Od 30 lat rozmawia z rządzącymi. Anegdoty w jego felietonach to polska polityka w pigułce

Monika Przybysz
Był mroźny, zimowy wieczór. Błękitny wieżowiec – wówczas jeden z najwyższych w Warszawie – tonął w mroku – to nie początek najnowszego kryminału Remigiusza Mroza. Tak rozpoczyna się opowieść o tym, jak Konrad Piasecki został dziennikarzem.
Konrad Piasecki od 30 lat robi wywiady z politykami Fot. materiały prasowe
„Mam dwadzieścia trzy lata, nieskończone studia, jeszcze niewiele wiem o świecie i życiu. Czy będę w stanie mówić coś mądrego milionom ludzi?” – myślałem i mówiłem na głos, zastanawiając się, czy nie odrzucić propozycji. Ostatecznie ambicje zwyciężyły. I to okazało się kluczem do dalszej zawodowej drogi”- wspomina swoje początki w RMF-ie Piasecki.

Dzisiaj ma za sobą najprawdopodobniej tysiące relacji, sprawozdań i tekstów na temat najważniejszych wydarzeń, jakie od początku lat 90. kształtowały polską scenę polityczną. Wśród najważniejszych polityków ostatnich 30 lat chyba trudno byłoby znaleźć choć jednego, któremu ani razu nie podetknął mikrofonu pod nos - czy to na sejmowym korytarzu, czy w trakcie któregoś z wejść na anteny RMF-u, Radia Zet, czy stacji TVN.

Piasecki twierdzi, że “wkraczając po raz pierwszy do gmachu sejmu w czerwcu 1992 roku” - zakochał się. O tej miłości - trudnej, choć wydaje się, że odwzajemnionej, o dziennikarskiej misji i o swoich przemyśleniach na temat kondycji Polski A.D. 2018, Konrad Piasecki pisze w zbiorze felietonów “Zamki na piasku. 20 obrazków z życia dziennikarza ”.

Lubisz być lubiany? Nie myśl o dziennikarstwie
Piasecki twierdzi, że nie jest w stanie zliczyć wywiadów i rozmów, które przeprowadził. Potrafi natomiast bardzo długo wyliczać natomiast osoby, które na przestrzeni jego kariery z różnych względów przestały z nim rozmawiać:

“Były sytuacje, w których goście wychodzili bez podania mi ręki, a nawet bez zdawkowego „do widzenia”. Bywali tacy, którzy mówili: „Nigdy więcej do pana nie przyjdę!”. I rzeczywiście – obrażali się na długie miesiące i lata, a nawet na zawsze”

Dziennikarz ma jednak ten “nieprzywilej” że obrażać się na rzeczywistość, a właściwie na funkcjonujących w tej rzeczywistości “wybrańców narodu” nie może. Może natomiast, po jakimś czasie, z lekką dozą ironii, komentować ich zachowanie.

Anegdoty z dziennikarskiej “kuchni” nie są daniem głównym, serwowanym przez Piaseckiego - to raczej dodatki do rozważań na temat bolączek polskiej politycznej rzeczywistości - z reguły jednak bardzo smakowite.
Odwołania, spóźnienia
Choćby ta, gdy Zyta Gilowska odwołała wywiad na kilka minut przed realizacją: “[wywiad] miał odbyć się w ministerstwie finansów, do którego ściągaliśmy ekipy radiowe i rejestrujące wywiad w wersji wideo. Gdy wszystko było już gotowe i mieliśmy z Andrzejem (Stankiewiczem - red.) wyruszać do ministerstwa, zadzwonił skonfundowany rzecznik resortu z pytaniem, kto będzie przeprowadzał wywiad”.

Okazało się, że pani minister nie zamierza z przedstawicielem Newsweeka rozmawiać, o wcześniejszej akceptacji rozmówców “nie pamiętając”.

