"Unia nie rozwiązuje problemów społeczeństwa". Gwiazda "Władcy Pierścieni" ostro o Brexit i demokracji

Bartosz Godziński
"Nie poświęcamy wystarczającej ilości czasu na myślenie o świecie, w którym chcielibyśmy żyć" - John Rhys Davies, aktor znany z takich filmów jak "Władca Pierścieni" udzielił nam mocnego wywiadu nie tylko o kultowej sadze fantasy, ale i problemach Unii Europejskiej, Brexicie i demokracji.
John Rhys-Davies to znany brytyjski aktor. Fot. Franciszek Vetulani (Francesco 13) / Wikipedia / Kadr z "Władcy Pierścieni"
74-letniego aktora kojarzymy przede wszystkim z roli zadziornego krasnoluda Gimliego w trylogii Petera Jacksona. John Rhys-Davies występował też w wielu popularnych filmach jak "Indana Jones" czy serialach np. "Sliders - Piąty Wymiar". Z aktorem miałem okazję porozmawiać przy okazji odbywającego się w podwarszawskim Nadarzynie Warsaw Comic Con, gdzie jest jedną z zaproszonych gwiazd.

Ten niezwykle sympatyczny gawędziarz-erudyta przed rozmową ze wzruszeniem podziękował nam, Polakom za udział w Bitwie o Anglię. Wywiad przypomina monolog, ale warto się w niego zagłębić, gdyż aktor posiada ogromną wiedzę oraz stanowcze poglądy. I wcale nie jest tak mały, jak widzieliśmy go we "Władcy Pierścieni" - mierzy 185 cm.


Większość ludzi sądzi, że jesteś niższy, tymczasem jesteś wysokim mężczyzną.

Czy masz jakiś problem z krasnoludami? Jak to krasnoludy są niskie? To giganci! (John udaje Gimliego i śmieje się – red.)

Dlaczego o tym mówię? Bo część kobiet uważa, że "Facet zaczyna się od 180 cm" - im wyższy, tym przystojniejszy, a niżsi są mało atrakcyjni. Co o tym myślisz? Co czyni mężczyznę męskim? Co jest najważniejsze?

Jestem w trakcie edycji biografii bardzo niskiego człowieka, mierzył jedynie 1,45 metra, a był jednym z najsilniejszych ludzi na świecie. Nie był nigdy na olimpiadzie, ale zdobył mnóstwo tytułów mistrzowskich. Nazywał się Precious McKenzie, podnosił ciężary i był też moim przyjacielem. Poznałem prezydentów, króli i multimilionerów, a ten mały mężczyzna, który ledwo czytał i pisał, był największym człowiekiem jakiego znałem. Dlaczego? Piekło, z którego wyszedł, w którym był wykorzystywany jako dziecko, to jest prawdziwe osiągnięcie. Miał żonę, dzieci. Był niezwykle odważny i zdeterminowany.

Co my rozumiemy pod pojęciem mężczyzny? Mężczyzna to ktoś, kto rozumie, że jego zadaniem jest bronienie kobiety, dzieci, tych, którzy nie mogą się sami bronić. Drugie zadanie, to upewnienie się, że jego rodzina jest najedzona, a dzieci wyedukowane. Przytoczę cytat amerykańskiego poety i filozofa Henry'ego Dawida Thoreau: "Większość mężczyzn prowadzi życie cichej rozpaczy".

Większość mężczyzn pewnego razu obudzi się w nocy i pomyśli o płaceniu rachunków, muszę znaleźć nową pracę, nie wiem jak przetrwamy do końca miesiąca. To brzemię jest jedną z największych odpowiedzialności od 50 tysięcy pokoleń ludzi. Akceptowanie tego i dawanie z siebie wszystkiego jest tym, co czyni mężczyznę mężczyzną. Nie wzrost, ale bycie miłym, współczującym oddanie, patrzenie na problemy obiektywnie, rozwiązywanie ich.

Jest pewna wspaniała feministka i lesbijka ze Stanów Zjednoczonych – Camille Paglia, która lubi mężczyzn. Mówi swoim czytelniczkom: dziewczyny musicie zrozumieć, że gdyby nie oni, wciąż żylibyśmy w jaskiniach.

Porozmawiajmy teraz o Warsaw Comic Conie. Bycie aktorem nie wiąże się jedynie z samym granie, czerwonym dywanem czy pieniędzmi, ale też z imprezami takimi jak ta. Lubisz się spotykać z fanami, dawać autografy? Jakie takie wydarzenia mają wady i zalety?

