"Nie dam sobie w kaszę dmuchać". Tak pracują kobiety na budowie

Daria Różańska
Centrum Warszawy. Przodem idzie kierowniczka budowy. Drobna brunetka, z kaskiem na głowie, w odblaskowej kamizelce. Za nią ciągnie się sznureczek wyższych i zdecydowanie postawniejszych mężczyzn. To zapewne jej podwładni. Urządzają sobie z niej żarty, palcami wskazują na jej pośladki i pękają ze śmiechu. Ona nic sobie z tego nie robi. – Takie zachowania trzeba puszczać mimo uszu, to im się znudzi – mówi jedna z kobiet, która pracuje w męskim świecie, na budowie.
Anna Kasperkiewicz i Agata Popek od kilku lat pracują w męskim świecie. Ania jest kierownikiem robót, Agata - operatorem żurawia. Fot. Archiwum prywatne
Operatorka żurawia
Agata Popek ze Związku Zawodowego "Wspólnota Pracy" w środku żurawia ma iście domową atmosferę. Zapaliła świeczkę, postawiła kwiatka i ramkę z rodzinnym zdjęciem. – Praca to drugi dom, ma być przyjemnie – żartuje. W końcu trochę wisi nad Warszawą: pracę zaczyna o 7:00, kończy o 17:00. Cały dzień w powietrzu. Ma piękne widoki na stolicę. I często z satysfakcją podziwia budynki, które "postawiła".

Operatorką żurawia wysokościowego została trzy lata temu. Opuściła Teatr Wielki-Operę Narodową, gdzie załapała się do pracy po wychowaniu dzieci. – Sprzątałam tam po prostu. Od czegoś trzeba było zacząć po takiej przerwie – precyzuje Agata.


Pewnego dnia znajomy rzucił, żeby zmieniła kwalifikację i została operatorką żurawia. –Zaczęłam się śmiać. Pomyślałam sobie wtedy: "No gdzie kobieta operatorką żurawia, to jakiś absurd".

Ale przedyskutowała tę sprawę z mężem i niedługo później rozpoczęła kurs. – Ciepło mnie przyjęto. Mówili nawet, że jestem odważna, odpowiadałam wtedy, że bardziej ciekawska. Pan inspektor spojrzał na mnie z przymrużeniem oka. Powiedział, że szowinistyczne byłoby gdyby jedyna i pierwsza kobieta, którą ma przyjemność egzaminować, nie zdała egzaminu. Chciałam, żeby traktowano mnie na równi – opowiada Agata.
Agata od trzech lat jest operatorką żurawia wysokościowego.Fot. Archiwum prywatne
Operatorek żurawi wysokościowych nie ma w Polsce wiele. – Znam może kilka kobiet, które się tym zajmują. To zdecydowanie męski zawód, fach – zaznacza. I dodaje: – Kobieta jest postrzegana jako ta słabsza, gorsza i jednak musi udowodnić, że jest lepsza. Kiedy mężczyźni zauważają, że nie jeżdżę źle, że jestem sumienna, to nie widzą sensu, żeby drzeć ze mną koty.

Jak odnajdują się kobiety w tym męskim świecie? – Panowie różnie nas przyjmują, ja zazwyczaj spotykam się z aprobatą i miłymi słowami. Często słyszę, że kobiety są bardziej dokładne, mają więcej cierpliwości i lepiej pracują. Może czasami też wykonujemy swoją pracę wolniej. Wiadomo, że my, często matki, czujemy strach przed tym, żeby nikomu nie zrobić krzywdy. Mężczyźni tego nie mają – tłumaczy Agata.
Agata od trzech lat pracuje w żurawiu wysokościowym.Fot. Archiwum prywatne

Ona najczęściej ignoruje szowinistyczne teksty. – Jeżeli panowie widzą, że ja nie reaguję na ich zaczepki, to odpuszczają. Kiedy jest już naprawdę bardzo źle, to zmieniam miejsce pracy. Raz zdarzyła mi się taka sytuacja, że zmieniłam budowę  – opowiada.

To zazwyczaj współpracownicy zlecają Agacie pracę. – Ale potrafię odmówić wykonania jakiegoś polecenia. Na przykład wtedy, gdy coś jest niezgodne z przepisami albo źle podczepione. Wówczas często pada: "No podwiozłabyś, to tylko kawałek”. A ja odpowiadam, że nie, z wielką sympatią, ale jednak nie mogę... To nie chodzi o mnie, zawsze zaznaczam: "To ja wasze życie wożę na hakach, a nie wy moje".

