Czy trafiają do nas tanie maliny z Ukrainy? Rolnicy z polskiego zagłębia malinowego alarmują rząd: "To jest tragedia"

Katarzyna Zuchowicz
Tak źle jeszcze nie było – alarmują plantatorzy spod Kraśnika. To region uważany za największe zagłębie malinowe w kraju i jedno z dwóch największych w Europie. Ale w tym roku sadownicy i ogrodnicy są przerażeni tym, co dzieje. Mówią o tragedii, o potwornie niskich cenach, braku pracowników i wielkich plantacjach tanich malin, które powstają za wschodnią granicą. Właśnie szykują pisma do rządu i mocno apelują o pomoc. W internecie ktoś sugeruje nawet wyjście na ulice. – Jeśli nic się nie zmieni to zagłębie malinowe po prostu przestanie istnieć – mówią naTemat.
Cena malin jest bardzo niska. Plantatorzy z powiatu kraśnickiego apelują do rządu o pomoc. Fot. Screen/Agroconsult Polska/https://youtu.be/UBaoO_sbMSE
 Aż żal serce ściska, gdyby to miejsce miało ulec zniszczeniu. – Jeszcze cztery lata temu byliśmy największym producentem malin na świecie. Potem zaczęła nas wyprzedzać Serbia i to z odmianami, które zostały wyprodukowane w Polsce. Chociaż i tam w tym roku plantatorzy narzekają na bardzo niskie ceny skupu – mówi naTemat Daniel Niedziałek, rzecznik Starostwa Powiatowego w Kraśniku.

To właśnie tu, na Lubelszczyźnie, znajduje się największe zagłębie malinowe w kraju. "Okolice Kraśnika to jeden z dwóch największych terenów uprawy tego owocu w Europie" – chwali się serwis turystyczny tego miasta. Jeszcze niedawno produkowano tu aż 80 procent wszystkich polskich malin. – W całym powiecie kraśnickim na ponad 10 tysięcy gospodarstw, w 5 tys. uprawia się maliny. To jest ogromna skala. Mamy jedne z najlepszych plantacji malin na świecie. Byłby dramat, gdyby doszło do ich masowej likwidacji – podkreśla w rozmowie z naTemat starosta kraśnicki Andrzej Maj (PSL).
Fot. Screen/Facebook
"Tu prawie każdy ma maliny"
Żeby zrozumieć sens problemu, trzeba pojąć, że nigdzie w kraju nie jest tak, jak tu. – U nas nie ma zbóż. Tu praktycznie każdy ma maliny. Rolnicy, sadownicy, emeryci. Każdy, kto ma kawałek pola, ma maliny. Uprawiane są na działkach od kilku arów po pola wielkości kilkunastu hektarów. To jest malinowe zagłębie, wszędzie widać krzaki malin – opowiada nam Rafał Ostrowski, plantator i sołtys w miejscowości Majdan Moniacki.




– Nie ma kontroli nad tym, co się wwozi do Polski. Mamy sygnały, że owoce trafiają do Polski z Ukrainy, ale również z Serbii. Powinny zainteresować się tym również służby fitosanitarne, gdyż nasze programy ochrony znacząco różnią się od ukraińskich. Nasze są rygorystyczne oparte na IPO – dodaje Marian Smentek, sekretarz Związku Sadowników RP.

"To nie wróży nic dobrego dla Polski"
Plantatorzy faktycznie chętnie mówią o ukraińskiej malinie. – Jest tragicznie – mówi najpierw o ogólnej sytuacji Anna Kraśnik, która od 30 lat uprawia maliny. Gdy pytam o przyczyny, bardzo szybko znajduje odpowiedź. – Prawdopodobnie to, że mają sprowadzać malinę z Ukrainy, która jest tańsza i dystrybutorzy będą mogli kupić ją za złotówkę, za kilogram – odpowiada.

Słyszała od Ukraińców, którzy u niej pracowali w ubiegłym roku, że po stronie ukraińskiej pojawia się coraz więcej plantacji, które mają być konkurencją dla polskich. – Ci, którzy u mnie pracowali, mówili, że te plantacje są olbrzymie, że były duże nasadzenia i że mają dobrą ziemię. To nie wróży nic dobrego dla Polski. Jeśli rząd nie rozwiąże tego odgórnie jakimiś umowami, to wiadomo – człowiek zawsze idzie tam, gdzie może kupić taniej – przekonuje.

