"Forma okazywania bliskości". Seksuolog wydał zdumiewającą opinię ws. księdza Jankowskiego – jak się tłumaczy?

Adam Nowiński
Po publikacji "Gazety Wyborczej" o molestowaniu dzieci przez księdza Jankowskiego zgłaszają się kolejne ofiary, które twierdzą, że skrzywdził je duchowny. Gazeta przypomniała też, że jedną ze spraw Jankowskiego, badał prof. Zbigniew Lew-Starowicz. W tekście przytoczono jego opinię, która oburzyła wiele osób. Jak tłumaczy się z niej seksuolog?
Profesor Lew Starowicz twierdzi, że jego opinia została zacytowana wybiórczo i miała inny wydźwięk. Fot. Przemyslaw Jendroska / Agencja Gazeta
Kiedy na jaw wychodzą kolejne domniemane sprawy molestowania przez księdza Henryka Jankowskiego, media społecznościowe huczą na temat opinii seksuologa profesora Zbigniewa Lwa-Starowicza. To on badał jedną ze spraw duchownego, która w 2004 roku trafiła na wokandę sądu w Elblągu. "Gazeta Wyborcza" przytoczyła opinię, którą prof. Starowicz miał przekazać śledczym.

"Zachowanie polegające na całowaniu w usta, klepaniu po pośladkach, przyciąganiu mocno do siebie i jednocześnie przytulaniu do klatki piersiowej oraz głaskaniu po twarzy miały charakter publiczny. Wyżej wymienione zachowania księży wobec chłopców są dość często spotykane i w wielu przypadkach nie mają charakteru seksualnego, bywają formą okazywania bliskości" – czytamy w artykule.


W takim kształcie opinia Lwa-Starowicza jest karygodna i ewidentnie broni księdza, który zachowywał się tak, "bo tak księża robią". Poprosiliśmy więc profesora, żeby odniósł się do swoich słów z 2004 roku. Jego zdaniem autorka tekstu nie przytoczyła opinii seksuologa w całości, a wszystko miało zupełnie inny wydźwięk.

Czy w 2018 roku wydałby pan taką samą opinię na temat księdza Jankowskiego jak w 2004 roku?

To, co opublikowano, jest wyrwane z kontekstu. Miałem tam szersze wypowiedzi na temat seksualności księdza Jankowskiego, dlatego według mnie czytelnicy zostali wprowadzeni w błąd. Moja opinia nie była taka łaskawa. Nie rozgrzeszałem tam całkowicie tego zachowania. Opinia była szeroka.

Chciałbym też dodać, że nie miałem okazji badać księdza Jankowskiego, bo nie poddał się badaniu. Opierałem się tylko na tym, co było w aktach sprawy i na wypowiedziach tam zawartych, a były one zróżnicowane. Owszem, dałem tam swoje rozpoznania. Podkreślałem w swojej opinii to zainteresowanie młodymi mężczyznami. Nie dziećmi – to chciałbym zaznaczyć, a młodymi mężczyznami i to oddałem w treści.

Opiniował pan w setkach spraw, czym różni się zaopiniowanie księdza z dewiacjami seksualnymi z zaopiniowaniem tego typu osoby pełniącej inną profesję?

Różnicą jest rzeczywiście ta specyfika zawodu. Opiniowałem przecież nauczycieli ze szkół podstawowych, średnich, którzy też mają tego typu zachowania. Księża to nie jest jakaś grupa, która czymś by się wyróżniała. Owszem wywołują oni więcej emocji ze względu na wspomnianą przeze mnie specyfikę zawodu. Jakby nie było to zawód specjalnego zaufania, dlatego jest to bardziej szokujące.

Poza tym ci chłopcy są bardziej bezbronni wobec księży, bo jak się do nich "dobiera" obcy na ulicy, czy w innym miejscu, to jest to jasna relacja. Co innego, jeśli są to takie pewne "przyjaźnie", czasami zadomowienie, traktowanie jak członka rodziny. Wtedy to jest bardziej bulwersujące.

I nie da się porównać takich relacji ksiądz – ministrant i nauczyciel – uczeń?

To jest wszystko podobne do siebie. Owszem, są różni sprawcy, różnymi rzeczami się zajmują. W przypadku księdza ważna jest ta specyfika zawodu. Co innego jakby przyszedł listonosz i zastał w domu chłopca, a co innego, kiedy zachodzi taka sytuacja między księdzem a ministrantem.

Czytając ten wyrywek z pana opinii nie sposób opędzić się od porównania z niedawno opublikowanym nagraniem ówczesnego prokuratora Piotrowicza, który tłumaczył zachowanie księdza z Tylawy, nota bene skazanego za pedofilię. Brzmi to podobnie.

Ale to jest co innego. W Tylawie chodziło o zachowania pedofilne, a tutaj (w sprawie księdza Jankowskiego – red.) mamy do czynienia efebofilią, czyli seksualnej preferencji dorosłych do kontaktów z młodymi mężczyznami. A to jest duża różnica. Ponadto w sprawie księdza Jankowskiego mówimy o osobach, które praktycznie mieszkały na tej plebanii, czy razem podróżowali. W Tylawie tego nie było, to dwie różne sprawy.

Czyli w opinii nie opisywał pan pedofilii tylko efebofilię?

Tak, zainteresowanie młodymi mężczyznami. Chłopcy dojrzewają około 14. roku życia i już wtedy mogą wyglądać jak mężczyzna, nie jak chłopiec.

To ksiądz Jankowski był efebofilem?

Tego do końca nie wiemy, bo nie poddał się badaniu. Pracowałem tylko na tym, co było w aktach sprawy, a z nich wynikało, że można postawić taką hipotezę.

Hipotezę, że ksiądz Jankowski był efebofilem?

Tak.

W kontekście zacytowanego fragmentu pana opinii – całowanie czy klepanie po pupie chłopców, czy też młodych mężczyzn, publicznie lub nie, jest złe i nie w porządku?

Oczywiście, że jest złe i nie jest w porządku.

•••
Przypomnijmy, że sprawa domniemanego molestowania 16-letniego Sławomira R. przez księdza Jankowskiego rozpoczęła się w lipcu 2004 roku. Jak pisał tygodnik "Wprost", to zeznania matki R. z Gdańska wskazały na ówczesnego proboszcza, ks. Jankowskiego. Śledztwo prowadzono jednak "w sprawie", a nie "przeciw" i nikomu nie postawiono zarzutów.

Profesor Lew -Starowicz jest barwną postacią. Seksuolog nie raz podpadł zarówno lewej, jak i prawej stronie społeczeństwa. Środowiska kobiece nie mogą wybaczyć mu wypowiedzi, w której stwierdził, że "kobieta ma zaspokajać męskie potrzeby". Kościół natomiast oburzył się, kiedy prof. Starowicz w publikacji na temat "Nowoczesnego wychowania seksualnego" pisał o antykoncepcji.