Żółte kamizelki znowu protestują. Paryż przypomina dziś wymarłe miasto

Ola Gersz
Znowu burzliwie w Paryżu. "Żółte kamizelki" kolejny raz wyszły na ulice i interweniować musiała policja. W ruch poszedł gaz łzawiący, a kilkadziesiąt osób zostało rannych.
W sobotę policja użyła wobec protestujących paryżan gaz łzawiący Fot. Kadr z materiału stacji BBC
Mimo że francuski rząd zrezygnował już z planów podwyższenia akcyzy na paliwo, przeciwko czemu protestowali Francuzi, sytuacja w kraju wciąż jest napięta. Protestujący domagają się ustąpienia prezydenta Emmanuela Macrona.

W sobotę "żółte kamizelki" znowu wyszły na ulice – to już czwarty weekend demonstracji. Zmobilizowało to francuskie władze, które obawiały się powtórki z ubiegłego tygodnia, kiedy Paryżem wstrząsnęły największe zamieszki w tym mieście od dekad.

Jak podaje BBC News, w stan gotowości postawiono w całym kraju prawie 90 tys. funkcjonariuszy, z czego 8 tys. w samej stolicy. Przygotowano też 12 opancerzonych pojazdów. Z kolei sam Paryż przypominał w sobotę – jeszcze przed planowaną manifestacją – wymarłe miasto.


Zamknięto muzea i niektóre sklepy, odwołano teatralne spektakle i wielu paryżan zostało w domach. Na przyjęcie ewentualnych rannych gotowych było 39 szpitali. Tak jak przewidziały służby, protesty w Paryżu były burzliwe, chociaż na szczęście nie tak jak ostatnio. Policja użyła wobec protestujących, których było około ośmiu tysięcy, gaz łzawiący. "Żółte kamizelki" rzucały kamieniami i wykrzykiwały antyrządowe hasła.

Francuskie władze podały, że rannych zostało około 30 osób, w tym trzech policjantów. Aresztowano ponad 500 osób.