Sadownicy tłumaczą, że tamta malina jest nie tylko tańsza, bo wiadomo – tańsza siła robocza. Ale jest również pryskana innymi, silniejszymi środkami ochrony roślin i tak naprawdę nie wiadomo czym. – Mogą pryskać maliny czym chcą, tam nikt tego nie sprawdza tak jak u nas, gdzie są wyśrubowane normy, zalecenia unijne, kontrole – wyjaśnia Rafał Ostrowski. Twierdzi, że przetwórnie już skupują maliny z Ukrainy, a nawet z krajów bałkańskich, bo są tańsze nie tylko ze względu na siłę roboczą, ale również na inne koszty produkcji, które w Polsce od lat rosną w szalonym tempie. Dodaje, że ogromne nasadzenia malin są obecnie także w Rosji i na Białorusi.

Starosta: – To się może również fatalnie odbić dla Polski, bo na Zachodzie jest dość mocna kontrola maliny. Jeśli potem coś wyjdzie z niedozwolonymi pestycydami, to uderzy to w naszą markę.

2 zł za kilogram




"Rząd nie panuje nad sferą rolnictwa"
Co się stanie, jeśli rząd się nie zaangażuje? – Większość gospodarstw popadnie w poważne tarapaty finansowe. Proszę pamiętać, że od lat 70., gdy założono tu pierwsze plantacje, ten region zrobił niesamowity skok kulturowy i ekonomiczny. Kiedyś ekonomicznie odbiegał od reszty kraju, a potem stał się potęgą, która też coś znaczyła. A w tej chwili, od kilku lat zjeżdżamy po równi pochyłej. Czy do upadku? Trudno powiedzieć. Ale jeśli dalej tak będzie, to źle się skończy. Nasze państwo, i nie mówię tylko o tym rządzie, zupełnie nie panuje nad sferą rolnictwa, a w szczególności nad obrotem płodów rolnych (w naszym wypadku owoców) – zauważa sekretarz Związku Sadownictwa.
Agroconsult Polska
Póki co nastroje tu są naprawdę fatalne. – Nikt nie patrzy z nadzieją w przyszłość. Jeśli nic się nie zmieni to tzw. zagłębie malinowe po prostu przestanie istnieć... Szkoda jedynie, że rząd nie jest w stanie zauważyć, jak tzw. "dojna krowa" jest mówiąc kolokwialnie dorzynana. Jeśli takie plantacje zaczną upadać, wiele zakładów również drastycznie na tym ucierpi – uważa Rafał Ostrowski.

Sezon już się zaczął, a on wciąż nie ma pracowników. Ma umówionych 4 za dwa tygodnie, jak się skończą truskawki, a potrzebuje 10. To jedna z największych bolączek plantatorów, ale w tym roku nie jedyna.

Absurdy nowych przepisów
Jakby tego było mało, obecny rząd zmienił przepisy o zatrudnianiu pracowników sezonowych. Tutejsi sadownicy i ogrodnicy niemal pukają się w czoło. Kiedyś każdy mógł do nich przyjść, zarobić: sąsiad, kuzynka, studenci... Na jeden dzień, czy na tydzień. – A teraz zgodnie z przepisami, muszę podpisać z każdym umowę, zanim wpuszczę pracownika na pole i zapłacić mu składkę w KRUS za cały miesiąc. Papierów jest cały stos dla każdej zatrudnianej osoby – tłumaczy nam sołtys.

Wylicza kolejne absurdy, wynikające z tej zmiany i nawału papierologii, z którym muszą teraz mierzyć.
Rafał Ostrowski

Pracownikowi, choćby z Ukrainy, muszę skserować każdą stronę paszportu, nawet jeśli jest pusta i dołączyć do pozostałego pliku papierów, a potem odstać swoje w kolejce do rejestracji w Urzędzie Pracy, a następnie w KRUS. I taka sama procedura z każdym kolejnym zatrudnianym pracownikiem. Pytanie, kiedy ja mam to wszystko zrobić skoro na głowie mam gospodarstwo i to tam muszę i powinienem głównie pracować. A co z człowiekiem który chce zrywać maliny tylko jeden dzień? Tak, również muszę przejść całą procedurę, bo inaczej po ewentualnej kontroli zapłacę surowe kary finansowe.

Na koniec nasz rozmówca apeluje: – Niech rząd wreszcie otworzy oczy i zacznie interesować się, co dzieje się w tych mniejszych gospodarstwach! Bo jak długo można pracować tylko dla samego sensu pracy? My chcielibyśmy po prostu jeszcze z tej ciężkiej, uczciwej pracy godnie we własnym kraju żyć i powstrzymać przed wyjazdem z niego nasze dzieci.

I nie jest to jedyny taki głos w tym zagłębiu.