“Uznaliśmy więc, że wywiad zrobię sam. Ruszyłem w kierunku ministerstwa. Gdy wchodziłem na jego dziedziniec, telefon zadzwonił po raz kolejny. „Pani minister tak się zdenerwowała, że w ogóle odwołuje wywiad, bardzo mi przykro” - wspomina Piasecki, konkludując anegdotę uszczypliwym komentarzem:

“Próby tłumaczenia i przekonywania, że wywiad umówiony, że ekipy sprowadzone, że wszystko gotowe, na niewiele się zdały. Gilowska locuta, wywiad finita, a raczej – non est. A my z Andrzejem w panice musieliśmy szukać innego gościa”.

Odwoływanie wywiadów, choć nie jest rzadkością, we wspomnieniach piaseckiego nie zajmuje pole position dziennikarskich traum. Na pierwszym miejscu są spóźnienia. A że politycy to ludzie rozchwytywani i zabiegani, prawdopobieństwo, że do studia wpadną w ostatniej sekundzie, jest spore. Niektórzy potrafią jednak wynagrodzić stres anegdotą, którą później można wykorzystać - na przykład w zbiorze swoich felietonów:

„Widzę, że ktoś chodzi po mieszkaniu, ale firanka zasłonięta, nie wiem, czy to on” – relacjonował z przejęciem nasz kierowca realizator wpatrzony w okna kamienicy, z której dawno powinien był wyjść mój poranny gość” - tak Piasecki rozpoczyna rozważania o skomplikowanych, niejasnych i często przewrotnych zasadach funkcjonowania w polityce. Przykład? Jan Maria Rokita.

Rokita, będący świeżo po burzliwych pertraktacjach z zarządem PO miał się zadeklarować co do startu w nadchodzących wyborach.

“Dość powiedzieć, że o ile siedem minut przed wywiadem ja sam byłem w studiu, w centrum Warszawy, o tyle wóz z Rokitą i realizatorem wciąż tkwił po praskiej stronie Wisły w okolicach warszawskiego ZOO”

Wóz, który miał “dostarczyć” Rokitę na miejsce, był na szczęście wyposażony w sprzęt do transmisji - Piasecki mógł więc o czasie zadać pierwsze pytanie. Bliskość egzotycznej fauny natchnęła jednak byłego przewodniczącego klubu PO do posłużenia się kwiecistą metaforą:

“Rokita miał tego dnia nastrój refleksyjny, maskujący jego wściekłość i rozgoryczenie tym, jak wygląda układanie partyjnych list przed wyborami parlamentarnymi, które miały się odbyć za czterdzieści dni” - pisze Piasecki. Słysząc pytanie o to, czy jego nazwisko znajdzie się na liście, wzrok Rokity miał rzekomo zatrzymać się na gołębiach po wybiegu dla niedźwiedzi.

“Sympatyczne zwierzątka białe, które się nazywają gronostaje, mają bardzo specyficzny i pasjonujący obyczaj. Mianowicie są tak mocno przywiązane do swojego białego futerka,
że w sytuacjach, w których miałyby być zmuszone do zanurzenia w błocie, wolą zginąć. Nabrałem do nich sympatii i umówmy się, że ja bardzo kocham swoje białe futerko”.

Zestresowany rozmówca, nerwowy dziennikarz
Siedząc po drugiej stronie głośnika zachowanie rozmówców i dziennikarzy możemy oceniać jedynie na podstawie tego, co usłyszymy w trakcie kilkuminutowej rozmowy. Kulisy tej, w której Piasecki uwikłał się z Lechem Wałęsą w dyskusję o zdradzie, w pewnym sensie mogą tłumaczyć jej kuriozalny wydźwięk:

