"Jestem dumna, że ktoś nazywa mnie bojówką". Kim są ludzie, którzy przerwali spotkanie premiera?

Mateusz Marchwicki
Niedzielne spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z gdańszczanami nie do końca poszło zgodnie z planem. Rozmowa z suwerenem, który mógł zadawać pytania, szybko zamieniła się  w przepychanki i słowne ataki. Sprawdziliśmy, kto chciał zadać niewygodne dla rządu pytania.
Spotkanie Matusza Morawieckiego z Gdańszczanami w historycznej Sali BHP skończyło się przepychankami. Fot. Renata Dąbrowska/Agencja Gazeta
Przypomnijmy, swoją wizytę w Gdańsku Mateusz Morawiecki rozpoczął od złożenia kwiatów pod pomnikiem Anny Walentynowicz we Wrzeszczu, by potem spod pomnika Poległych Stoczniowców ruszyć do historycznej Sali BHP, gdzie miał wygłosić przemówienie i odpowiadać na pytania zwykłych obywateli. Pierwsza część spotkania przebiegła bez zakłóceń, druga zaś zamieniła się w protest przeciwko władzy.

Wizyta w Stoczni
Dość długie przemówienie Mateusza Morawieckiego dotyczyło sukcesów rządu Prawa i Sprawiedliwości oraz pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Padły w nim słowa o Europie Zachodniej, która "nie rozumie państw postkomunistycznej Europy". Była też mowa o zaufaniu do rządu i obietnicy budowania "Polski równych szans". – Jeżeli wyborcy nam ponownie zaufają za 1,5 roku, to zobowiązujemy się, że będziemy dalej robić wszystko, żeby budować Polskę równych szans, a nie Polskę równych i równiejszych – powiedział szef rządu.


Nie mogło też obejść się bez krytyki poprzedniego rządu. Według premiera Morawieckiego rząd PO-PSL był odpowiedzialny za niską ściągalność podatku VAT, zamiary sprzedaży LOT-u i polskich banków zagranicznym koncernom czy upadek polskich stoczni. Oczywiście, obecny rząd we wszystkich tych kwestiach podjął działania, które mają uratować zarówno budżet państwa, miejsca pracy i polski kapitał.
Fot. Renata Dąbrowska/Agencja Gazeta
Niewygodne pytania
Po przemówieniu premiera przyszedł czas na zadawanie pytań. W zamierzeniu mógł je zadać każdy uczestnik spotkania. Jednak już po pierwszym pytaniu dotyczącym finansowego wsparcia dla niepełnosprawnych okazało się, że nie wszyscy chcący zapytać premiera Morawieckiego są mile widziani. – Co takiego się dzieje, że jest tak dobrze, mamy tyle pieniędzy, a nie możemy pomóc tym ludziom, którzy od kilkudziesięciu dni siedzą w Sejmie czekają na pomoc – zapytała Magdalena Filiks, wiceszefowa Komitetu Obrony Demokracji. W odpowiedzi szef rządu zwrócił uwagę na to, ze obecny rząd podniósł pomoc dla niepełnosprawnych do trzech tysięcy złotych, z czym grupa zebranych na sali się nie zgodziła. Pojawiły się okrzyki "kłamca", zaczęto też wymachiwać konstytucją. To był początek końca spotkania Morawieckiego z Gdańszczanami.

Inny punkt widzenia
O to, jak spotkanie w legendarnej Sali BHP wyglądało z punktu widzenia widowni, zapytaliśmy szefa pomorskiego KOD-u Radomira Szumełdę, który był wśród przeciwników rządu obecnych na spotkaniu. – Padło jedno pytanie ze strony koleżanki i było ono na tyle trudne i niewygodne dla działaczy PiS-u i "Solidarności", że zareagowali agresywnie. Premier próbował na nie odpowiadać, jednak sala zareagowała bardzo nerwowo. Dalszych pytań już nie było. Nasza strategia polegała na tym, żeby zadać premierowi niewygodne pytania. Jak widać po wczorajszych wydarzeniach, nie da się ich zadać – mówi w rozmowie z naTemat szef pomorskiego KOD-u.

