Wystartują z numerem "jeden". Czy Bezpartyjni Samorządowcy będą czarnym koniem wyborów?
Kreują się na alternatywę wobec partii politycznych. Wylosowali numerek "jeden" na listach wyborczych, co dodało im wiatru w żagle. W ostatnim sondażu CBOS do sejmików zdobyli 5 proc. głosów na równi z PSL, ale za PiS, Koalicją Obywatelską i Kukiz ’15. Ruch Bezpartyjni Samorządowcy zaczynał od lokalnego komitetu na Dolnym Śląsku. Na tyle się jednak rozrósł, że zarejestrował listy w całym kraju.
Drużyna Dutkiewicza
– My się wywodzimy ze stowarzyszenia Obywatelski Dolny Śląsk. W momencie gdy Rafał Dutkiewicz opuścił to ugrupowanie i zgłosił akces do PO powstali Bezpartyjni Samorządowcy. Jeden z 4 mandatów, które przypadły nam w poprzednich wyborach zdobył Paweł Kukiz – mówi w rozmowie z naTemat Patryk Hałaczkiewicz, koordynator krajowy Bezpartyjnych Samorządowców..
– W Polsce pojawiło się wtedy także kilka podobnych, lokalnych komitetów z nazwiskami w nazwach np. Bezpartyjni Samorządowcy Piotra Krzystka w Szczecinie. W 5-6 województwach takie komitety niezależne przekroczyły progi wyborcze. Łączyły nas wówczas luźne więzi, nic formalnego – tłumaczy.
1400 kandydatów
Bezpartyjni wystawiają listy we wszystkich województwach, a w 10 sejmikach udało im się zarejestrować pełne listy. – Oprócz tego mamy listy w części powiatów i gmin. W sumie wystawiamy 1400 kandydatów. Ale w związku z tym, że jesteśmy federacją, to warto wspomnieć także o osobnych komitetach lokalnych takich jak ten Krzystka w Szczecinie. Naszych kandydatów może być więc w sumie drugie tyle – mówi Hałaczkiewicz.
Poza wspomnianymi liderami, ugrupowanie ma też swoich kandydatów na prezydentów miast m.in. w Warszawie (Sławomir Antonik), w Łodzi (Agnieszka Wojciechowska), we Wrocławiu (Katarzyna Obara-Kowalska), w Zgierzu (Przemysław Staniszewski).
Hałaczkiewicz pytany, czy Bezpartyjnych łączy jeszcze coś z Kukizem, zaprzecza. – Nie łączy nas już kompletnie nic – podkreśla. – Chcemy być czarnym koniem wyborów samorządowych. Mamy ambicje bycia trzecią siłą i alternatywą dla istniejących partii politycznych. Już pierwszy sondaż, w którym zostaliśmy notowani daje nam 5 proc., choć mało osób jeszcze o nas wie – wskazuje.
– My się na nikogo nie kreujemy, jesteśmy w tym samym miejscu, w którym byliśmy. To inni gdzieś skręcili. Najpierw Dutkiewicz, potem Kukiz. My cały czas tworzymy ruch samorządowy. Nie skupiamy się np. w ogóle na sprawach światopoglądowych, co nas odróżnia od partii. Poza tym my nie mamy zarządu centralnego, kierownictwa. Stawiamy na federację, a regiony rządzą się samodzielnie – tłumaczy.
Do Bezpartyjnych "przytulają” się jednak także zagubieni partyjnie politycy. W Świętokrzyskiem mieli np. połączyć siły z Piotrem "Liroyem” Marcem, ale ten ostatecznie sprzymierzył się z Korwinem-Mikke. – Ale większość naszych kandydatów nie działało w partiach – zaznacza Hałaczkiewicz. Kampanię zamierzają sfinansować ze środków prywatnych. – My nie mamy milionów z budżetu dlatego nasza kampania jest dużo skromniejsza – zaznacza.
Nie są faworytem ale...
Jakie szanse mają Bezpartyjni Samorządowcy w zbliżających się wyborach? – Na pewno wylosowanie pierwszego miejsca na listach jest ważne. Jakby była książeczka do głosowania, tak jak w poprzednich wyborach, to Bezpartyjni Samorządowcy mogliby być nawet faworytem, ale szczęśliwie nie mamy książeczki w związku z czym ten bonus wyborczy może nie być taki jakby chcieli – tłumaczy w rozmowie z naTemat dr Jarosław Flis, socjolog polityki i ekspert od prawa wyborczego.
– Trzeba ich rozpatrywać jako potencjalnego czarnego konia, ale na pewno nie są faworytem w tych wyborach. Oni są bardzo zależni od indywidualnych kandydatów, od tego kogo pościągali na listy. Urzędujący włodarze w miastach i gminach nie mogą już jednocześnie startować do sejmików i ciągnąć list – podkreśla.
Według dr Flisa bezpartyjny i samorządowy szyld może być jakimś atutem, ale najważniejsi są ludzie na listach. – Partie nawet jak wystawią byle kogo, to coś tam zgarną. Natomiast takie ugrupowania jak wystawią byle kogo, to nie zgarną nic – zauważa. – Przykład Bezpartyjnych Samorządowców na Dolnym Śląsku pokazuje, że jak mieli porozumienie z Dutkiewiczem to osiągali nawet ponad 20 proc., a jak odszedł Dutkiewicz stracili prawie połowę z tego kapitału – zauważa.