Komenda o dziennikarzu, który go "oczerniał". Ten odpowiada: "Nie czuję się na siłach bronić przed jego słowami"

Daria Różańska
– Wczoraj zrozumiałem pana Tomasza Komendę, że mam mu się na oczy nie pokazywać. Postaram się to uszanować. On uważa mnie za element tego systemu, który go skazał. Jakiekolwiek moje słowa i tłumaczenia nic nie dadzą – szczerze przyznaje w rozmowie z naTemat Marcin Rybak z "Gazety Wrocławskiej". To o nim mówił wczoraj uniewinniony po 18 latach Tomasz Komenda.
Tomasz Komenda został w środę uniewinniony. Podczas konferencji prasowej zwrócił się do jednego dziennikarza. Fot. Agata Grzybowska / Agencja Gazeta
Był pan wczoraj na konferencji prasowej Tomasza Komendy, tuż po jego uniweinnenniu?

Byłem.

Wzruszył się pan, ucieszył? O sprawie zabójstwa w Miłoszycach i Tomaszu Komendzie pisał pan od początku, więc pewnie jest pan związany z tym tematem także emocjonalnie.

Żeby było uczciwie, to muszę powiedzieć, że Tomasz Komenda mówiąc wczoraj o dziennikarzu, który go opisywał, miał na myśli mnie.

Tak, powiedział dokładnie, że na konferencji jest dziennikarz, który przez 18 lat go oczerniał w mediach."Pisał ze jestem pedofilem i mordercą, a dziś jest tu i jak on teraz może mi spojrzeć w oczy" – dodał Tomasz Komenda. Ma pan kaca moralnego, problem?


Tak, problem mam. Nie lubię słowa "kac moralny" i mam poczucie, że to nie oddaje tego, co czuję. Najgorsze jest to, że żyłem w samolubnym przekonaniu, że rzetelnie relacjonowałem sprawę karną.

Zgodnie z wyrokiem sądu.

Pomijając jeszcze wyrok sądu. Miałem poczucie, że naprawdę rzetelnie relacjonowałem tę sprawę. Później okazało się, że Tomasz Komenda jest niewinny. W międzyczasie zostało mi przypomniane, że w trakcie procesu była u mnie matka Tomasza Komendy. Prosiła mnie o pomoc. Ona oczywiście dobrze to pamięta. Ja nie pamiętam, jak ją potraktowałem. Natomiast ona poczuła się przeze mnie bardzo źle potraktowana.

Czego chciała od pana matka Tomasza Komendy?


Chciała, żebym przedstawił punkt widzenia Tomasza Komendy w kontekście tego, że on jest niewinny. Tak ona to pamięta. Pomocy ode mnie się nie doczekała.

Wraca pan do swoich dawnych tekstów dotyczących tej sprawy?


Jak dziś patrzę na tamte teksty, to mam jedną główną pretensję do siebie. Bardzo rzetelnie relacjonowałem punkt widzenia oskarżenia w tej sprawie. Natomiast punkt widzenia obrony jest taki urywany. Są momenty, kiedy zwracałem na to uwagę. A potem dalej nie było to kontynuowane.

Łącznie z tym, co było na samym końcu. Wtedy to prokurator po skazaniu w pierwszej instancji Tomasza Komendy poprosił sąd o to, by przekazać do prokuratury zeznania tych świadków, którzy dawali alibi Tomaszowi Komendzie. Pod kątem składania przez nich fałszywych zeznań. Na pewno nie napisałem później, co się stało z tym wnioskiem. Dziś wiemy, że nic się z nim nie stało. W tym kontekście, jak wczoraj usłyszałem uniewinnienie, poznałem dowody zebrane przez prokuraturę, to byłem przekonany, że dojdzie do wznowienia postępowania. Zastanawiałem się tylko, czy Sąd Najwyższy zdecyduje się na to, co robi wyjątkowo rzadko, czyli przejmie sprawę do własnego rozpoznania i wyda wyrok uniewinniający, czy nakaże powtórzenie procesu.

Ulżyło panu, gdy usłyszał pan wyrok sądu?

Wiedziałem, że to tak się musi skończyć. Cieszyłem się, że stało się to tak szybko, że nie będzie trzeba już tego dalej ciągnąć, rozwałkowywać z punktu widzenia Tomasza Komendy. To, co teraz jest naprawdę istotne, to próba dojścia do tego, jak to się stało. I co takiego się stało, że doszło do oskarżenia, a potem skazania niewinnego człowieka.

