Nie dyskryminuj osiedlowych knajpek. Znaleźliśmy takie, które mogą zasłużyć na gwiazdkę

Karolina Pałys
Kulinarny wielki świat rządzi się mocno skostniałymi zasadami, z których większość jest spisana w formie wytycznych dla inspektorów przewodnika Michelin. Jednak nawet panom i paniom, którzy na co dzień mierzą linijkami odstępy pomiędzy kropelkami sosu na talerzu zdarza się zaszaleć i na przykład przyznać gwiazdkę właścicielowi budki z kurczakami w Singapurze. Od kilku dni jestem w stanie bronić tezy, że w tym szaleństwie jest jednak metoda, inna niż ta, podyktowana przez speców od reklamy i marketingu.
W głębi osiedli kryją się prawdziwe kulinarne skarby Fot. naTemat
Kulinarne zachwyty nie są zarezerwowane tylko dla restauracji fine diningowych: do inspiracji włoską cucina povera, czyli jedzeniem biedoty przyznałby się pewnie z tuzin szefów kuchni, którzy prężą wypiętą pierś z “gwiazdkowym” orderem.

Eleganckie otoczenie, ekskluzywna obsługa, czy szlachetność metalu, z którego wykonane są sztućce to przecież tak naprawdę tylko dodatki do jakości składników, doboru smaków oraz techniki i powtarzalności wykonania dań. A te cechy może z powodzeniem kultywować zarówno absolwent Le Cordon Bleu,kucharz, który przez całe życie doprowadza do perfekcji przepis na kurczaka w pięciu smakach, czy szef kuchni osiedlowej knajpki na warszawskim Żoliborzu albo Muranowie.

“Sypka mąka i masło” oraz “Kromki” - tak nazywają się dwie restauracje, które odwiedziliśmy aby sprawdzić ich menu przygotowane w ramach Restaurant Week. O wydarzeniu, w którym uczestniczy kilkaset restauracji w całej Polsce pisaliśmy już wcześniej, zachęcając do wcześniejszego rezerwowania stolików.

I choć sam festiwal rusza dzisiaj, rezerwacje nadal są otwarte, może więc jeszcze zdołacie “wcisnąć się” do Kromek czy Sypkiej. Dlaczego akurat tam? Bo to dwie restauracje, które poza solidnym, dobrze skomponowanym menu, gwarantują że po wasze wrażenia sprzed wejścia i te po zakończeniu posiłku będą się miały do siebie jak fasolka po bretońsku do Bretanii.

Kromki - bistro w (innej) bajce
Nigdy nie wpadłabym na to, żeby obiad czy kolację w Kromkach zaplanować. Jeśli miałabym tu trafić, to pewnie na podobnej zasadzie, co do każdej innej knajpki czy baru znajdującego się w Pasażu Muranów, czyli z marszu, wiedziona nagłym głodem i kulinarno-awanturniczym nastawieniem do obiadu.
KromkiFot. naTemat
Dla niewtajemniczonych, nie-słoików i nie-warszawiaków, Pasaż Muranowski to kilkusetmetrowy ciąg piętrowych pawilonów. Gdyby Dark Web nie istniał, z dużą dozą prawdopodobieństwa to właśnie tu można by było kupić czołg albo lecznicze maści z drugiego końca świata.

O osobliwości tego miejsca niech świadczy fakt, że salony sukien ślubnych przeplatają się z sex-shopami, banki z “chwilówkami”, a wietnamskie, gruzińskie i syryjskie “okienka” z jedzeniem na wynos, no właśnie, z “Kromkami”.

Trzeba przyznać, że na tle krzykliwych, różowych i zielonych ledowych tablic, wejście do Kromek jest dosyć niepozorne, opatrzone minimalistycznym szyldem. Przekroczenie progu to coś na kształt “Narnia experience” - wchodzimy do zupełnie innego, eleganckiego, stonowanego i przyjaznego wymiaru.
Fot. naTemat
Kromki definiują się jako “nowoczesne bistro”. Zjemy tu więc i pizzę, i burgera, ale i pierś z kaczki czy stek. W czasie Restaurant Week natomiast postanowili postawić na dania z półki wyższej. I gdyby ktoś mi tydzień temu powiedział, że w Pasażu zjem przystawkę z łososia i marakui, będzie mi smakowało i ani razu nie wpadnę na to, żeby ironizować na temat utopienia dobrej ryby w multiwitaminie, nie uwierzyłabym.

