Następna po Godek i Elbanowskich. Takim ludziom PiS oddaje wpływ na polską rzeczywistość

Katarzyna Zuchowicz
W Sejmie była pewna siebie, z twarzy aż biła wielka satysfakcja. "Mówili, odpuście. Mówili, i tak wam odrzucą. Mówili, nie macie szans. Mylili się" – obnosi się z sukcesem na Facebooku. Justyna Socha, główna twarz antyszczepionkowców, niemal szturmem weszła do Sejmu i zdobyła poparcie PiS. Niczym Elbanowscy kilka lat temu. Albo – przynajmniej przez chwilę – Kaja Godek.
Justyna Socha, twarz ruchu antyszczepionkowców. Sejm debatował nad obywatelskim projektem nowelizacji ustawy, który zakłada likwidację obowiązku szczepień ochronnych. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Projekt ustawy o dobrowolność szczepień przechodzi do prac w połączonych komisjach zdrowia i rodziny. To jeszcze nic pewnego, co będzie dalej, ale na tym etapie Justyna Socha, główna twarz antyszczepionkowców i tak triumfuje. Za jej projektem głosowało 252 posłów, przeciwko było 158. Na Facebooku napisała, że zapamięta ten dzień do końca życia.

"Tworzymy historię! Brawo my! Wbrew pogardzie posłów PO, Nowoczesnej PSL i UED. Dziękujemy za szacunek dla polskich rodzin!" – obwieściła.


Jednak już sam fakt pojawienia się Sochy w Sejmie pokazuje, jakich ekspertów wybiera PiS do kształtowania polskiej rzeczywistości. Albo inaczej – jakich słucha i od jakich, jako społeczeństwo, możemy być zależni nawet przez następne pokolenia, jeśli ich pomysły wejdą w życie.





Jej pojawienie się w Sejmie zostało też odebrane jako brutalne zderzenie z tym, kto – za PiS – ma prawo wstępu do polskiego parlamentu, a kto nie. Internauci już bezlitośnie to punktują. "Za PiS fanatycy typu Godek, czy pani Socha od zabobonów ws. szczepionek mogą bez przeszkód pleść bzdury w Sejmie, a protestujących niepełnosprawnych, czy pielęgniarek nie wpuszcza się do Sejmu" – pisze na TT dziennikarka Anna Mościcka.


Fakt, ruch Justyny Sochy zebrał 120 tysięcy podpisów pod inicjatywą ustawodawczą. Ale pamiętacie ile podpisów zebrali rodzice pod wnioskiem o referendum w sprawie reformy oświaty? Blisko milion. Oni też chcieli mieć wpływ na los swoich dzieci, ale im się nie udało.

To były dwie zupełnie inne sprawy, które w tym kontekście być może nie powinny być porównywane (był wniosek o referendum, który też został skierowany do komisji, teraz jest inicjatywa ustawodawca), ale takie porównanie aż samo ciśnie się na usta. Bo mimo usilnych zabiegów rodziców, błagań wręcz, i protestów, PiS wyrzucił wtedy głosy niemal miliona ludzi do kosza.

Jakby nie było obie inicjatywy dotyczą dzieci i rodziców. Całych rodzin, choć w różnym zakresie.

– Widać różnicę w trosce posłów PiS o obywatelskość projektu, jeśli jest on spójny z ich wizją świata i olbrzymim braku szacunku wobec obywateli i obywatelek, którzy zbierają podpisy pod czymś, co się władzy nie podoba. To jest kolejny pokaz tego, że są gorsi i lepsi obywatele – reaguje w rozmowie z naTemat Dorota Łoboda z ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji.

Wskazuje na te różnice: – Nie słyszę dziś żadnych obelg i obraźliwych epitetów dotyczących tych, którzy zebrali podpisy pod tym konkretnym wnioskiem. Nie słyszę, że to jest inicjatywa polityczna, że ktoś podpuścił tych obywateli. A my ciągle słyszeliśmy, że zostaliśmy podburzeni przez opozycję, że to hucpa polityczna, że nie jesteśmy prawdziwymi rodzicami i obywatelami. I że ten milion podpisów to właściwie sami partyjniacy albo ZNP.



"75 proc. społeczeństwa się nie szczepi"
Czego chce Socha? W Sejmie przekonywała, że system przymusu szczepień ochronnych w innych państwach zakwestionował Europejski Trybunał Praw Człowieka. Twierdziła, że 75 procent polskiego społeczeństwa się nie szczepi. Sugerowała, że przymus szczepień ochronnych tylko dzieci stał wyłącznie interes ekonomiczny producentów.

Trzeba przyznać, dziesiątki ludzi dziękuje jej za to na Facebooku, zagrzewa do boju i pisze, że jest bohaterką. Ale lekarze mają inne zdanie.

– Łatwo się mówi, sieje się zamęt, ale nie ponosi się za to żadnej odpowiedzialności. Cały czas takie osoby znajdują też odbiorców w społeczeństwie, które im wierzą. Nie można ludziom nakazać wierzyć w to, co mówi tylko służba zdrowia. Dla jednych osób jest bardziej przekonujące to, co mówi pani w kolejce do lekarza, dla innych to, co powie lekarz – zauważa w rozmowie z nami dr Sabina Łukaszewska, wiceprzewodnicząca Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego w Olsztynie.

Podkreśla, że lekarze spotykają się z narastającym problemem braku szczepień, co jest groźne dla społeczeństwa. – Brak szczepień oznacza brak odporności zbiorowiska. Mogą być epidemie – mówi. Sugeruje też, by upubliczniać dane, co się działo przed erą rozpoczęcia masowych szczepień ochronnych, ile było zachorowań również w Polsce.

– Część ludzi uważa, że chorób już nie ma i nie będzie. Dawne choroby są dla nich abstrakcją, dlatego szczepienie uważają za zbędne. Trzeba przypominać, jak ciężkie choroby były kiedyś, ile było zakaźnych. W każdej rodzinie były ciężkie przypadki, a nawet zgony – mówi.

"Rodzice są pełni lęków"