Ktoś kiedyś powiedział, że sława jest perwersyjną formą ludzkiej potrzeby akceptacji i atencji. Tracimy rozwagę, kiedy dostajemy dużo uwagi, to nam schlebia, ale bardzo łatwo jest myśleć wtedy "mówią, że jestem najlepszy na świecie. Po co mam tracić czas na rozmowę z wami nieudacznicy". Widziałem takich aktorów.

Pójście na Comic Con jest możliwością spotkania się z twoją publicznością. To zwykli-niezwykli ludzie. Większość zwykłych ludzi jest niezwykła, ale trzeba pozwolić im mówić. Kiedy na moim pierwszym Comic Conie zobaczyłem tych wszystkich dziwaków w strojach Dartha Vadera, to złapałem się za głowę i pomyślałem, że powinni zająć się prawdziwym życiem.

Jednak im więcej się razy byłem na tych imprezach, tym bardziej się zmieniałem. Stałem się lepsza osobą. Będąc młodszym – nie przepadałem za ludzkością. Byłem bajroniczny. Kiedy zacząłem słuchać i rozmawiać z ludźmi na Comic Conach, powoli zacząłem lubić ludzi.

Ok, może wkurza, kiedy zadają ci za każdym razem te same pytania o Gimliego. Możesz wtedy się oburzyć i odmówić, ale możesz też odkryć, że dla niektórych "Władca Pierścieni" było czymś, co trzymało ich przy życiu, kiedy np. umierali im rodzice. W Szwecji pewna kobieta przyznała, że w końcówce ciąży oglądała wszystkie trzy części codziennie, to była obsesja. Czyste szaleństwo.

Każdy z nas ma marzenia. Film jest kolektywnym marzeniem. Opowiadam ci historię, a ty to sobie wyobrażasz. Wyobrażasz sobie swoją rolę w niej. W każdej maleńkiej mieścinie jest przynajmniej jedna osoba, która chce być Kirkiem lub Spockiem ze "Star Treka". Zdaje sobie sprawę, że jest dziwna, ale przyjeżdża na Comic Con i okazuje się, że nie jest jedyny. Takich ludzi jest mnóstwo.

Sam cosplay się ogromnie rozwinął. Jest kulturową ekspresją naszych czasów. Powstaje cały przemysł z kostiumami, czytałem, że jest 26 tysięcy firm, które zajmują się cosplayem. Kto mógł to przewidzieć? To niezwykłe i cudowne. Mówiłem innym aktorom „musicie to zrobić”, a ci odpowiadali, bym przestał. To dzięki widzom mamy co włożyć do garnka. Spotkajcie się czasem z nimi, dowiedzcie się czego oczekują.

W teatrze od razu znam reakcję publiczności, z filmem jest inaczej. Na planie ekipa może się śmiać, ale może to być spowodowane czymś innym niż gra aktorska. Chodzi o to jak bardzo zależy ci na odczuciach twojej publiki. Aktorom tego nikt nie mówi, a to zmieniło moje życie.

Poruszają mnie takie spotkania z ludźmi. To jak dotykanie pulsu społeczeństwa w danym momencie czasu. Szef policji z jednego regionu Francji powiedział mi: "John, jeśli kiedyś zostaniesz aresztowany, to przydzielę ci bardzo wygodną celę" (śmiech).

Spotykałem 47-letniego ojca, elektryka, i 21-letniego syna, spawacza. Powiedziałem mu: "synu, wkrótce sztuczna inteligencja zabierze ci pracę". On twierdzi, że to niemożliwe, ludzie nie mogą być zastąpieni. Ojciec patrzy na niego z miłością i troską, ale dostrzegasz też na jego twarzy cień zwątpienia. Bycie człowiekiem to ciągłe dramaty.

Jestem pod wrażeniem ilu wspaniałych ludzi spotykam każdego dnia. Nie jest to jednak takie proste. Ludzie wolą podchodzić do mojej asystentki Kelly, bo jest bardziej dostępna i mogą jej zadać pytanie, którego boją się zadać mi. To absurdalne. Nigdy nie uważałem się za kogoś nieprzystępnego, strasznego. Jednak wiek i dorobek czynią cię odległym. To jedna z kar, którą dostajesz, gdy jesteś sławny.

Dużo ludzi przebiera się za Gimliego?

Widziałem mnóstwo Gimlich. Dostałem mnóstwo przepięknych portretów narysowanych przez młodych fanów. Myślę, by je wydać w formie książki. Gimli jest postacią, którą lubią dzieci. Jest dzielny, silny... i mały.

