"Kazali mi się rozebrać, skuli mnie". To ona napisała "PZPR" na biurze PiS

Daria Różańska-Danisz
– Naprawdę hasło "PZPR" nie dotyczyło jedynie jakiegoś pojedynczego posła, który robił tam karierę, chodzi o metody. Bo to wraca – mówi nam Elżbieta Podleśna, aktywistka Warszawskiego Strajku Kobiet, która na szybie biura poselskiego posła Czabańskiego napisała "PZPR". Postawiono jej zarzut propagowania totalitaryzmu. – Gdy to usłyszałam, wyrwało mi się: "Czy sobie panowie jaja robicie" – odpowiada.
Elżbieta Podleśna bierze udział w antyrządowych demonstracjach. Fot. Facebook / Elżbieta Podleśna
Przed Sejmem trwały protesty w obronie Sądu Najwyższego, twarzą wprowadzanych zmian i przewodniczącym sejmowej komisji jest były członek PZPR Stanisław Piotrowicz. A tu nagle ktoś w Wąbrzeźnie przypomina Czabańskiemu, że też był w PZPR. Specjalnie się pani tam wybrała?

Wybrałam się na Pojezierze Brodnickie, żeby odpocząć od tego, co się dzieje. Nie chciałam niczego przypominać posłowi Czabańskiemu, tylko chciałam popływać w jeziorach. Nie był to celowy atak na posła Czabańskiego, ani chęć przypomnienia konkretnie jego przeszłości.

Bo nie chodzi nawet o to, czy ktoś był w PZPR. Każdy ma prawo do naprawienia swojego życia, nie każdy na starcie dokonuje dobrych wyborów, ale może dokonać korekty. Natomiast nie wierzę w to, że Piotrowicz czy Czabański to zrobią.


Jeśli pojechała pani odpocząć, to co panią podkusiło, żeby sprayem na oknie biura posła Czabańskiego napisać PZPR?

To było spowodowane tym, co się działo przed Sejmem. Mówię o sytuacji, gdy policjanci nadużyli swojej siły wobec czterech młodych mężczyzn. Chciałam zwrócić uwagę na to, że metody, które ta władza stosuje, są dokładnie takie, jak w tamtych czasach.

Poza tym, chciałam też zwrócić uwagę na to, że ten, kto uważa się za dekomunizatora, to tak naprawdę rewitalizuje tamten czas i bezwzględny sposób działania. Impulsem było na pewno także ograniczenie czasu wypowiedzi posłom opozycji podczas sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. To było absolutnie bezczelne. Nie silą się już nawet na żadne pozory.
Elżbieta Podleśna za napis "PZPR" na szybie biura posła PiS Krzysztofa Czabańskiego, usłyszała zarzut propagowania totalitaryzmu.Fot. Facebook / Krzysztof Czabański

Policja i dziennikarze "Wiadomości" mówili później, że osoba, która dokonała "ataku" na biuro posła Czabańskiego, była doskonale przygotowana.


To faktycznie absurdalne. Ale nie słyszałam tego, ponieważ od ponad roku nie oglądam TVP i nie słucham Polskiego Radia. A to dlatego, że mam 50 lat i tendencję do nadciśnienia. Nie chcę pogarszać swojego stanu zdrowia.

To, co mnie najbardziej wkurza, to taki rodzaj sączenia w umysły ludzkie poczucia zagrożenia i nienawiści. Kiedy ktoś, kto nie ma pojęcia, jak wygląda świat, nie wie, co się dzieje pod Sejmem, gdy jego jedynym źródłem informacji jest państwowa telewizja i radio ojca Rydzyka, to rzeczywiście może mieć poczucie, że dobry rząd i partię otaczają watahy wilków.

I że rzeczywiście osoby, które mają odmienne poglądy stanowią rodzaj zagrożenia, trzeba się przed nimi bronić, trzeba się ich bać. Jeżeli używa się słowa „atak” na namalowanie kilkunastu liter za pomocą zmywalnej farby, to rzeczywiście staję się osobą, z którą trzeba postępować tak, jak postąpiła policja.

