Sędzia Romer swoim wyrokiem pomogła Kaczyńskiemu. Czy ją premier też nazwałby "sędzią stanu wojennego"?

Daria Różańska
Wieloletnia sędzia Sądu Najwyższego Teresa Romer powtarzała, że ważna jest odwaga w orzekaniu "zgodnie z własnym sumieniem". To ona w 1983 roku zdecydowała o przywróceniu do pracy Jarosława Kaczyńskiego, którego władza wyrzuciła za działalność opozycyjną.
Sędzia Teresa Romer. Fot. Krzysztof Miller / Agencja Gazeta
– Dostała za to wytyk służbowy. To było bardzo poważne ostrzeżenie dla sędziego Sądu Najwyższego – mówi nam profesor Adam Strzembosz. Nie wiadomo, czy o tym wyroku wie Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki, który wszystkich sędziów sądzących w czasie stanu wojennego wrzuca do jednego worka.

Morawiecki: "Sąd Najwyższy symbolem postkomunizmu"

Już wielokrotnie na forum europejskim premier Mateusz Morawiecki karkołomnie tłumaczył powody przeprowadzenia w Polsce reformy sądownictwa. Zachodnim dziennikarzom opowiadał, że w taki sposób "walczy z postkomunizmem".


Rozdawał im też pismo, na łamach którego mogli o tym wszystkim przeczytać. "W Sądzie Najwyższym wciąż zasiadają sędziowie, którzy byli zaangażowani w ferowanie surowych, politycznie umotywowanych wyroków w czasie stanu wojennego w latach 80." – stwierdzał.

I pytał: "Nie wiem, czy wiecie, ale sędziowie stanu wojennego skazywali moich towarzyszy broni na 10 lat więzienia. Czy wiecie, że ci sędziowie, którzy wydawali haniebne wyroki, dzisiaj są w tym bronionym czasami przez was Sądzie Najwyższym?". Ale żadne nazwisko nie padło.

W Polsce jego słowa wywołały sprzeciw. Sędziowie Sądu Najwyższego apelowali do premiera, żeby przestał szkalować tę instytucję. – Na szczęście w stanie wojennym działali porządni sędziowie – mówi nam profesor Adam Strzembosz, pierwszy prezes Sądu Najwyższego.

Pomogła Kaczyńskiemu

W tym gronie znalazła się także Teresa Romer – wielki autorytet etyczny w polskim sądownictwie, sędzia w stanie spoczynku. W 1990 roku z rekomendacji profesora Adama Strzembosza weszła w skład Izby Pracy Sądu Najwyższego. Wcześniej "sądziła w stanie wojennym", ale zajmowała się głównie sprawami z kategorii prawa praca.

– Nie orzekała w wydziale karnym, który był oczywiście najbardziej narażony w stanie wojennym na styk tych trudnych decyzji obywatel-państwo – zauważa sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia". Decyzje Teresy Romer i tak wspierały opozycjonistów.

To ona w 1983 roku zdecydowała o przywróceniu do pracy Jarosława Kaczyńskiego, którego wyrzucono za działalność opozycyjną. – Pan Kaczyński pracował w Regionie Mazowsze NSZZ "Solidarność". Stracił pracę, gdy dekretem o stanie wojennym związek i jego instytucje zawieszono, a więc pracodawca przestał istnieć. Odwołał się do sądu pracy – mówiła portalowi Gazeta.pl.

Sprawa Jarosława Kaczyńskiego trafiła w jej ręce. Nie było szans na przywrócenie go do pracy, bo zakład już nie istniał. Dlatego sąd, któremu przewodniczyła Teresa Romer, zarządził wypłatę Kaczyńskiemu od państwa najwyższego możliwego odszkodowania za sześć tygodni utraty zarobków. – Sąd Najwyższy wyrok ten zmienił i jeszcze mnie się "oberwało" – wspominała.

