Z Netflixa do "najsubtelniejszego thrillera wszech czasów". Steven Yeun o pracy na planie "Płomieni"
Steven Yeun - amerykański aktor filmowy i telewizyjny pochodzenia koreańskiego, polskiej publiczności głównie znany jako postać Glenna Rhee w serialu „The walking dead” oraz z netflixowej „Okji”. Yeun urodził się w Seulu, ale w wieku 5 lat wyemigrował wraz rodzicami do Kanady, a następnie do Michigan. Pomimo wielu lat spędzonych w Stanach, nadal czuje mocną więź z ojczyzną.
“Płomienie” są koreańskim kandydatem do Oscara, a im bliżej do finałowej gali, jego notowania w wyścigu po najcenniejszą statuetkę przemysłu filmowego cały czas rosną. Film otrzymał w niedzielę, 9 grudnia aż sześć nagród od krytyków z Los Angeles, Toronto oraz Nowego Meksyku, i tym samym zwiększył swoje szanse na nominację do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.
W sumie nagrody rozdano w pięciu miastach. Oprócz wcześniej wymienionych swoje typy podali krytycy z San Francisco i Nowego Jorku.
Aż dwie nagrody zostały przyznane Stevenowi Yeunowi, za rolę drugoplanową w thrillerze "Płomienie". W rozmowie z naTemat opowiada, jak wspomina pracę na planie.
Fot. materiały prasowe
„Płomienie” to film, którego fabuła kręci się wokół tajemnicy, a więc można by go nazwać thrillerem. Historia opowiada o dość dziwnym trójkącie miłosnym, w którym jednym z nich jest bogaty Ben, który podobno dla rozrywki pali szklarnie.
Przygotowując się do filmu dużo czytałem. Musiałem też odnaleźć się w kulturze koreańskiej, która jest zdecydowanie inna niż w Stanach, gdzie mieszkam na co dzień. Mocno analizowałem postać Bena, zacząłem od konstruowania jego życiowej filozofii. Następnie dopasowałem jego podejście do życia, do wyglądu zewnętrznego i sposobu bycia.
Czy rola Bena była dla ciebie wymagająca aktorsko? • YouTube / AuroraFilmsPl
Przede wszystkim pierwotnie tę rolę miał grać ktoś inny. Ale ostatecznie reżyser Lee Chang-dong wpadł na pomysł obsadzenia mnie w tej roli. Postawił na moją ameryko-koreańskość. Ponieważ Ben pochodzi z wyższych sfer, jest dobrze sytuowany, jeździ po świecie, moje amerykańskie cechy oraz język angielski idealnie uzupełniają tę rolę.
Natomiast największym wyzwaniem był z pewnością fakt, że w filmie mówię po koreańsku. Od wielu lat mieszkam w Stanach, nie używam języka koreańskiego w codziennym życiu, dlatego opanowanie niuansów oraz rozbudowanie słownictwa - to aspekty, nad którymi zdecydowanie musiałem popracować.
Przez to miałem też problem z szybkim opanowaniem scenariusza. Musiałem na różne sposoby go zapamiętywać, nauczyć się intonacji i znaczenia słów w konkretnym koreańskim kontekście. Jedno słowo w zależności od intonacji może mieć kilka znaczeń. Nauka tonacji, intonacji, fleksji zajęły mi sporo czasu. Jestem wdzięczny Lee, że mi zaufał i zaproponował współpracę przy tym wyjątkowym filmie.
Co dziwne, nie stresowałem się. Wiedziałem, że wszystko będzie ok. Od początku, kiedy przeczytałem scenariusz, i kiedy Lee Chang-dong powiedział ostatecznie „tak”, z jakiegoś powodu w ogóle się nie bałem.
Teraz, z perspektywy czasu wiem, że powinienem był. To było 140 bardzo intensywnych i najbardziej ekscytujących dni na planie. Ale kiedy tam byłem, atmosfera, która tam panowała, pomoc i niesamowite podejście reżysera sprawiały, że wiedziałem, że muszę dać z siebie 100 proc. bo tylko wtedy ma to sens.
Fot. materiały prasowe
Znałem wcześniej twórczość Murakamiego ale opowiadanie i cały tomik przeczytałem dopiero przygotowując się do filmu.