Trylogia "Władcy Pierścieni" jest ikoniczna i wciąż popularna. Dlaczego po tylu latach, ludzie wciąż ją czytają, oglądają i się nią ekscytują? Co czynią tę trylogię tak wspaniałą?

Tolkien zawsze wiedział, co robić. Walczył w czasie I Wojny Światowej. To go nie złamało. W czasie pierwszego dnia bitwy nad Sommą, wojska brytyjskie straciły tysiące ludzi. Zginęło wtedy 20 tysięcy osób. Nie stał tam patrząc jak umierają inni żołnierze. Nie zastanawiał się czemu tam był.

On wiedział. Był tam, by powstrzymać wojska niemieckie. Był tam, bo triumf Niemiec, oznaczałby wielką szkodę, krzywdę a nawet zniszczenie zachodniej cywilizacji. Dlatego tam był. Dlatego też, był w stanie przetrwać psychicznie i emocjonalnie.

Stał się wspaniałym mężem i ojcem oraz międzynarodowej sławy naukowcem. Studenci go kochali, nawet koledzy z uczelni go lubili, co nie jest powszechne w środowisku akademickim. Potem zapoczątkował gatunek, który kompletnie zmienił oblicze literatury. Był gigantem i wiedział co robić.

"Władca Pierścieni" jest przypomnieniem, że możesz żyć długo w pokoju, ale zawsze może się przytrafić coś, co wystawi na próbę istnienie twojej cywilizacji. Jeśli nie stawisz temu czoła, to wszystko stracisz. Wymaga to przyjaciół, sojuszy i poświęcenia. Koniec końców, historie, które najbardziej uwielbiamy, to te o dobru i złu. Nawet, gdy nie wierzymy w koncept zła, ale wy jako państwo katolickie na pewno wciąż w to wierzycie.

Myślę, że ja też wierzę w zło, ale definiuje je trochę inaczej. Zło jest dla mnie brakiem dobroci, współczucia. Podam głupi przykład – Apple. Największy sukces technologiczny naszych czasów, a ktoś w firmie myśli, że robi firmie i światu przysługę, spowalniając stare modele iPhone'ów, by ludzie kupowali nowe. Szef musiał się złapać za głowę.

To nie jest przykład zła, ale kiedy potężni ludzie się tak zachowują, to jest to przerażające. Obserwujemy też przejawy totalnego zepsucia. Jak Putin wysyłający zabójców, którzy otruli człowieka. Chciał zademonstrować, że może taki los czekać każdego z jego przeciwników na całym świecie. A w Chinach Ujgurzy są trzymani w "obozach reedukacyjnych". To są przykłady absolutnego zła, które wywodzi się z osiągnięcia ogromnej władzy.

Cokolwiek robicie, musicie zrozumieć, że jednym z najbardziej znamienitych osiągnięć zachodniej cywilizacji jest demokracja. Nieważne kogo wybierzecie na prezydenta – możecie naprawić swój błąd w kolejnych wyborach. W Stanach po czterech latach możecie zmienić prezydenta, a kongres i senat po dwóch. To jedna z największych zdobyczy ludzkości.

A słyszał pan o obecnej sytuacji politycznej w Polsce?

Nie chcę się w to mieszać, ale mam nadzieję, że weźmiecie sobie do serca, co mówiłem o demokracji. Nie wstydzę się jej faworyzować. Wybory w regularnych cyklach to najlepszy, choć może nieefektowny i nierozsądny sposób. Ale jesteśmy ludźmi, którzy mają swoje zdanie, i wierzę, że mądrość kryje się w wielomilionowym społeczeństwie. To może nie być to, czego ja chcę, czy ty chcesz, ale miejmy wiarę w kolektywną mądrość.

Demokracja jest tym silniejsza, im bardziej z niej korzystasz. Aktualnym problemem zachodniego społeczeństwa jest to, że niewielkie grupy ludzi, takie jak te w tym pomieszczeniu, są przekonane, że wiedzą czego chce społeczeństwo. I uważają, że ci, którzy tego nie rozumieją, to po prostu idioci. To jest zaprzeczenie demokracji. Jeśli nie jesteś gotowy słuchać o tym, czego chcą lub czego boją się ludzie, to nie jesteś gotowy nimi rządzić. Jeśli nazywasz ich idiotami, to stają się bardziej radykalni. Obrażanie ich na nic się nie zda.