O pretensjach, jakie mieli do Romer jej pracodawcy, dobrze pamięta też profesor Adam Strzembosz. – Dostała wytyk służbowy. To było bardzo poważne ostrzeżenie dla sędziego Sądu Najwyższego – zaznacza.

Ale Strzembosz nie wie, czy kiedyś Jarosław Kaczyński jej za to podziękował. Sędzi Romer nie możemy o to zapytać. Ze względu na stan zdrowia zawiesiła działalność w mediach.

Odważna

Romer już jako dziecko sądziła. Podczas okupacji mała Teresa sadzała przy stole pluszaki i kota, brała kodeks ojca i wydawała wyroki. Maturę zrobiła w Sopocie, na studia poszła do Warszawy. Wybrała aplikację sądową. Najpierw orzekła jako asesor, później sędzia w Gdańsku i Sopocie. Potem w Łodzi znalazło się dla niej miejsce w okręgowym sądzie ubezpieczeń społecznych.

– Wówczas drugą instancją był Trybunał Ubezpieczeń Społecznych. Szybko zaczęłam być delegowana do orzekania w Trybunale. Po pewnym czasie dostałam nominację na sędziego Trybunału – mówiła "Rzeczpospolitej".

Miała wtedy 30 lat. Kiedy Trybunał Ubezpieczeń Społecznych zlikwidowano, wróciła do okręgowego sądu pracy i ubezpieczeń społecznych.

Po raz pierwszy z polityką podczas orzekania zetknęła się po strajkach robotników w Ursusie i Radomiu w 1976 roku. Przywracała ich do pracy. – Nie pamiętam już, ilu wróciło. Pamiętam, jak wydałam pierwszy taki wyrok. Wychodzę z sali, a na korytarzu szpaler robotników po obu stronach. Słyszę: "Dziękujemy" – mówiła Mariuszowi Jałoszewskiemu.

Nazajutrz trafiła na dywanik. Prezes sądu jej nie oszczędzał. Jak później wspomniała w wywiadach "zaczynał się psychicznie znęcać". – Nie mówił o tej sprawie, tylko o innych, że są w nich braki, że np. niepodpisany protokół. Wyszłam bez słowa, rozpłakałam się dopiero na korytarzu – opowiadała w 2014 roku.

Wróciła do domu, nadal płakała. – A moje córki: "Podnieś głowę, dobrze zrobiłaś". Potem wyrzucili mnie z wydziału pracy i przenieśli do wydziału ubezpieczeń, a prezes, który na mnie krzyczał, awansował do Sądu Najwyższego. Widuję go jeszcze na spotkaniach opłatkowych, ale ze sobą nie rozmawiamy – wspominała w 2004 roku.

" Gdybym tylko trzymała się litery prawa, to nad tymi robotnikami z Ursusa bym się nie zastanawiała, bo zgodnie z tą literą postąpili niewłaściwie, strajkowali". Teresa Romer w rozmowie z Mariuszem Jałoszewskim, która ukazała się na łamach "Wysokich Obcasów Extra" w 2014 roku. Czytaj więcej

"(...) Ale jeśli głębiej się zastanowimy nad powodem stanu, w którym znalazł się dany człowiek, jeśli zadamy sobie pytania: dlaczego go zwolnili?, dlaczego on postąpił niewłaściwie?, to odpowiedź nie jest już prosta. I wtedy rodzi się sprawiedliwość. Bo ona się rodzi, gdy się jej szuka." Teresa Romer w rozmowie z Mariuszem Jałoszewskim, która ukazała się na łamach "Wysokich Obcasów Extra" w 2014 roku.

Sędzia Romer miała opinię osoby, która "wydaje wyroki, co do których istniały poważne zastrzeżenia, jeśli chodzi o ich zgodność z interesem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej". I to się nie zmieniło po 1989 roku.

