Dlaczego w Australii widziałem aż tyle martwych kangurów? Koniec świata dosłownie i w przenośni
Pięć dni, około 2500 przejechanych kilometrów i... setki martwych kangurów przy drogach. Australia zaskoczyła mnie pod wieloma względami. I wcale nie dlatego, że jeździ się tam po lewej stronie, choć i do tego trzeba się przyzwyczaić. Oto, jak trafiliśmy dosłownie i w przenośni na drugi koniec świata.
Czasami na trasie brakuje zasięgu, a i stacje nie należą do częstych.
Są też minusy, bo to teren szalenie zalewowy. W trakcie ulew drogi są dosłownie zalewane. Standardem są przydrożne znaki informujące o poziomie wody, który nagle może się drastycznie podnieść. Poniżej historia z życia wzięta, którą usłyszeliśmy na miejscu.
Ten Grand Hotel "grand" był tylko z nazwy. Ale klimatu mu się nie odmówi.
Przy australijskich drogach można znaleźć sporo nietypowych z naszego punktu widzenia znaków drogowych.
Australię, co oczywiste, postrzega się nad Wisła nieco stereotypowo. Takie stereotypy siedziały też naturalnie w mojej głowie. Dlatego "zdziwiony" byłem, że po wylądowaniu nie rzuciły się na nas kangury, na plecy nie wskoczyły misie koala, a za rogiem nie czekały sobie strusie czy krokodyle.
Stoją i patrzą. Tak samo jak na drodze, właśnie dlatego kangury tak często giną pod kołami aut.
W pewnym momencie byliśmy w stanie stworzyć encyklopedię martwych kangurów zależnie od poziomu rozkładu i czasu śmierci. Istnym rekordem okazał się jeden z nich, którego ciało po potrąceniu wypadło za bariery drogowe i nie zostało uprzątnięte. Kangur był w idealnym stanie rozkładu od słońca. Dało się zobaczyć calutki szkielet czy nawet pazury.
Ciało tego kangura wypadło za barierki i nie zostało sprzątnięte.
Właśnie dlatego większość samochodów jest wyposażona w specjalne kangurze zderzaki. Wszystko po to, by nie uszkodzić sobie auta. Natomiast gigantyczne ciężarówki nawet nie zwalniają, kasując nocami jednego biedaka za drugim.
Pamiętacie jedną z kultowych scen z "Terminatora"?
Ciężarówki w Australii są potężne. Jechanie z takim kolosem na ogonie nie jest komfortowe.
I przy tych ciężarówkach właściwie każde auto wygląda jak maluch. Także nasze Audi Q5. Q5-tka to flagowy SUV niemieckiego producenta, które w Polsce jest hitem sprzedażowym w swojej klasie. Jakiś czas temu auto doczekało się drugiej generacji i to właśnie nią mieliśmy okazję jeździć w Australii. Tutaj przeczytacie pierwsze, bardziej motoryzacyjne wrażenia.
Australia była celem podróży nie bez powodu, bo tam na nierównych i nie zawsze asfaltowych i prostych drogach można przekonać się, jak sprawuje się legendarny napęd Quattro. Oczywiście zanim całkowicie zaleje drogi. Wtedy mało który SUV w polskim tego słowa znaczeniu by sobie poradził.
Podczas jazdy po drodze utwardzonej ze stałą prędkością, przy minimalnych ruchach kierownicą, napęd zostaje rozłączony i jako unikatowe rozwiązanie wał napędowy zostaje zatrzymany, a w konsekwencji nieobracania tego ciężkiego elementu zmniejszone zużycie paliwa. Natomiast w przypadku krętych lub nieutwardzonych dróg, gdy włączymy tryb "offroad", napęd jest spięty na stałe.
Kierowca właściwie nie odczuwa żadnej różnicy, nawet nie zdając sobie sprawy, ile dzieje się w danym momencie pod karoserią.
Australia sama w sobie zaskakuje nie tyle samymi krajobrazami (choć te są piękne!), co ich różnorodnością. Przemierzając setki kilometrów każdego dnia mieliśmy okazję podziwiać, jak się zmienia. Były plaże, palmy, mokradła, wzgórza, pagórki, plantacje bananów ciągnące się po horyzont, lasy deszczowe, góry, puste przestrzenie, a także... zwykłe drogi, które równie dobrze mogłyby być... u nas pod Płockiem. Każdy znajdzie coś dla siebie.
Na własnej skórze sprawdziliśmy za to stereotyp tego mitycznego australijskiego języka angielskiego. Podczas kilku rozmów z miejscowymi momentami miałem wrażenie, że rozmawiamy w dwóch różnych językach. Ich akcent jest specyficzny i naprawdę potrzeba czasu, by się do niego przyzwyczaić.
Wszystko jest jednak kwestią przyzwyczajenia i po kilkudziesięciu pierwszych kilometrach było już w porządku. Zresztą, drogi, ani kierowcy w Australii nie są wymagający. Dużo pustych i długich przestrzeni, bez nerwowego gnania na złamanie karku.
Co należy rozumieć pod pojęciem ergonomia auta? Ano na przykład fakt, że fotel, kierownica, zestaw wskaźników i pedały są ułożone w jednej linii, dzięki czemu kierowca siedzi w najzdrowszej możliwej pozycji. Można tego łatwo doświadczyć opierając plecy o oparcie fotela i kładąc obie ręce na kierownicy. Dowodem są łokcie zgięte pod takim samym kątem.
Townsville jest oficjalną światową stolicą zachorować na raka skóry.
W projektowaniu fotela i jego możliwości ustawienia uczestniczyło kilkunastu ortopedów i fizjoterapeutów, a sam fotel można ustawić w pozycji idealnej dla 95 proc. populacji na świecie. Co to znaczy w praktyce? Jeśli po kilkudziesięciu godzinach w aucie w ciągu kilku dni na ból pleców nie narzekałem, to znaczy, że musi być w porządku.
Jeśli kiedykolwiek byliście w Stanach Zjednoczonych, jadąc przez Australię (a przynajmniej przez Queensland) będziecie czuli się bardzo podobnie. Zarówno w dużych miastach, jak i tych przedmieściach i małych mieścinach. Widać to zwłaszcza po stylu zabudowy.
I tak prosto przez setki kilometrów.
Czy warto? Nie bez powodu dla wielu osób to wyprawa życia, którą racjonalnie rozciągają na co najmniej dwa tygodnie podróży. Australia jest zbyt odległa, duża i różnorodna, by ogarnąć ją wzrokiem i umysłem tak szybko. Dalej jest już tylko Nowa Zelandia.
Na początku jest dziwnie, ale można się przyzwyczaić.
Za autem pole bananów ciągnące się po horyzont.
Na większości plaż jest taki słupek ze specjalnym octowym płynem do przemycia poparzenia przez meduzy.