.
Czy kiedy kręciliście odcinek w Rio dało się już odczuć atmosferę nadchodzących świąt?
Jeszcze nie, ale Chrystus już stał (śmiech). Co ciekawe w kraju w większości katolickim, kościołów widziałem niewiele. Może dobrze, że wiara nie służy tu do terroryzowania innych. Takim osobom jak Patricia łatwiej się żyje, a dodatkowo prawo miejskie nakazuje ci tolerancję pod groźbą kary. W centrach handlowych są toalety dla kobiet, mężczyzn i dla trans. To jest na porządku dziennym i choć Kościół Katolicki jest w swej naturze konserwatywny, brazylijskie społeczeństwo wydaje się być liberalne.
Jeśli zaś chodzi o słynny pomnik Chrystusa. Z poziomu ziemi zachwyca, więc każdy chce tam wjechać. My wstaliśmy wcześnie rano, żeby pojechać pierwszym wagonikiem, jeszcze bez tłumu. Na górze pomnik już nie porywa. Ale trzeba spojrzeć na to, na co patrzy Chrystus, wtedy widok zapiera dech w piersiach. Dla tego widoku warto pojechać „pod Chrystusa”. Uważajcie na okropne muchy, które tam szaleją i gryzą niczym szczury.
logo
jaroslawkuzniar.pl

Przy czym pomnik Chrystusa to raczej „utarty szlak”. Są miejsca, dla których by pan tam wrócił?
Nie wróciłbym tam z rodziną na wakacje, w podróż dalej po Brazylii już bardzo chętnie. Rio to miasto kontrastów, które trzeba spokojnie przejść, nie można dać się porwać temu, co w przewodnikach. To miasto na łażenie, zwiedzanie rowerem, słuchanie, picie… niech cachaca będzie z Wami.