Tydzień na Azorach lub w Korei... za tysiąc złotych. Polak zdradza nam patenty na tanie podróże
Zwiedzanie świata z biurem podróży jest wygodne, ale trzeba wziąć ze sobą dwie walizki. Jedną na ubrania, a drugą na pieniądze. Komercyjne wojaże nie wiążą się również z przygodami, o których możemy potem opowiadać znajomym. Podróżnik Artur Kot zdradza nam, jak za około tysiąc złotych wyjechać w egzotyczne rejony i przeżyć tydzień.

Wspólnie z Arturem przygotowaliśmy listę pięciu miejsc wraz z tytułowymi patentami. Pierwsze trzy możecie zobaczyć w praktyce telewizji i na platformie player.pl, o pozostałych przeczytacie tylko tutaj.
Busan (Korea Południowa)
Patent: uczenie języka angielskiego
Tygodniowy pobyt: ok. 1000 zł
Stopień trudności: 5/10

Fot. Materiały prasowe
Jak zostać wolontariuszem w kawiarence językowej? – Z miejscowym "language cafe” najlepiej skontaktować się za pośrednictwem serwisów Workaway czy Anywork Anywhere. Pracowałem w swego rodzaju szkole językowej. Koreańczycy płacą za to, by móc rozmawiać z ludźmi z całego świata, a podróżnicy mają szansę od środka poznawać miejscową kulturę – tłumaczy Artur Kot.
Wolontariusze co prawda nie dostają wynagrodzenia, ale za to koszty noclegu są niewielkie. Podstawowe wyżywienie zapewniała kawiarenka. – Pracowałem w grupie około 20 innych podróżników 3-4 godziny dziennie. Nie jest wymagana perfekcyjna znajomość angielskiego. Koreańczycy nieźle znają gramatykę, ale mają problem ze swobodnym gadaniem i to, czego najbardziej potrzebują, to konwersacje. Najbardziej zależy im na takich żywych lekcjach – dodaje.
Po pewnym czasie nauczyciele-podróżnicy zaprzyjaźniają się z Koreańczykami. Ci zabierają ich w ciekawe miejsca. Artur mieszkał w portowym Busan nad samym morzem, zwiedził m. in. świątynię Haedong Yonggungsa na klifie czy kolorową dzielnicę Gamcheon. – To było ciekawe zderzenie dwóch światów. Z jednej strony rozwinięta technologicznie Azja, a z drugiej strony miejsca pełne mistycyzmu – opowiada.
Azory (Portugalia)
Patent: podróż przez nieodkryty i niedrogi raj turystyczny
Tygodniowy pobyt: ok. 1300 zł... z przelotem
Stopień trudności: 2/10
Fot. Artur Kot
– Na razie miejscowi bardzo się z tego cieszą! Ktoś całe życie był zwykłym rolnikiem, a nagle odwiedza go cały świat. To musi być niezły zastrzyk energii! To też najlepszy moment na podróż, bo za chwilę może zrobić się gęsto – podkreśla Kot. Wystarczy tam praktycznie plecak, namiot i mapa.
Atrakcje turystyczne Azorów są całkowicie naturalne. To wulkaniczne wyspy z gęstymi lasami, po których można chodzić i napawać się pięknym widokiem. Jest tam też jedyna w Europie plantacja herbaty. Wadą jest bardzo zmienna pogoda, którą trudno przewidzieć.
– Kawa, bułki czy serek są tanie jak barszcz. Można spać na darmowym kempingu. Nie płaci się za parking czy atrakcje. Po wyspie jeździ się stopem, bo transport publiczny jest tam jeszcze w powijakach. De facto nie wydałem tam praktycznie nic oprócz wycieczki (ok. 200 zł) pontonem na oglądanie delfinów i wielorybów z bliska. Sam bilet z Warszawy wyniósł ok. 460 zł – opowiada podróżnik. Cały tygodniowy trip kosztował mniej więcej 1300 złotych.