8 lat temu pisał pan o tym, że są wątpliwości co do winy Tomasza Komendy.

Zdaje się, że przez zupełny przypadek wrocławski prokurator przeczytał te akta. I odniósł wrażenie, że Tomasz Komenda nie jest winny i coś chciał z tym zrobić. Z różnych powodów – które teraz są badane – nie dano mu tego robić.

Był pan w Miłoszycach tuż po tej zbrodni, czyli w 1997 roku? Co pan widział?


Trzeba pamiętać o tym, że Tomasz Komenda nie mieszkał w Miłoszycach, a we Wrocławiu. To też powinno zapalić lampkę ostrzegawczą. Bo jak to możliwe, że chłopak z Wrocławia ni stąd, ni zowąd w środku sylwestrowej nocy znajduje się w wiosce, która jest parędziesiąt kilometrów za Wrocławiem? Przez długi czas mieliśmy wrażenie, że w Miłoszycach ludzie wiedzieli, ale nie chcieli mówić. Jakby ktoś się bał. Dzisiaj wiadomo, że nie wiedzieli.

W tej sprawie jest jeszcze jeden poszkodowany człowiek. Zanim pojawił się Tomasz Komenda, to mowa była o Krzysztofie, mieszkańcu tej wioski. On jako pierwszy był przesłuchiwany przez policję. To było właściwie dziecko, nastolatek. Nie za bardzo potrafił z policjantami rozmawiać. Już wtedy psychologowie u niego odkryli taką cechę, że mówił to, czego rozmówca oczekiwał. Więc zdarzało się, że zaczął coś opowiadać, a później się z tego wycofywał. Został nawet uderzony przez policjanta. Po złożeniu skargi jego rodzina dostała odpowiedź, że policjant był wzburzony zbrodnią w Miłoszycach, i dlatego go uderzył. To człowiek, który do dzisiaj nie może się po tym pozbierać.

Co do traktowania pani Teresy i rodziny Tomasza Komendy, to bardzo trudno sobie wyobrazić, co ci ludzie przeżywali.

Dziwi się pan Tomaszowi Komendzie, że się tak wczoraj do pana zwrócił?

Nie.

Zamknął pan już tę sprawę? Widziałam, że zrobił pan materiał o Miłoszycach, w którym przedstawił inną niż dotychczas opisywane wersję wydarzeń.

Temat zbrodni miłoszyckiej nie jest zamknięty. Temat tragedii, która spotkała Tomasza Komendę też nie. Moje przekonanie i poczucie przyzwoitości nakazuje mi to dokończyć. W tym sensie, by cały czas pilnować tych dwóch wątków. Wątek rozliczeń tego śledztwa, tych wszystkich wątpliwości, które rosną. I druga kwestia – ciągle jeszcze nie mamy wskazanego sprawcy tej zbrodni. Mamy osobę podejrzaną. W czerwcu minie rok od czasu jej aresztowania. Podobno sąd powiedział o przekonaniu graniczącym z pewnością, że to pan Ireneusz M. jest sprawcą. Wciąż jeszcze nie wiemy, kim jest druga osoba, która zostawiła ślady biologiczne na odzieży Małgosi. Ciągle trwają poszukiwania i wierzę, że tym razem, prokuratorzy i policjanci znajdą tę osobę. Tyle. Nie chcę rzucać jakichś zapowiedzi, czego to ja nie będę robił. Muszę po prostu z tą historią być i nią żyć.

Wczoraj zrozumiałem pana Tomasza Komendę, że mam mu się na oczy nie pokazywać. Postaram się to uszanować.

Może właśnie należałoby z nim szczerze porozmawiać i wyjaśnić, że ta sytuacja nie jest czarno-biała...

Rozmawiałem teraz z mamą Tomasza Komendy. To była krótka rozmowa. Pani Teresa powiedziała: "wybaczyć można, zapomnieć nie". Mnie się wydaje, że pan Tomasz nie chce mnie widzieć. I nie czuję się na siłach bronić przed jego słowami, dlatego, że nie chcę tego robić. Trudno sobie wyobrazić nawet, co przez lata czuł pan Tomasz. On uważa mnie za element tego systemu, który go skazał. Jakiekolwiek moje słowa i tłumaczenia nic nie dadzą.

Może warto spróbować za jakiś czas.

Ktoś mnie zapytał, czy chciałbym się spotkać z Tomaszem Komendą i co bym mu wtedy powiedział. Odpowiedziałem, że chciałbym raczej słuchać.