Niezadowolenie społeczeństwa elitami jest dobrym znakiem. Tak naprawdę wszyscy powinniśmy słuchać o potrzebach innych. Jestem zaniepokojony młodym pokoleniem. Prognozy zwiastują, że miejsca pracy zostaną zastąpione przez sztuczną inteligencję. Wiem, że to samo mówiono, gdy wkraczały maszyny parowe. Jednak poziom życia w erze rewolucji przemysłowej był bardzo niski.

Przejście od społeczeństwa rolniczego do przemysłowego sprawiło, że jakość życia i oczekiwania ludzi obniżyły się. Jednak jeśli w niedalekiej przyszłość połowa zawodów zniknie, to będziemy konkurować o to, co zostało.

Wszyscy się uważamy za tolerancyjnych ludzi, liberałów, ale kiedy nagle zostaniemy postawieni w sytuacji, że będziemy walczyć o miejsca pracy z ludźmi spoza naszego kraju i kultury, dopiero zacznie się walka. Będziesz myśleć: "mam żonę i dzieci, czemu muszę konkurować z obcokrajowcem? To mój kraj!".

Trzeba brać to pod uwagę. To realny strach ludzi. Ktoś powie: "już to przerabialiśmy". Wcale nie. Kiedy ludzie walczą o swoją egzystencję albo chociaż podniesienie standardów życia, będą mieć konkretne zdanie na ten temat. Mądry rządzący weźmie je pod uwagę.

Poza tym Zachód jest społeczeństwem starzejącym się. Używamy środków antykoncepcyjnych od pół wieku. Średni wiek Brytyjczyka to 49 lat. Średni wiek Afrykańczyka to 19 lat. To szczyt wieku reprodukcyjnego. Populacja w Afryce podwoi się do 2050 roku. I potem znów. Z 1,2 miliarda do 4,5 miliarda do końca stulecia.

Nie ma sposobu, by gospodarka się tak szybko rozrosła, by mogła wchłonąć tak wiele ludzi. Musimy to wszystko przedyskutować w sposób inteligentny i rozsądny. Elity boją się implikacji i boją się o tym rozmawiać. Pozostali instynktownie wiedzą, jak elektryk z mojej opowieści, że są dumni ze swoich dzieci, ale mają pewne wątpliwości. Nie poświęcamy wystarczającej ilości czasu na myślenie o świecie, w którym chcielibyśmy żyć.

A co z polskimi imigrantami? Na Wyspach jest ich mnóstwo.

Każdego, którego spotkałem jest wspaniały. Ciężko pracują w przemyśle i prześcigają leniwych Brytyjczyków, choć nie powinienem tego mówić. Witam ich z otwartymi ramionami i myślę, że robi tak też dużo Brytyjczyków. Są jednak ludzie, którzy czują się zagrożeni i nękają Polaków. Ludzie przybyli tu odnieść sukces, a często lokalni mieszkańcy są zbyt powolni, by to osiągnąć.

Różnica między prawem angielskim, a kodeksem Unii Europejskiej jest to, że w Anglii dopóki coś nie jest zabronione prawnie, możesz to robić do woli. W UE musisz mieć pozwolenie, by to robić. Wychodzi się z założenia, że wszystko jest wbrew prawu i trzeba mieć zezwolenie. Myślę, że to jeden z powodów, przez który Unia nie będzie się rozwijać przez następne lata. Przy okazji: jestem za Brexitem. Nie z powodu animozji - wciąż będziemy waszymi przyjaciółmi i sąsiadami.

Unia nie jest w stanie rozwiązywać realnych problemów społeczeństwa. To wąskie gardło. Np. Grecja nigdy nie wyjdzie z długów. Kiedy jest w strefie euro, obniża się wartość waluty, dzięki czemu kraje z północy odnoszą sukcesy ekonomiczne. Mogą sprzedawać więcej i taniej. Włochy również nie radzą sobie zbyt dobrze.

Potrzebujemy solidarności, ale musimy działać w prawdziwie wspólnym interesie. W interesie Brytyjczyków nie jest bycie w euro. Przychodzi moment, kiedy trzeba ponieść ofiarę ekonomiczną. Myślę, że Unia nas potężnie ukaże za wystąpienie, by dać przykład innym krajom, by nie śmiały tego powtórzyć. Niemcy i Francja nie będą się z tego powodu smucić, ale myślę, że damy sobie radę.

Nie słyszałem, by ktoś w UK mówił, że wychodzi z Unii, bo nie lubimy Europejczyków. Wychodzimy, bo nie podoba nam się to, w którą stronę Unia zmierza. Nie idzie w stronę pokoju, bezpieczeństwa czy szczęścia ludzi. Wychodzimy, ale nie myślcie, że was nie kochamy.