A jednak. Łosoś ze świeżą marakują, sokiem z marchwi, kolendrą i czipsami z tapioki to jedno z tych dań, które długo ma się w pamięci: ze względu na niepospolite połączenie, które jest zadziwiające trafione w punkt. Kwaskowatość marakui i jej strzelające pestki równoważą tłustość ryby. Czipsy, a właściwie “prażynki”, bo dokładnie ten dziecięcy przysmak przypomina smażone ciasto z tapioki, odhaczają punkt pod tytułem “chrupkość”.
Fot. naTemat
Druga przystawka była równie udana, choć bez efektu “wow”. Cieniutkie plasterki wołowiny, przykryte warstewką brązowego masła i doprawione palonym rozmarynem oraz czosnkiem to fajne odejście od typowego przystawkowego podstawczaka, czyli carpaccio.
Fot. naTemat
Dania główne również nieco się od siebie różniły - tym razem wizualnie. Wygrał ten, kto zdecydował się na menu dla mięsożerców: kurczak kukurydziany z czarnymi kurkami, puree ziemniaczanym, dynią, groszkiem i sosem przyprawionym tonką prezentował się pięknie. Robotę zrobiły pieczołowicie obrane mini-marchewki. Rzecz z gatunku “mała a cieszy” i teoretycznie bez wpływu na smak, ale skoro je się też oczami... jadłabym kurczaka z Kromek częściej.
Fot. naTemat
Risotto truflowe, czyli danie dla wegetarian, było wyraziste i intensywne. Biorąc pod uwagę, że niektórzy szefowie uznają ten sposób podania ryżu jako najtrudniejszy do opanowania, tym bardziej brawa dla Kromek, że się zdecydowali.Sprawdzian zdecydowanie zaliczony.
Fot. naTemat
Deser, czyli profiterole z kremem kasztanowym, płynną czekoladą i rumem, to słodycz idealnie jesienna, choć słuszność porcji po solidnych dwóch pierwszych daniach może pokonać osoby o mniej rozciągliwych żołądkach. Ale nawet jeśli mielibyście wyjeść tylko krem, którym napełnione są ptysiowe połówki - warto.
Fot. naTemat
Sypka Mąka i Masło - dla "słodkich" i "słonych"
Do Sypkiej Mąki i Masła nie mieliśmy daleko - mieści się na parterze jednego z apartamentowców niedaleko redakcji. Gdyby nie polecenie pewnie przechodziłabym obok niej beznamiętnie kilka razy dziennie, klasyfikując jako następną nudną osiedlową lunchownię.

Być może któregoś razu zaintrygowałaby mnie nazwa i zastanowił dodatek masła - zdecydowanie niepotrzebnie ją wydłużający. Po wejściu okazałoby się, że to młodsza siostra ursynowskiej Sypkiej Mąki z podobną, włosko-polską kartą.
Fot. naTemat
I gdyby w tym momencie w karcie jakimś cudem znalazły się dyniowe placki, które zaserwowali podczas Restaurant Week, zdradziłabym dla nich wszystkie pozostałe obiadowe miejscówki w okolicy. Gdyby jednak na pierwszym spotkaniu poczęstowaliby mnie opcją z menu nr 2, miałabym niezły dylemat. Dlaczego? Bo nie do nadal nie do końca jestem pewna, czy mój mózg akceptuje koncepcję mięsnego dania głównego na słodko.
Fot. naTemat
Ale po kolei. Przystawką była grzanka zapiekana w wędzonym maśle z grillowanym serem korycińskim i sosem ze smażonych pomidorów. Kwaskowaty sos, w którym czuć pomidory a nie puszkę i porządny pasek sera obok przyjemnie maślanego pieczywa to comfort food w czystej postaci. Nieprzekombinowane i świeże - oto przepis, jak skłonić człowieka w białej bluzce do wylizania talerza z czerwonym sosem.
Fot. naTemat
Danie główne w opcji dla wegetarian wjechało na stół z opisem: “Pikantny placek dyniowy w sosie z homara z jajkiem sadzonym i wędzonym twarogiem”. Zdjęcie zdecydowanie nie oddaje szacunku należnego wielkości tej porcji - placki były puchate, przełożone słuszną porcją intensywnie rybnego sosu i obłożone poduszeczkami lekkiego, choć smakowo zadziornego twarogu. Przecięcie otoczki żółtka, posadzonego na czubku, sprawiło z kolei, że rybna esencja nabrała aksamitności.
Fot. naTemat
A teraz mały eksperyment: wstawcie najbardziej pasujące słowo w wykropkowane pole: [...] na puree ziemniaczano-orzechowym z sosem z palonego cukru i orzeszkami piniowymi. Pieczone jabłko? A może rozbratel wołowy w czarnym pieprzu? W menu znajdziecie opcję nr 2.

Jedząc idealnie przyrządzoną wołowinę, która dzieliła na setki delikatnych włókienek, a jej co bardziej tłuste kawałki delikatnie rozpływały się w ustach, trochę chciało mi się płakać. Zwłaszcza wtedy, gdy ząbek widelca nabrał za dużo słodkiego niczym sen lalki Barbie, sosu. Wspomniałam, że dookoła piętrzyły się też łezki bitej śmietany? Tak było.
Fot. naTemat
Oczywiście, to czy rozbratel na słodko wam podejdzie, czy nie, to sprawa indywidualna. Jakości składników i ich przygotowania nie można nic zarzucić. Polecam fanom bekonu w syropie klonowym. Fanom golonki z kapustą - niekoniecznie.

Deser za to polecam nawet tym, którzy deserów nie jedzą. Jako ciekawostkę dodam, że pralina z gorzkiej czekolady z oliwą truflową (i słuszną porcją tartej trufli!), karmelem oraz kwiatem soli morskiej była bardziej wytrawna, niż danie mięsne. Prawdziwy, gorzko-czekoladowy sztos.
Fot. naTemat
Zaintrygowani? Rezerwujcie stoliki na stronie Restaurant Week. Kto wie, jakie kulinarne skarby kryją się na waszych osiedlach.

Artykuł powstał we współpracy z Restaurant Week.