"Szefowa" budowy

– Kobiety są przyzwyczajone, że pachnące wchodzą do biura, biorą kubek kawy, a ja wchodzę do baraku, też biorę kubek kawy – żartuje Maga, która od kilku lat jest kierowniczką budowy.
Magda
kierowniczka budowy

Teraz nie mam żadnego problemu z tym, że nie mam idealnych warunków pracy. Kobiety bardzo często nie decydują się iść na budowę ze względu na czynniki atmosferyczne, w których pracujemy i zimą, i latem. Oczywiście, że odczuwamy temperaturę, jednak myślę, że kobiecie jest się trudniej przyzwyczaić do takiej formy pracy. Najważniejsze nie jest to, jak wyglądamy ale to co robimy.

Współpracownicy różnie reagują na kobietę, która jest czasami od nich młodsza o ćwierć wieku i zleca im robotę. – Ale niektórzy są wręcz zachwyceni, że przychodzi dziewczyna na budowę, są mili i wykonują polecenia – mówi 30-latka.

Są i tacy, którzy na widok kobiety na placu budowy wręcz się usztywniają. – Uważają, że nie pasujemy do ich świata. Próbują z nami walczyć – dodaje Magda. I zaczyna się: jesteś kobietą, musisz udowodnić, że się nadajesz, że nie trafiłaś tu przez przypadek.

– Najgorsze są takie jednostki, które za wszelką cenę starają się udowodnić, że coś jest nie tak. Chociaż ja przyjmuję każdy inny pomysł, słucham innych rozwiązań. Ale są tacy, którzy po prostu nie stosują się do poleceń. I to nawet nie dlatego, że jestem kobietą – mówi Magda.

I przyznaje, że kiedy już minie już pierwszy szok, to i mija zdziwienie, że kobieta rządzi na budowie. – Ale muszę przyznać, że wciąż dziwią się osoby z zewnątrz. Często ludzie mnie zaczepiają i pytają, jak sobie radzę, co ja tu w ogóle robię – dodaje.

Kierowniczka robót

– Wyglądam niestety dość młodo, ale nie dam sobie w kaszę dmuchać. Zdarza mi się rzucić "chwastami". Czasami trzeba zakląć, bo inne słowa nie trafiają do pracowników fizycznych. Nie można pozwalać innym robić sobie z siebie żarty. Nie chodzi o to, żeby wzbudzać postrach. Ale jeżeli ktoś nie ma racji i próbuje coś przeciągnąć na swoją stronę, to wtedy trzeba pokazać pazurki – szczerze przyznaje Ania, kierowniczka robót.

Jeden z kolegów mówi o niej tak: "Ania sieje postrach". Nie ma wyboru. Kiedy od razu po studiach trafiła do pracy na budowie nieraz słyszała: "A pani się nie zna”; "Co pani tu robi, co pani wie? Przecież pani jest dopiero po studiach. Co panią na tych studiach nauczyli".

Niektóre z tych komentarzy brała sobie do serca, a kiedy okazywało się, że nie ma racji, to przyznawała się do błędu. – Parę razy zdarzyło mi się komuś dopiec moją wiedzą – dodaje z satysfakcją.

Ania to typ ścisłowca. Na budownictwo poszła, żeby "tworzyć". Nie chciała siedzieć w biurze i klepać w klawiaturę, ale mieć kontakt z ludźmi. – Już na studiach uznałam, że projektowanie i rysowanie nie jest dla mnie, bardziej pasowało mi bieganie po budowie i obserwowanie, co się dzieje – dodaje. Dziś przyznaje, że lubi to, co robi.

W pracy ma więcej kolegów niż koleżanek, dlatego przywiązuje wagę do tego, co na siebie wkłada. – Raczej dekolty, koszulki na ramiączkach, odpadają. Makijaż nie może być perwersyjny, skłaniający do komentarzy, raczej wszystko stonowane – zaznacza Ania. W ostatnim czasie zredukowała liczbę przekleństw, a jej współpracownicy mają świadomość, że wiele uwag jest nie na miejscu. W końcu Ania jest już żoną i matką dwójki dzieci.

Pogoda w pracy nie przeszkadza? – Mój dziadek zawsze żartował, że to nie kwestia temperatury, tylko odpowiedniego ubrania. Da się pracować i w cieple, i zimnie. Chociaż przyznam, że pojawiały się na pewno takie myśli: co mnie wzięło, żeby iść na tą budowę – mówi Ania.

Dlaczego? – pytam. – Tutaj subtelność i delikatność schodzą na dalszy plan. Ale nie można zapominać o tym, że jest się kobietą. Mamy prawo do tego, żeby być delikatniejszymi, słabszymi. Jeśli komuś coś się wydarzy, to możemy wykazać zainteresowanie. Nie każdy mężczyzna to potrafi. Kobiety są od tego, żeby przytulić do serduszka. Chociaż szczerze przyznam, że jak się idzie do pracy to trzeba ubrać pancerz, włożyć taką twardszą skórę.