Co obejrzeć w Opolu, czego nie przegapić w Krakowie. Podpowiadam po Warszawskich Spotkaniach Teatralnych
38. edycja Warszawskich Spotkań Teatralnych już za nami. Jak co roku do stolicy przyjechały najlepsze spektakle z całej Polski, a i gościa zza granicy nie zabrakło. To dobra okazja, by nadrobić przedstawienia, których nie udało nam się obejrzeć tuż po premierze. A było z czego wybierać. "Wesele” Jana Klaty z krakowskiego Teatru Starego, "Zakonnice odchodzą po cichu” z Teatru im. Jana Kochanowskiego z Opola czy "1946” z Kielc. Ciekawość wzbudziła również propozycja Litewskiego Narodowego Teatru Dramatycznego "Lokis”.
Zacznę od końca, bo i z zagraniczną propozycją miałam największy problem. Problem nie wynika jednak z tego, że "Lokis” to złe przedstawienie. Absolutnie nie. Po prostu było to coś, co oszołomiło mnie w nieznany mi wcześniej sposób.
"Lokis” było bowiem bardziej eksperymentem, zapisem procesu tworzenia, wariacją, bombą, wizualnym i dźwiękowym szaleństwem, spychając tym samym na drugi plan warstwę językową i fabularną. Opowieść gdzieś tam istnieje w tle, nie jest ona jednak dopieszczona dramaturgicznie. Reżyser, Łukasz Twarkowski, wraca do niej tylko, gdy jest to konieczne, a resztę uzupełniają treści wyświetlane na ekranach. Czy to źle? Na pewno tak, dla tych, dla których teatr to głównie słowo. Tutaj natomiast wchodzimy w świat obrazu, filmu, halucynogennej duchoty, odrealnionej wizji.
Imagine is everything – przewija się co rusz hasło i to właśnie ono jest sednem litewskiego spektaklu. Rządzi nami obraz, wyobrażenie, ale nie wszystko jest takie, jakie widzimy. Psychodeliczną atmosferę twórcy podbijają za pomocą transowej muzyki, która towarzyszy stroboskopowym światłom czy ujęciom zapośredniczonym przez kamerę. Jesteśmy wpuszczani tylko tam, gdzie oni tego chcą, przez co napięcie rośnie, ciekawość zaczyna zmieniać się w niecierpliwość.
Twórcy atakują wszystkie zmysły, bombardują bodźcami, nie pozwalają odwrócić wzroku, to znów oślepiają wielkimi lampami, rozkręcają muzykę tak, że trudno nawet myśleć. To bolało, ale chyba miało boleć, dlatego (podsłuchawszy oczywiście reakcje po) jedni z zachwytu nie mogli wypowiedzieć słowa, drudzy z zaskoczonymi minami powtarzali, że nic nie zrozumieli i „chyba się nie znają”. Ja czułam się jak po seansie filmu Gaspara Noego – wytarmoszona, pobudzona, zahipnotyzowana tym, co zobaczyłam. Zachwycający był rozmach, różnorodność, dynamizm zespołu.
"Lokis"•Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska i Kasia Bąba / Warszawskie Spotkania Teatralne
Widownia w Teatrze Narodowym w Warszawie na spektaklu "Lokis"•Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska i Kasia Bąba / Warszawskie Spotkania Teatralne
Co z tym „K.”?
Kilka dni przed obejrzeniem „K.” Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, miałam okazję zobaczyć „Króla”, tegoż samego duetu, a wystawianego w Teatrze Polskim w Warszawie. O ile stołeczny spektakl oglądało mi się z przyjemnością, o tyle na poznańskiej inscenizacji, mówiąc delikatnie, przestraszyłam się, że utraciłam zdolność czucia czegokolwiek.
Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska / Warszawskie Spotkania Teatralne
I co? Właściwie nic, niewiele z tego wynika. Interesująca jest scenografia czy muzyka, jednak to, co starają się przekazać aktorzy, zdaje się nie mieć większego znaczenia. A komunikat jest całkiem czytelny: politycy kreują naszą wyobraźnię, śledzimy ich sprzeczki, żyjemy bzdurami, które powtarzają od zawsze, zmieniając jedynie medium.
Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska / Warszawskie Spotkania Teatralne
Wesele czy raczej stypa?
– Powinni to grać gdzieś, gdzie jest dużo miejsca! Może na Stadionie Narodowym? – powiedziała jedna z pań, wychodząc z „Wesela” w reżyserii Jana Klaty. I chyba miała trochę racji, bo na frekwencję twórcy krakowskiego spektaklu Starego Teatru narzekać nie mogli. Organizatorzy WST to przewidzieli - zaplanowali cztery pokazy rozłożone na dwa dni, a i tak biletów dla niektórych zabrakło, wszystkie miejsca zajęte, a i przestrzeń twardszą (podłogę) zarezerwowała widownia z poduszkami. Chyba nikomu to nie przeszkadzało, a wręcz wzmagało nastrój oczekiwania na coś ważnego.
Nie bez znaczenia są oczywiście napięcia, które jeszcze niedawno szeroko dyskutowano od lewa do prawa. Jan Klata, jeszcze rok temu dyrektor teatru im. Heleny Modrzejewskiej, teraz wraz ze swoim zespołem utożsamiany z krzywdzącymi i bezzasadnymi działaniami Prawa i Sprawiedliwości.
Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska i Kasia Bąba / Warszawskie Spotkania Teatralne
Jego weselnicy są jacyś struci, zobojętniali, bezsilne są również pojawiające się widma. Szybko rozumiemy, że to nie będzie klasyczne "Wesele" jakie znamy z lektury dramatu Wyspiańskiego. O ile w pierwszym akcie goście tańczą, dają porwać się muzyce zespołu Furia, to później stają się jeszcze bardziej posępni, atmosfera staje się mroczna, bardziej przypominając stypę niż wesele. Goście unikają długich dyskusji, nie prowadzą ożywionych dysput, trwają w marazmie, bezsensie.
Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska i Kasia Bąba / Warszawskie Spotkania Teatralne
Najfajniejsze w takich wydarzeniach jak Warszawskie Spotkania Teatralne są jednak spotkania. Ze znajomymi, z reżyserami, z aktorami, gdy można zadać pytanie, wymienić się spostrzeżeniami, bo dla mnie w teatrze najważniejsze są reakcje i emocje. To, co się szepcze po kątach lub głośno sygnalizuje podczas spotkań z twórcami. To, co wzrusza, bulwersuje, zostaje w nas na długi czas, prowokuje do zmian. Wtedy najmocniej czuć moc teatru.