No właśnie, jak postąpiła policja? Nie złapali pani na gorącym uczynku, ale szybko zaangażowano sztab funkcjonariuszy, którzy zatrzymali panią po 22:00, w Warszawie?

Wąbrzeźno opuściłam dosyć szybko. Rzeczywiście wypoczywałam na tym pojezierzu, jeździłam po lesie, szukałam nowych jezior, pływałam, zbierałam jabłka, mirabelki. Próbowałam robić to, po co przyjechałam.


Świeżo po kąpieli w jeziorze, złapano mnie w miejscowości Zbiczno. Zjadłam kolację i gdy wyszłam z restauracji jako ostatnia klientka, to czekały na mnie trzy nieoznakowane samochody i siedmioro policjantów wysokiego szczebla.

W jaki sposób panią odnaleźli? Zobaczyli panią na monitoringu czy wcześniej ktoś panią widział?

W Wąbrzeźnie byłam w nocy. Być może ktoś mnie widział. Ale sądzę raczej, że była to składanka poszczególnych wycinków monitoringu. Pewnie ktoś ułożył te puzzle i później mnie namierzył, kiedy jeździłam po pojezierzu.


Zatrzymali panią i włożyli na ręce kajdanki?

Kajdanki mi założono po przeszukaniu samochodu, kiedy mnie zabierano na posterunek policji. Prokurator rejonowy, który zlecił poszukiwanie mnie i postawił to absurdalne oskarżenie, jednocześnie uznał, że jestem osobą, która może podejmować jakieś niebezpieczne czynności. Dlatego też powinnam zostać przewieziona do miejsca przesłuchania skuta jak bandyta.

Broniła się pani, kiedy założono kajdanki?

Nie broniłam się. Nie stawiałam oporu. Zgadzałam się na wszystko, co mnie tam spotykało, oczywiście z pewnymi zastrzeżeniami, ponieważ znam swoje prawa i znam życie i wiem też, że przesłuchania często kończą się znalezieniem czegoś, czego nie było.

Rozmawiałam sympatycznie z panami, którzy wykonywali swoją pracę. I miałam wrażenie, że byli dość zażenowanymi tym, co właśnie robią. To byli policjanci wydziału kryminalnego. Jak się przedstawili, to pomyślałam sobie, że ktoś umieścił mnie w jakimś kiepskim filmie Patryka Vegi.

Spodziewała się pani, że zamiast zarzutu wandalizmu, usłyszy, że propaguje pani totalitaryzm?

Myślę, że można było się spodziewać różnych oskarżeń. Pamiętam sytuację, w której Marta Lempart została oskarżona o niszczenie środowiska, bo mówiła przez szczekaczkę. Tak więc stawiane przez prokuratorów zarzuty są naprawdę absurdalne. Takiego jednak surrealizmu się nie spodziewałam.

Jak pani zareagowała?

Dowiedziałam się o tym zarzucie już w trakcie czynności, które miały miejsce na posterunku w Brodnicy. Wtedy mnie rozkuto i przeczytano mi zarzut. Wyrwało mi się wtedy: "Czy sobie panowie jaja robicie?".

To było szczere i z piersi. Na co oni odpowiedzieli, że tego nie wymyślili. Wtedy stało się jasne, dlaczego stosowano takie represyjne środki, jeszcze dodatkowo w połączeniu z tą klauzulą, że mogę zacierać ślady i podejmować inne niebezpieczne czynności. Trzeba było mnie skuć, przeprowadzić rewizję osobistą, kazać mi się rozebrać do naga.

Naprawdę hasło "PZPR" nie dotyczyło jedynie jakiegoś pojedynczego posła, który robił tam karierę, chodzi o metody. Bo to wraca.