Spotykacie się lub utrzymuje pan kontakt z pozostałymi członkami „Drużyny Pierścienia”?

Od czasu do czasu na siebie wpadamy – teraz przegapiłem spotkanie Orlando Blooma w Londynie. Nie mogłem zobaczyć jego występu, a on nie przyszedł do mnie na obiad. Kiedyś podeszły do mnie nieśmiałe dziewczyny i zapytały: "John, czy ty i Ollie spędzacie ze sobą dużo czasu?”. Próbowałem im jakoś wytłumaczyć, że "Ollie" miał 19 lat, a ja 55. Jeśli byśmy się razem spotykali, byłoby to podejrzane (śmiech).

To była najbardziej utalentowana grupa młodych aktorów, z którą mogłem współpracować przez bardzo długi czas. Byłemu na uboczu, bo moja charakteryzacja oddzielała mnie od reszty świata. Przez 5-6 godzin dziennie byłem charakteryzowany. Mój wzrost sprawiał, że makijażystki miały problem z nałożeniem mi eyelinera. Ostatecznie łatwiej było umalować moich dublerów - karłów, a było ich trzech, bo wystarczyło kucnąć.

A potem, kiedy używano medykamentów do zdejmowania tego wszystkiego z twarzy, straciłem całą skórę dookoła oczu. Na pewno pamiętasz jak w dzieciństwie się wywróciłeś i zdarłeś sobie skórę i zostało takie mokre, czerwone mięso. Takie coś miałem na twarzy. Do tego mi spuchła, wyglądałem okropnie. Moja ówczesna dziewczyna skomentowała to tak: "kochanie, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale nie mogę na ciebie patrzeć, muszę wrócić do L. A.". To nie był dla mnie dobry czas.

To była wspaniała grupa ludzi i jesteśmy dumni, że "Władca Pierścieni" przetrwa jako jedno z największych filmowych osiągnięć XXI wieku. Zmieniliśmy sposób, w jaki kręci się filmy.

A czym się teraz zajmujesz? Niektóre media pisały o tym, że przeszedłeś na emeryturę...

Media, a raczej bydlaki napisały, że nie żyję. Zdarzyło się to już dwukrotnie. Za każdym razem jak to się dzieje, dzwonię do żony i mówię jej, by pojechała do szkoły i powiedziała mojej 12-letniej córce, żeby nie wierzyła w żadne historie, że tata nie żyje.

To pomogło w pewien sposób, zwłaszcza gdy wiek ojca jest powyżej średniej i dzieci boją się straty. Musieliśmy pochować już trzy, stare konie. Ostatnio powiedziałem jej : "Skarbie, przynajmniej nie będziesz musiała używać koparki, by wykopać tak duży dół dla taty". Przerobiliśmy więc już ten etap. Więc jeśli czytasz, że nie żyję, to nie jest prawda.

Poza tym - emerytura? Czy ty sobie żartujesz? Zakładam firmę na Wyspie Man, pracuję też z synem nad scenariuszem filmowym. Jerry O'Connell chce również wznowić "Sliders", przekonywał mnie, że jest zainteresowanie tym serialem i myślimy, że przyszła pora na powrót.

Mam też obsesje na punkcie projektu, który właśnie napisałem. Nazywa się "Ancestor" ("Przodek" - red), toczy się w epoce lodowcowej i jest historią miłosną oraz przygodową. teraz ludzkość dzieli wiele rzeczy i zapominamy, że jesteśmy spokrewnieni przez wspólnych przodków. Historia ma miejsce 18 tysięcy lat temu.

Sprowadza się do tego, że matriarchat tak naprawdę wziął górę w przetrwaniu ludzkości w ekstremalnych warunkach. Mężczyźni musieli polować na "jedzenie" większe, szybsze i silniejsze od nich. Ziemia była skuta lodem, kobiety w nastoletnim wieku rodziły i umierały, by przedłużyć gatunek.

Akurat teraz mam trochę luźniejszy rok, około trzech miesięcy temu kręciłem serial w Nowej Zelandii, który jest niezwykle zabawny, niegrzeczny i anarchistyczny. Dodatkowo brałem w dwóch lub trzech filmach, z których jeden będzie wychodził na przełomie tego roku. Czeka mnie kolejny duży projekt, prawdopodobnie w marcu, no i pomagam przy tworzeniu serialu, o którym myślę, że stanie się większy niż "Gra o tron" - nazywa się "Cultica". Więc tak, jestem na emeryturze.