Przed śniadaniem donosiły na kochanków, kolacje jadły z mężami. Te książki otwierają oczy na los kobiet wywiadu

Monika Przybysz
Jeśli waszym pierwszym skojarzeniem z wyrażeniem: “kobieta-szpieg” jest roznegliżowane, nieco pulchne ciało Maty Hari - z pewnością nie jesteście w tym toku myślenia osamotnieni. Obiegowe opinie o agentkach czy członkiniach wywiadu idą najczęściej jednym, zbudowanym głównie z seksualnych konotacji, torem. A kobiety, które na przestrzeni ubiegłego wieku narażały życie wykonując misje niejednokrotnie bardziej niebezpieczne i skomplikowane od “męskich”, zdecydowanie nie zasługują na tak prostolinijne traktowanie.
Fot. 123rf.com / Pop Nukoonrat
W podręcznikach ich rola jest nazbyt często deprecjonowana lub całkowicie spłycana, ale faktu, że historię najnowszą kobiety kształtowały na równi z mężczyznami nie da się już dłużej pomijać wymownym milczeniem czy wzruszeniem ramion oznaczającym: “Tak się przyjęło, co można z tym zrobić?”.

Jak dowodzą Liz Mundy i Douglad Boyd - można sporo: na przykład zebrać materiały, z których powstaną dwie sporych rozmiarów książki opisujące historie kobiet, które na przestrzeni ubiegłego wieku wykonywały różnorodne prace wywiadowcze.

Sekretarki zatapiają floty
Pierwsza pozycja, o której mowa, to "Dziewczyny od szyfrów. One pomogły wygrać II wojnę". Mundy opisuje w niej pracę tysięcy amerykańskich dziewcząt, zatrudnianych przez wojsko w jednym tylko celu: niszczenia obiektów nieprzyjaciela.
Oczywiście, szyfrantki działały z dystansu: nie pojawiały się na polach walki, nie brały udziału w niebezpiecznych misjach. Z drugiej strony, to właśnie dzięki ich żmudnej pracy polegającej na porównywaniu treści meldunków z opracowanymi wcześniej kluczami, Amerykanie byli w stanie niemal bez pudła lokalizować i niszczyć, na przykład, japońskie statki.

Pod koniec wojny raport marynarki wojennej stwierdzał, że „zatopiono ponad dwie trzecie całej japońskiej floty handlowej i liczne okręty wojenne, z każdej kategorii. Te straty doprowadziły w połowie 1944 roku do odcięcia Japonii od jej zamorskich źródeł surowców i ropy naftowej, z dalekosiężnymi konsekwencjami dla potencjału wytwórczego jej przemysłu wojennego i możliwości operacyjnych jej sił zbrojnych.

Kim były kobiety, które tak skutecznie, choć zza biurek, walczyły z wrogiem w czasie II Wojny Światowej? Nie ma reguły: wiadomości o rekrutacji do armii rozesłano po całych Stanach Zjednoczonych. “Wiesz, marynarka przyjmuje kobiety z dobrym charakterem i średnim wykształceniem” - w taki sposób jedna z matek zareklamowała możliwość zatrudnienia swojej córce.

Dziwne, że selekcja do komórek zajmujących się kryptoanalizą nie była ostrzejsza? Okazuje się, że plotka, jakoby do łamania szyfrów w czasie wojny zatrudniano tylko i wyłącznie “piękne” męskie umysły, w typie Alana Turinga - genialnego matematyka, który złamał kod Enigmy, bardzo rozmija się z prawdą.

Historie o geniuszu są zdecydowanie przesadzone. Kryptoanaliza nie ma nic wspólnego z samotnym wysiłkiem pojedynczej osoby, a pod wieloma względami jest niejako przeciwieństwem geniuszu. Choć słuszniej byłoby powiedzieć: sam geniusz jest częstokroć zjawiskiem zbiorowym.

Owszem, powodzenie w dziedzinie łamania szyfrów bywa związane z przebłyskami inspiracji, jednak w równej mierze zależy od starannego prowadzenia kartoteki, tak aby zakodowaną depeszę, która właśnie dotarła, można było porównać z podobną sprzed pół roku.


Szyfrantki wykonywały więc mrówczą pracę, ale śmietankę osiągnięć spijali, i często do dzisiaj spijają, ich przełożeni.

Kolejnym mitem, który obala Mundy, jest ten definiujący pracę szyfrantek jako czystą, miłą i przyjemną. Owszem, nie musiały turlać się w okopach, czy koczować tygodniami w japońskiej dżungli. Nie oznacza to jednak, że nie żyły w stanie napięcia:

To jakaś strasznie tajna działalność. Gdzieś w Waszyngtonie. Jeśli pisnę choć słówko, na pewno mnie powieszą. Zdaje się, że zaprzedałam życie. Ale nie przeszkadza mi to.