Co prawda przepychanki, które można było zobaczyć w telewizyjnych relacjach, wyglądały dosyć groźnie, jednak jak mówi Radomir Szumełda, nic poważnego się nie stało. – To było tylko szarpanie. Pan Karol Guzikiewicz próbował mnie siłowo usunąć z Sali BHP, ktoś tam dostał z łokcia, ktoś tam koleżankę pociągnął za włosy, ale na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało – twierdzi.
Szumełda odnosi się także do słów Joanny Kopcińskiej, która na krótkiej konferencji prasowej nazwała protestujących "bojówkami", które próbują przykryć brak realnego programu i alternatywy opozycji dla obecnego rządu. – Przypominam, że Jerzy Urban w latach 80. określał członków opozycji mianem bojówek i grupy zadymiarzy. To jest ta sama retoryka i to jest tak naprawdę przykrycie nieudolności rządzących, którzy nie radzą sobie z trudnymi sytuacjami, uciekają przed nimi. Trzeba to jakoś przykryć i określić winnych. I winnymi są członkowie KOD-u, Obywateli RP, Zielonych, czy zwykłych ludzi, którym nie podobają się obecne rządy i którzy byli na dzielnym spotkaniu z premierem – zaznacza nasz rozmówca.
Kim są protestujący?
Zarówno prawicowe media, jak i politycy PiS twierdzą, że protestujący to mała grupka osób, która obecna jest na większości spotkań z politykami Prawa i Sprawiedliwości. Przeglądając media społecznościowe można dojść do wniosku, że biorący udziale we wczorajszym spotkaniu to głównie członkowie KOD-u i osoby walczące o prawa osób niepełnosprawnych. Jedną z uczestniczek wczorajszego spotkania była Anita Czarniecka, która na spotkanie przyniosła transparent dotyczący dzieci niepełnosprawnych.

– Chciałabym zacząć od pytania, którego nie udało mi się wczoraj zadać, a jest ważne dla tysięcy dzieci i rodziców w Polsce. A brzmi ono: "Dlaczego PiS wyrzuca niepełnosprawne dzieci ze szkół?". To jest pytanie z naszego transparentu i szósty postulat rodziców protestujących w Sejmie RP. Nauczanie indywidualne będzie tylko w domach. Chcemy integracji, nie segregacji. Od września 2018r. jest wygaszane stanowisko asystenta osoby niepełnosprawnej, co oznacza, że niepełnosprawne dzieci i młodzież nie będą miały wstępu do "zwykłych" szkół. Dzieci będą segregowane. To jest szkodliwe nie tylko dla nich, ale i dla całego społeczeństwa – mówi w rozmowie z nami pani Anita.
Fot. Renata Dąbrowska/Agencja Gazeta

"Jestem dumna z tego określenia"
Czym na co dzień? Jak mówi w rozmowie z nami, bardzo mocno angażowała się w działania przeciwko "deformie" edukacji. – Wraz z grupą matek walczyłam z deformą oświaty. Chciałyśmy zatrzymać tą pisowską demolkę, której rodzice nigdy PiS-owi nie wybaczą.
Anita Czarniecka

Pan premier zaczął mówić o trzech tysiącach złotych podwyżki, które rzekomo miały dostać rodziny osób niepełnosprawnych, na co osoby znające fakty wyjęły kartki i pokazały, że jest to nieprawda. I te osoby zostały zaatakowane, zaczęły być zasłanianie, popychane, jedna została opluta. Agresja jest coraz większa. To było też widać podczas zadawania pytania: "Ciszej babo", "skończ już". Takie słowa można było usłyszeć.

Dodaje, że dobrze zna problemy osób niepełnosprawnych i ich rodzin, które szczególnie na terenach wiejskich pozbawione są wsparcia. Jednocześnie przyznaje, że jest członkinią KOD-u, ale na sugestie o tym, że uczestniczy w wielu spotkaniach z politykami partii rządzącej odpowiada stanowczo. – Jestem Gdańszczanką. Nie jeżdżę za premierem, ani za politykami PiS. To premier przyjechał do nas w gości i jako obywatelka Polski i mieszkanka Gdańska miałam prawo przyjść na otwarte spotkanie, co też zrobiłam. Nam co dzień nie mam czasu jeździć za premierem.
Co sądzi o nazywaniu uczestników takich spotkań "bojówkami"? – Jeżeli mnie nazywa się bojówką, to jestem dumna z tego określenia. Pierwsza "Solidarność" przez władze PZPR-u też była nazywana bojówką. To jest zaszczyt, być porównanym do "S", dla nas upominających się o prawdę , tu w Sali BHP – mówi Czarniecka.

Na pytanie o to, czy podobne akcje członków KOD-u, Obywateli RP czy Zielonych będą miały miejsce przy okazji podobnych spotkań w przyszłości, wszyscy rozmówcy zgodnie odpowiadają: "jeśli premier i rząd nie zmienią sposobu dyskusji z obywatelami, to zapewne tak".