9 grudnia 1995 roku Teresa Romer jako jedna z dwóch sędziów zgłosiła odrębne zdanie do uchwały Sądu Najwyższego, uznającej za ważny wybór Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta.

Chodziło o to, że Kwaśniewski podczas kampanii wyborczej i po jej wygraniu kłamał, że ma wykształcenie wyższe. "Gdyby o ważności wyboru decydować miał tylko niepodważony sprawdzalnie wynik wyboru, to orzekanie o ważności byłoby w istocie zbędne" – argumentowała.

Jak relacjonowała wówczas Janina Paradowska na łamach "Polityki", tego dnia przed Sądem Najwyższym zebrały się tłumy. "(...) Zdenerwowani starsi mężczyźni wykrzykiwali, że komunista nigdy nie będzie prezydentem. Kordony policji (...)"

"Do Sądu Najwyższego wpłynęło ponad 600 tys. protestów wyborczych, przeważnie pisanych na jednobrzmiących formularzach, że Aleksander Kwaśniewski oszukał w kwestii swojego wykształcenia, co miało wpływ na wynik wyborów. Tego samego dnia Izba Administracyjna, Pracy i Ubezpieczeń" – pisał tygodnik.

W 2010 roku w rozmowie z "Na wokandzie" Romer przyznała, że "była przekonana o słuszności swego stanowiska". "A postępując wbrew sobie i własnym racjom wykazałabym brak odwagi" – dodała.

Społecznik

Teresa Romer była bardzo aktywna – nie stroniła od dziennikarzy, ale i angażowała się w działalność na rzecz praw człowieka. – Pani sędzia Romer to była społecznikiem, działała na rzecz interesu społecznego i integracji środowiska sędziowskiego. Poświęcała swój czas innym, ale nie dla własnych korzyści czy kariery – mówi nam sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich "Iustitia".

I dodaje: – Do ostatnich lat pani sędzia była aktywna. Była członkiem rady fundatorów Fundacji Centrum Kształcenia Sędziów (w tej chwili to jest Fundacja Edukacji Prawnej Iustitia). Dopóki zdrowie jej pozwalało, to działała w fundacji.

To właśnie Teresa Romer była jednym z inicjatorów powstania "Iustitii". – Czas przedokrągłym stołem to był czas, w którym sędziowie byli wystawieni na wielką próbę. Niezawisłość, tak jak i teraz, zależała od odwagi sędziego i nieulegania naciskom – mówiła w 2011 roku "Kwartalnikowi Iustitia".

Inspiracją do stworzenia "Iustitii" byli niemieccy sędziowie. Chciała powołać organizację, która na nowo "zbuduje autorytet sędziów", będzie pomagać im w problemach etycznych i uświadomi jak ważna jest odwaga w orzekaniu. To sama Romer wymyśliła nazwę stowarzyszenia i zasiadła w fotelu prezesa. Była nim przez 18 lat, aż do 2008 roku.

Sędzia Romer wielokrotnie powtarzała, że "sędzia nie jest panem społeczeństwa, tylko mu służy". Za swoją pracę otrzymała Nagrodę Głównego Inspektora Pracy im. Haliny Krahelskiej. W 2002 roku za "wybitne zasługi dla wymiaru sprawiedliwości" odznaczono ją Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczenie odebrała z rąk Kwaśniewskiego.

– Określenie Teresy Romer "sędzią stanu wojennego" jest bzdurą, jak w przypadku innych sędziów – powtarza profesor Adam Strzembosz. Podobnego zdania jest także sędzia Marta Kożuchowska-Warywoda z "Iustitii".

– Myślę, że pani Teresa dla nas sędziów jest pewnym symbolem. I sądzę, że to straszna niesprawiedliwość, żeby tak oceniać (krytycznie, chodzi o wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego – red.) wszystkich sędziów, którzy pracowali w tym okresie, nie patrząc na to, w jakich wydziałach zasiadali i jakie były ich decyzje – dodaje Kożuchowska-Warywoda.