La Rioja (Hiszpania)
Patent: praca w winnicy
Tygodniowy pobyt: zwraca się - z biletami
Stopień trudności: 4/10
Fot. Artur Kot
– To monotonna i wymagająca fizycznie praca. Winogrona zbiera się w grupach. Niektórzy robią tak od wielu lat - jak wielka cygańska rodzina, z którą pracowałem – opowiada podróżnik. Pokój wynajmował u rodziny winiarzy. – To było bardzo sympatyczne doświadczenie. Wieczorem po pracy wszyscy spotykają się na kolacji, każdy przynosi wino własnej roboty. Ucztowaliśmy tak prawie codziennie – wspomina.
Nocleg i wyżywienie może być potrącane z pensji. Za 7 dni pracy w winnicy Artur miał dostać 700 euro.Po odjęciu kosztów zakwaterowania, przelotu i opłaceniu kilku atrakcji wyszedł prawie na zero. – Zostało mi jedynie 3 euro – śmieje się. Jakie to atrakcje?
La Rioja to rejon słynący z najlepszego hiszpańskiego wina. A zaraz obok jest Kraj Basków, który z kolei serwuje najlepsze jedzenie. Mój rozmówca spędzał tam wolny czas na wcinaniu tapas i surfowaniu. – Miałem wrażenie, że naprawdę się w to miejsce wtopiłem. Ciężko pracujesz, mieszkasz w pamiętającym czasy średniowiecza miasteczku, wszędzie jest pełno winnic. Hiszpania pełną gębą! – wspomina.
Marrakesz/Agadir (Maroko)
Patent: targowanie się i dużo czasu
Tygodniowy pobyt: zależy od powyższych
Stopień trudności: 7/10
Fot. Pixabay
Marokańczycy to urodzeni biznesmeni. – Ich umiejętności kupieckie i handlowe są pielęgnowane od tysięcy lat. Nieprzyzwyczajeni turyści z początku nie będą mieli łatwo. Akurat mi targowanie dawało satysfakcję. Początkową cenę często można zbić nawet do jednej trzeciej – wspomina. Podstawy języka francuskiego są tam nieocenione.
Największe atrakcje można zastąpić tańszą alternatywną. Wystarczy oddalić się od typowo turystycznych tras. – Obok najpopularniejszych surferskich spotów, można znaleźć kameralną miejscówkę z noclegiem u lokalsów, zamiast rezerwować hotel na bookingu - popytać miejscowych. – odpowiada Kot.
Budżetu nie nadszarpnie też podróżowanie po kraju autobusem, podobnie jedzenie na bazarach czy wizyty w herbaciarniach. Niektóre atrakcje mają jednak koszty stałe, których nie da się ominąć jak np. wyprawa na pustynię na wielbłądzie.
Przed wylotem, trzeba uzbroić się w coś cenniejszego od pieniędzy. – Nie liczy się wypchany portfel, a czas. Pośpiech w tamtej kulturze jest oznaką słabego charakteru – dodaje. To może być prawdziwy szok dla europejczyków.
Neapol (Włochy)
Patent: tania pizza, hostel i skuter
Tygodniowy pobyt: w okolicach 1000 złotych
Stopień trudności: 3/10
Fot. Artur Kot
W Neapolu dobre restauracje nie są tam, to nie te najbardziej wytworne, ale tam gdzie serwuje się najlepsze jedzenie. Zwykle poznać je można po ogromnych kolejkach przed wejściem. – W mieście jest od groma rożnych atrakcji, ale ja najbardziej lubiłem pływać kajakiem po morzu i patrzeć na Wezuwiusza. To czynny wulkan, który w każdej chwili może wybuchnąć. Ta świadomość sprawia, że mieszkańcy cieszą się każdym dniem – dodaje podróżnik.
Jeśli przeszkadza nam zgiełk miasta, które potrafi być niebezpieczne, które czasem potrafi być też trochę, możemy wybrać w bardziej zaciszne rejony. W Neapolu działa duży port. Promami można dostać się na wyspy. Co prawda Capri jest piekielnie droga, ale obok leży mniej uczęszczana - Ischia.
– Jest równie piękna i zdecydowanie tańsza. Podróżujesz po niej wypożyczając skuter lub turystycznym autobusem za 2 euro. Można płacić za starożytne termy, ale bulgoczącą wodę przy brzegu podgrzewa ten sam wulkan... To darmowe i naturalne spa – podpowiada polski podróżnik. Zarówno na Ischii, jak i w Neapolu można spać w hostelu za średnio 15 euro za noc.