Scenariusz jest dużo obszerniejszy, uzupełnia historię przedstawioną w opowiadaniu „Spalenie stodoły” i przede wszystkim film jest jego luźną adaptacją. Np. w filmie tytułową stodołą jest szklarnia, wiele innych wątków też jest poprowadzonych inaczej, potraktowanych znacznie głębiej i wielowarstwowo. Jeśli jednak chodzi o sposób przedstawienia mojego bohatera, jego istotę - niewiele się zmienia.
Film nawiązuje również do opowiadania „Spalenie stodoły” Wiliama Faulknera, które napisał w 1939 roku. Jong-soo, który w filmie jest początkującym pisarzem, zaczytuje się w Faulknerze, którego jest fanem. Reżyser Lee Chang-dong uznał, że to bardzo interesujące, że oba opowiadania, zarówno Murakamiego, jak i Faulknera noszą ten sam tytuł oraz, że nie może być przypadek.
Reżyser wraz ze współscenarzystą Jung-mi Ohem, z którym zwykle pracuje, wpletli w tę z pozoru nieskomplikowaną opowieść wiele różnych podtekstów i subtelnych aluzji do obu opowiadań.
Fot. materiały prasowe
Od dawna byłem wielkim fanem jego twórczości. Uwielbiam jego filmy. Stanąć na jego planie to spełnienie marzeń. On jest niesamowity, bardzo wymagający ale też potrafiący stworzyć na planie fantastyczną atmosferę.
W sumie… to zrobiłbym wszystko, o co mnie poprosił. Po przeczytaniu scenariusza, powiedziałem: "Wow, naprawdę chcę to zagrać, poczuć, jak to jest żyć w skórze Bena."
Film zbiera bardzo dobre opinie, jest nagradzany na festiwalach, może dostanie Oscara…. Teraz wiem, że opłacało się dawać z siebie 100 procent i czasem powtarzać jedno ujęcie kilka razy. Widzowie i krytycy doceniają naszą pracę i to wszystko dzięki twórcy tego projektu - Lee Chang-dongowi.
No właśnie, czy jesteś zaskoczony tak entuzjastycznym przyjęciem filmu przez krytykę? Film otrzymał nagrodę FIPRESCI w Cannes, jest koreańskim kandydatem do Oscara, zdobył wiele nagród na festiwalach. Co twoim zdaniem jest najmocniejszym elementem “Płomieni”? • YouTube / AuroraFilmsPl
Nie wiem, czy pozytywny odbiór filmu mnie zaskoczył. Z pewnością byłem bardzo podekscytowany. Wiedziałem, że Lee Chang-dong, reżyser “Płomieni”, stworzył film niesamowicie prawdziwy i szczery.
Wydaje mi się, że sukces należy tu przypisać właśnie mistrzowskiej reżyserii, scenariuszowi oraz niesamowitemu wyczuciu Hong Kyung-pyo, który jest autorem zdjęć. “Płomienie” składają się z wielu dobrych, solidnych elementów, ale dopiero sposób, w jaki połączył je Lee Chang-dong, sprawiły, że można tu mówić o obrazie niezwykłym.
Fot. materiały prasowe
Wspaniała. Wszystko przebiegało świetnie, w otwartej atmosferze i pełnej współpracy wszystkich zaangażowanych w proces powstawania tego filmu. Zaprzyjaźniliśmy się z ekipą, spędziliśmy wspólnie 140 dni, to całkiem dużo czasu. Było też bardzo intensywnie.
Nauczyłem się od Lee Chang-donga wielu wspaniałych rzeczy, nie tylko zawodowych, ale również prywatnych, związanych z krajem, w którym się urodziłem. Natomiast w samej Korei czułem się bardzo komfortowo, w zasadzie jak w domu. Chętnie wracałbym tam częściej, nie tylko zawodowo.
Dorastałeś w USA. Jakie było wtedy twoje podejście do koreańskiej kultury, filmu?
Kocham kulturę Korei, koreańskie filmy. To część mnie, część mojej historii. Nigdy nie ukrywałem skąd pochodzę dlatego propozycja od Lee Chang-donga była dla mnie spełnieniem marzeń zawodowych i prywatnych żeby pojechać do Korei i zagrać tam w filmie.
Dzięki filmowi, poznałem też głębiej moje korzenie, język, nauczyłem się lepiej czytać. Wiem, że chcę wracać i mam nadzieję, że również zawodowo.
Fot. materiały prasowe
Artykuł powstał we współpracy z Aurora Films.