Lech Wałęsa: A pan robi przesłuchanie?
Konrad Piasecki: Pytam.
L.W.: Więc odpowiadam, że to moja sprawa.
K.P.: Czyli nie zdradzi pan tego.
L.W.: Od zdrad to może być pan. Ja nigdy nie zdradzałem
i nie zdradzam. Proszę mi nie wciskać takich bzdur.
K.P.: Ale jakich bzdur, panie prezydencie?
L.W.: Że zdrada. Co to jest?
K.P.: Ja pytam, czy pan nie zdradzi tego, czy pan się z nim
spotykał.
L.W.: Proszę zdrady sobie przypisywać…


Być może Wałęsa reagowałby na pytania o swojej rzekomej współpracy z SB w sposób mniej rozedrgany i irracjonalny, gdyby nie wpadł do studia na ostatnią chwilę. Piasecki:

“Siedziałem więc w studiu w Warszawie jak na rozżarzonych węglach i dostawałem sygnały, że Wałęsa już, już dojeżdża. O 8.02, o której miał się zacząć wywiad, usłyszałem w słuchawkach, że samochód z byłym prezydentem podjechał właśnie przed budynek trójmiejskiego studia RMF‑u.[...] On był zdenerwowany, ja byłem zdenerwowany. Gdy doszliśmy do wątku przeszłości, napięcie emocjonalne sięgnęło zenitu”

Kulisy ostatniego wywiadu z innym byłym prezydentem Piasecki wspomina cieplej - udało mu się poznać mniej oficjalną, bardziej przyjazną twarz Lecha Kaczyńskiego:

“Lech Kaczyński był tego dnia w wyjątkowo dobrym humorze. Oprowadzał mnie po zakamarkach Belwederu, pokazywał łóżko, na którym zmarł Józef Piłsudski, opowiadał o córce, o życiu w Sopocie, wspominał lata siedemdziesiąte. To była ta bardziej uśmiechnięta z jego twarzy. Widywana częściej w sytuacjach prywatnych czy półpolitycznych niż oficjalnych”.

Dziennikarstwo - sprawa osobista
Z felietonów Piaseckiego bije miejscami swego rodzaju tęsknota za dziennikarstwem pięknym, romantycznym i nieco awanturniczym - takim, jakie “robiło się” w czasach, kiedy dopiero zdobywał reporterskie szlify. Pierwsze dni 22-letniego Konrada na sejmowych korytarzach opisuje z entuzjazmem geeka, który dostał właśnie zaproszenie na plan kolejnej części Gwiezdnych Wojen:

“Kuluarowe, przyciszone rozmowy i głośne, nieco kabotyńskie oświadczenia (polityka zdawała mi się wtedy jednak znacznie bardziej teatralna niż dziś), emocje, tempo wydarzeń, zwroty akcji…O tak, to było to…”

Gigantyczny entuzjazm związany z tym, że udało mu się uzyskać status świadka polskiej historii najnowszej, udziela się. Należy dodać, że jest to entuzjazm zabarwiony lekką dozą zazdrości,o to, że to nie my mamy w zasobie naocznych wspomnień Antoniego Macierewicza, “który wraz z grupą sześciu chyba ochroniarzy paradował po sejmowych korytarzach, przyoblekając się w znaczące milczenie i minę sfinksa” kiedy oddtajniono teczki z nazwiskami tajnych współpracowników.

Trochę żal, że to nie my obserwowaliśmy członków klubów parlamentarnych SLD, którzy w tej samej sytuacji “zachowywali się trochę jak pstrągi, które widzą pływające w sąsiednim stawie karpie i wiedzą, że właśnie ruszają przygotowania do wigilii. Nawet jeśli paru z nich było wśród tajnych współpracowników (a było), to mieli poczucie, że i tak to nie oni padną ofiarami tej zawieruchy”.