Nie po raz pierwszy publicznie pokazała pani swój sprzeciw wobec władzy. W listopadzie 2017 roku też próbowała pani powstrzymać maszerujących narodowców. To też się skończyło nadwyrężeniem kręgosłupa, nosiła pani jeszcze kołnierz ortopedyczny.

To nie było po raz pierwszy. Miałam naście lat, kiedy był stan wojenny i pamiętam atmosferę takiego zastraszania, pamiętam wiszący w Polsce smród strachu. I od kiedy „dobra zmiana” doszła do władzy, to znów czuję w powietrzu ten sam swąd strachu i zapach ludzi, którzy się upijają władzą.

Protestuję właściwie od samego początku. Zaczynałam od ultrapokojowych manifestacji KOD-u, ale nie miałam wtedy nadziei, że ktoś się przejmie, że na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Podejmowałam rozmaite formy protestu.

Rzeczywiście 11 listopad był czynem, który miał zwrócić uwagę na fakty. Żadna z nas nie miała na celu zatrzymania tego marszu. Nie jesteśmy naiwne. Kilkanaście dziewczyn nie jest w stanie zablokować kilkudziesięciu tysięcy maszerujących.

Chodziło o zwrócenie uwagi, również mediów?

Tak, chodziło o to, by zwrócić uwagę mediów, że ten marsz nie jest świętem rodzinnym, jak chce to pokazać PiS, ale demonstracją neofaszystowską, pełną ksenofobicznych, rasistowskich haseł, defiladą nienawiści do wszystkiego, co inne, do wszystkiego, co wolne.

Chciałyśmy zwrócić uwagę na to, jaki jest rzeczywisty charakter tego, co się dzieje. Gdyby marsz niepodległości był pokojowy i spokojny, to żadnej z nas nic by się nie stało, żadna nie byłaby lżona, opluwana, szarpana, kopana – jedynie z tego powodu, że trzymała banner z napisem "Faszyzm stop".

Coś podobnego zrobiłam w Wąbrzeźnie. I tak samo, gdyby PiS nie był spadkobiercą stylu działania PZPR, to nie postawiono by mi tak absurdalnych zarzutów i nikt nie skuwałby mnie w kajdanki.


Myśli pani, że takie formy protestu – zwracające uwagę mediów i rozwścieczające obecną władzę – cokolwiek zmienią? Pojawiają się głosy, że to tylko dostarcza tematów "Wiadomościom", które później wysyłają w świat informacje o niepokornych sympatykach opozycji.

Oni nie wysyłają tego w świat, a kierują do swoich. To jest tylko upewnianie w czymś ludzi, którzy już zostali zaszczepieni nienawiścią. Niezależnie od tego, co robię, i tak jestem przedstawiana jako "gorszy sort", i tak rządowe media tworzą swój przekaz.

Aktywistka sprzeciwiająca się władzy śpi spokojnie?

Nieco się boję, to naturalne, bo jeśli ktoś jest w stanie postawić mi tak absurdalne oskarżenie, to nie wiem, co jeszcze jest w stanie zrobić.

Od kilku dni, kiedy budzę się rano, patrzę na zegarek i widzę, że już jest po 6:00, to myślę: "a, to jeszcze nie dzisiaj".

Jest pani przygotowana na to, że któregoś dnia mogą wejść o świcie i przerzucić pani mieszkanie i znaleźć powód, by panią zatrzymać.

Myślę, że na to nikt nie jest do końca przygotowany. Nie marzyłam o tym w dzieciństwie, ale są to pewne konsekwencje, których mogę się spodziewać. Nasze życie stało się przezroczyste. Jesteśmy monitorowani.

Bardzo często nie jest to szczególnie ukrywane, po to, by osoby, które mają niższy próg strachu, się przestraszyły. I by odczytały to jako przekaz: nie wychylaj się, bo może cię spotkać to samo.

Pani się nie zatrzyma i nie przestanie publicznie manifestować swojego sprzeciwu wobec działań tej władzy?

Chyba się nie zatrzymam. 6:00 rano to dobra pora, aby zacząć dzień.