Marek Migalski #TYLKONATEMAT: PiS będzie grzebać w ordynacji do Sejmu. Zrobią wszystko, by ułatwić sobie sukces

Jakub Noch
Do opisania aktualnej rzeczywistości używam określenia "dyktatura hybrydowa". Żyjemy w ustroju, w którym zachowano elementy demokracji, ale nie przestrzega się już demokratycznych zasad i wartości – mówi #TYLKONATEMAT były europoseł i politolog INPiD Uniwersytetu Śląskiego dr Marek Migalski. – Jestem przekonany, że PiS wkrótce będzie grzebać także w ordynacji do Sejmu. Skoro jednak w tym grzebią, to potwierdza się, że opozycja wcale nie ma się tak źle – dodaje.
Politolog i były europoseł dr Marek Migalski przestrzega, że PiS wkrótce powinno zabrać się za zmianę reguły gry o wygraną w wyborach do Sejmu. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Napięcie społeczno-polityczne w Polsce eskaluje czy jednak deeskaluje?

Bez wątpienia sytuacja eskaluje. Politycy przyczynili się do tego, że radykalizuje się już nie tylko język debaty publicznej, ale i zachowania. Ten język, którym klasa polityczna posługuje się od kilku lat, doprowadził do znacznego zwiększenia nienawiść między zwykłymi Polakami.

Marszałek Karczewski zapewniał w poniedziałek, iż pomimo tego, co się dzieje "w Polsce naprawdę jest pełna demokracja". Prawda to?

Na pewno nie jest to "pełna demokracja". A na ile to demokracja okaleczona? Do opisania aktualnej rzeczywistości używam określenia "dyktatura hybrydowa", nawiązującego oczywiście do pojęcia wojny hybrydowej. Żyjemy w ustroju, w którym zachowano elementy demokracji, ale nie przestrzega się już demokratycznych zasad i wartości.


To, o czym w języku potocznym mówiono dotąd jako o demokracji, w politologii określa się demokracją liberalną. I nie chodzi tu o liberalizm ekonomiczny, tylko o zapewnianie pewnych swobód i wolności mniejszościom, w tym opozycji politycznej. Ten przymiotnik "liberalna" oznacza m.in. wolne media, trójpodział władzy i niezależność wymiaru sprawiedliwości.

W ten sposób odróżniamy demokrację współczesną, od demokracji antycznej, która była przecież władzą totalną i nietolerancyjną. I ta współczesna demokracja liberalna w Polsce jest dekonstruowana przez aktualny obóz rządowy. Zachowana jest demokratyczna fasada i pewne mechanizmy – miejmy nadzieję, że zostaną przeprowadzone demokratycznie wybory. Jednak nie możemy mówić już o tym, że w Polsce jest taka demokracja, jaką rozumie się na Zachodzie.
Marek Migalski i Jarosław Kaczyński w kampanii z 2010 rokuFot. Agencja Gazeta
Jak wpływa to na europejską pozycję Polski? Pozwoli pan, że odwołam się jeszcze raz do marszałka Karczewskiego. On obawy wielu Polaków o wyjście Polski z UE nazwał "bzdurami".

Nawet wierzę, że polskie władze nie chcą wychodzić z Unii Europejskiej. Rzeczywiście, taki scenariusz, iż Polska opuszcza wspólnotę na wzór Wielkiej Brytanii jest mało realny w najbliższych kilku, a może i kilkunastu latach. Problem w tym, że my UE opuszczamy powoli każdego dnia nie de iure, a de facto.

Bycie w europejskiej wspólnocie naprawdę oznacza bowiem wpływanie na jej politykę i kierunki zmian. Tymczasem PiS w znaczący sposób obniżył zdolność naszego kraju do współkształtowania polityki europejskiej. W tym ujęciu działalność PiS można określić nawet jako sprzeczną z polską racją stanu.

Nasza pozycja pogorszyła się. Polska jeszcze jest w stanie konstruować mniejszości blokujące na wypadek, gdyby chciano nam narzucić pewne niekorzystne rozwiązania, ale straciliśmy zdolność do budowania ofensywnych większości. A to istota działania w UE. Nie o to chodzi, by bronić się przed aktywnością Brukseli, a tę aktywność samemu kształtować.

Skoro zeszliśmy na tematy unijne... Trybunałowi Sprawiedliwości UE uda się zablokować upartyjnienie Sądu Najwyższego?

Nie ma wątpliwości, iż właśnie na to liczy polska opozycja. Obóz rządowy właściwie ją zakneblował i związał. Co było widać podczas prac w Sejmie, gdy możliwości opozycji zostały ograniczone, wręcz zablokowane. W przypadku ewentualnej decyzji TSUE o takiej blokadzie nie byłoby mowy, gdyż temu Polska musiałaby się jej podporządkować. I to mogłoby skutecznie ograniczyć tę dyktaturę hybyrdową, z którą mamy obecnie do czynienia.

Ostatnimi czasy wskazywał pan w swoich komentarzach, iż prawicowcy ponoć czują już nadchodzącą zmianę...



Są oczywiście też dwa wyjątkowe przypadki, czyli formacje Kukiza i Korwina. Niby to opozycja, ale sądzę, że w razie potrzeby po nowych wyborach wspierałyby one PiS. Tylko, że przygotowana przez rządzących nowa ordynacja do Parlamentu Europejskiej ma za zadanie m.in. obniżyć poparcie dla tych dwóch formacji.