Zazdrość bierze również na myśl, że w przeciwieństwie do Piaseckiego, prawdopodobnie jeszcze przez długi czas nie będziemy mieli okazji obcować z politycznymi autorytetami z prawdziwego zdarzenia:

“Raz popsute standardy demokracji często już nigdy nie wracają na swoje miejsce. Język i obyczaj polskiej polityki osuwają się po równi pochyłej od lat. Wybrańcy narodu są coraz bardziej brutalni. Coraz mniej mają dla siebie szacunku. Coraz częściej rezygnują choćby z pozorów kindersztuby, wyważenia i wzbijania się ponad podziały”

Tęsknotę za niekwestionowanymi autorytetami, za politykami wielkiego formatu i wielkiej klasy ilustruje anegdota o tym, jak Władysław Bartoszewski “wszedł” do rządu Józefa Oleksego.

Legendarny opozycjonista, wtedy już dobrze po 70-tce, wbiegł do gabinetu premiera i, jak wspomina Piasecki, równie dziarsko i niepostrzeżenie zamierzał się z niego ulotnić. Dziennikarze nie dali się jednak zaskoczyć:

“Zatrzymany naszymi proszalnymi okrzykami odwrócił się i tubalnym głosem zapytał: „Czym mogę służyć?” Na takie zaproszenie rasowy dziennikarz reaguje w jeden tylko sposób: rzucając najbardziej zuchwałe pytanie, jakie tylko przyjdzie mu do głowy.

“Z lekkością więc rzuciliśmy pytanie, czy ktoś z taką przeszłością nie ma oporów przed wchodzeniem do – w końcu – postkomunistycznego rządu”. Z założenia polityk powinien odpowiedzieć ciętą ripostą, wbijając szpilę, najchętniej, w miękkie podbrzusze politycznego przeciwnika. Bartoszewski na zabawę w takie podchody miał jednak zbyt dużo klasy:

“[...]nie dał się zbić z pantałyku, potoczył po nas wzrokiem i huknął: „A kto z państwa uważa, że Polska nie zasłużyła na dobrego ministra spraw zagranicznych w mej skromnej osobie?”

Na dzisiejszej scenie politycznej Piasecki autorytetów nie szuka z prostej przyczyny: nie wymagają tego czasy.

“Autorytety budują czasy wojen, rewolucji, walk, widnych czy niejawnych, prześladowań, protestów czy przełomów. W latach dziejowych burz autorytety rodzą się na kamieniu”

Opisując ludzi, którzy dziś pełnią najważniejsze funkcje w państwie, Piasecki nie ma złudzeń:

“Ci magiczni, odlegli politycy to ludzie tacy jak my. Nie są ulepieni z żadnej bardziej szlachetnej czy niezwykłej gliny. Ale też nie z podlejszej. Żadni z nich herosi, nadludzie, cyborgi czy zakonnicy. To, że pokazują się w telewizji, nie znaczy, że automatycznie stają się szeryfami czy supermenami. Jeśli kojarzyć się mogą z bohaterami filmów czy seriali, to mogłyby to być raczej postaci z Klanu niż Bonanzy”

Czy to konkluzja prawdziwa z gatunku smutnych czy raczej pocieszających każdy zdecyduje sam. Warto zaznaczyć, że nie jest to ostatnie zdanie “Zamków na piasku”.

Felietony Piaseckiego być może nie napawają zbytnim optymizmem, ale pomagają zrozumieć mechanizmy, które sprawiły na przykład, że katastrofa smoleńska, zamiast zjednoczyć, jeszcze bardziej spolaryzowała społeczeństwo, a zaszłości czasów PRL-u nadal stanowią trampolinę do naskoku na politycznego konkurenta.

I choć zbiory felietonów nie mają z reguły jasno wydzielonego zakończenia, posłowiem “Zamków na piasku” mogłoby być zdanie: “[...] przynajmniej się tej polityce przyglądajmy. Interesujmy się nią. Bo gadanie „polityka mnie nie obchodzi” z reguły źle się kończy. Nie interesujecie się polityką? To któregoś dnia polityka zainteresuje się wami”.

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Burda.