Chodzi o to, by stworzyć wrażenie, iż głosowanie na Kukiza i Korwina nie ma sensu, bo jednym ważnym podmiotem na prawicy jest Zjednoczona Prawica. Paradoksalnie PiS obniża więc możliwości tych, dzięki którym być może mogłoby rządzić po 2019 roku...

A nie jest tak, że nowa ordynacja do PE to przede wszystkim test przed ukonstytuowaniem duopolu PiS-PO w wyborach parlamentarnych?

Jestem przekonany, że PiS wkrótce będzie grzebać także w ordynacji do Sejmu. Taka jest logika prezesa Kaczyńskiego, że zrobi on wszystko, by ułatwić sukces swojej partii. Nic go nie powstrzyma. Skoro jednak PiS w tych ordynacjach grzebie, to potwierdza się, że opozycja wcale nie ma się tak źle.

Przecież, gdyby opozycja była tak beznadziejna, jak niektórzy twierdzą, to PiS nie musiałoby się niczego obawiać i nie traciłoby czasu na ordynacje. Jednak Jarosław Kaczyński dobrze wie, że wcale nie jest pewne, iż to on będzie konstruował rząd po 2019 roku.

Zatem – stosując nieco wakacyjną retorykę – komu dziś wiatr wieje w polityczne żagle, a komu w oczy?

W żagle na pewno wieje Schetynie i Czarzastemu, widać to po sondażach. PO i SLD to partie, które widocznie wzrastają. Utrzymuje się też wysokie poparcie dla PiS, ale powiedziałbym, że u nich jest flauta. Nie wieje im ani w oczy, ani w żagle. Sondaże są stabilne, z niewielką tendencją malejącą, jednak wyniki ocierające się o 50 proc. mają już za sobą.

Trzymając się tych żeglarskich porównań, trzeba też powiedzieć, że Nowoczesna została zatopiona. Ta partia jest już skazana na koalicję z PO.

Porozmawiajmy jeszcze o osobnym zjawisku jakim jest Andrzej Duda. Jakie będą ostatnie lata tej kadencji? Należy spodziewać się jeszcze jakiś zwrotów?

To bardziej pytanie do psychologa niż do politologa. Politycznie Andrzej Duda okazuje się bowiem tylko przybudówką do partii rządzącej. Przed rokiem próbował się usamodzielnić, ale ostatecznie kilka dni temu został ustawiony do szeregu tym odrzuceniem pomysłu referendum w sprawie konstytucji. Po czym ochoczo podpisał nowe zmiany w ustroju SN...

Większość komentatorów mówi o Andrzeju Dudzie już tylko przez pryzmat jego osobowości. W tej prezydenturze naprawdę nie ma grama politycznego sensu?

Ta prezydentura miałaby sens, gdyby była pewnym kontrapunktem wobec obozu rządowego. Nie chodzi o to, by Duda był ciągle przeciw, bo przecież on wywodzi się z tego środowiska i ma podobne do nich poglądy. Wystarczyłoby spełnianie przez prezydenta jego podstawowej roli. Niestety, prezydent Duda tego nie robi. Nie jest Zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, nie kształtuje polityki zagranicznej, ani nie przyczynia się do spokoju społecznego.

Gdyby Andrzeja Dudy przez te ostatnie prawie trzy lata nie było, to sytuacja w Polsce w żadnym stopniu nie różniłaby się od obecnej. Prezydent bardzo emocjonuje się samym sobą i chyba naprawdę uwierzył, że jest niezłomny i wyjątkowy, ale tak naprawdę jest jak Mr. Cellophane z musicalu "Chicago". Jest przezroczysty. Gdy raz próbował zwrócić na siebie uwagę i wyszedł z naprawdę własną inicjatywą, czyli tym referendum, to został szybko przywołany do porządku. I natychmiast to zaakceptował.

Jak rozumiem, Andrzejowi Dudzie chodzi o obietnicę, że Jarosław Kaczyńskie poprze go w kolejnych wyborach prezydenckich. To jedyna ambicja pana prezydenta. Należy jednak zwrócić uwagę na pewną kwestię... Najpierw są wybory parlamentarne, w których to Jarosław Kaczyński potrzebuje Andrzeja Dudy, a dopiero później będą wybory prezydenckie, w których Duda będzie potrzebował Kaczyńskiego.

I wtedy zaczną się kłopoty prezydenta Dudy?

Po wyborach do Sejmu Duda może okazać się dla prezesa PiS jakimś "zdrajcą", "zaprzańcem" lub "częścią układu" i poparcia nie dostanie. Szczerze mówiąc, przewiduję właśnie taki scenariusz. Naprawdę zdobywam się na taką ekstrawagancką prognozę, że po tym, gdy prezydent Duda zrobi swoje w kampanii parlamentarnej 2019 roku, prezes Kaczyński kogoś innego wyznaczy na kandydata PiS w walce o prezydenturę.

Jakkolwiek to śmiesznie nie brzmi, Kaczyński uważa Dudę za... zbyt samodzielnego. Skoro więc prezydent tę "samodzielność" przejawia już w pierwszej kadencji, to prezes zapewne będzie przekonany, że w drugiej kadencji byłoby tylko gorzej. Będzie więc wolał wybory prezydenckie przegrać z innym kandydatem, niż wygrać je z Dudą. No chyba, że do 2020 roku przekona się jednak, że całkowicie złamał kręgosłup, morale i sumienie prezydenta.