Tak w liście do matki w 1945 roku nastawienie panujące wśród szyfrantek opisuje Jaenn Magdalene Coz - bibliotekarka z Kalifornii, która sama zgłosiła się do łamania kodów.

Nic dziwnego, że Jaenn drżała na myśl o tym, że przypadkowo może zdradzić szczegóły swojej działalności. Kryptoanaliza była asem w rękawie amerykańskiej armii - nikt nie mógł sobie pozwolić, aby poza mury jednostek przedostawały się choćby strzępki informacji.

Fakt, że kobieta szuka zatrudnienia w czasie wojny nie był powszechnie akceptowany, co również wpływało w pewnej mierze na psychikę szyfrantek:

Amerykański rząd zaczął robić coś, co było przeciwieństwem wojennej rekrutacji: przygotował filmy propagandowe mówiące kobietom, że ich obowiązkiem jest opuścić pracę, wrócić do domu i zająć się rodziną.

Filmy podkreślały, że zarabianie na chleb i zabieranie pracy mężczyznom jest sprzeczne z kobiecą naturą. Zatem rezygnacja z pracy stała się wyrazem patriotyzmu. Wiele kobiet zatrudnionych w czasie wojny zrezygnowało więc z pracy po urodzeniu dzieci.


Pomimo tych apeli, kobiet, które odpowiedziały na wezwanie armii było sporo. Jak czytamy w “Dziewczynach od szyfrów”: “Z ogólnej liczby około dwudziestu tysięcy osób zatrudnionych w Ameryce przy łamaniu szyfrów jakieś jedenaście tysięcy stanowiły kobiety”.

I choć Mundy w swojej książce powołuje się na (zaledwie) kilkadziesiąt przykładów, to jednak dają one spójny obraz tego, jak wielkie zasługi na polu wojennych rozgrywek miały szyfrantki.

Drugi ze wspomnianych wcześniej autorów, Douglas Boyd w swojej książce: “Agentki. Egzekutorki, uwodzicielki, zdrajczynie”, przykładów podaje znacznie więcej. Nie ogranicza się również do jednego obszaru geograficznego, opisując działalność kobiet w wywiadach niemieckim, brytyjskim, francuskim, izraelskim i wielu innych.

Kobiety walczyły czy uwodziły?
Na początek warto przytoczyć jeden z cytatów, którego autorką jest jedna z agentek amerykańskiego wywiadu:

Odkryłam, że w łóżku niezmiernie łatwo jest skłonić świetnie wyszkolonych, znanych z zawodowej dyskrecji patriotów do ujawnienia tajemnic. Bycie razem to dla mężczyzny i kobiety największa radość. Zbliżenie fizyczne sprzyja najbardziej intymnym zwierzeniom. W nagłym przypływie szczerości człowiek mówi wszystko.
Czy nie kłóci się to nieco z tezą postawioną we wstępie, jakoby kobiety były czymś znacznie więcej niż seks-zabawkami, za pomocą których wygrywało się pomniejsze potyczki? zdecydowanie nie.

Wypowiedź Amy Elizabeth Thorpe, działającej pod pseudonimem „Cynthia”, która rzekomo uwiodła włoskiego admirała i wyciągnęła od niego najważniejsze informacje o maszynie szyfrowej Enigma, świadczy o jej znajomości ludzkiej natury. Najbardziej pryncypialnych mężów (czy też żon) stanu nie złamie się torturami czy szantażem. Złamać muszą się sami - ulegając najbardziej podstawowym ludzkim instynktom.

Ogromną niesprawiedliwością jest jednak sądzić, że agentki oddawały się podobnym obowiązkom z rozkoszą. O ile stereotypowy James Bond czerpie satysfakcję z niemal każdego, prowadzonego w ramach obowiązków zawodowych, podboju, to warto zaznaczyć, że w prawdziwym życiu przemoc seksualna była czymś, co w zawód agentki było po prostu wpisane z definicji.

Louisette, jej matka i siostra były torturowane – w jej wypadku przez spadochroniarzy pod dowództwem kapitana nazwiskiem Gradiani (...) nawet po pół wieku miała trudności ze znalezieniem słów na opisanie tego, co się tam zdarzyło.

Zaczęło się od bicia w twarz pięścią i otwartą ręką przez kilku żołnierzy przy akompaniamencie wyzwisk: „dziwka” i „szmata”. Potem przypalano ją papierosami i rażono prądem, a w końcu doszło do "le viol partouze", „gwałtu-orgii”. Kilku oprawców gwałciło ją dla przyjemności, cały czas uderzając ofiarę i wykrzykując wyzwiska.


Tak autor opisuje incydent, do którego doszło w Algierii pod koniec lat 50. ubiegłego wieku. Jego bohaterka Louisette Ighilahriz, pseudonim Lila, brała w tamtym czasie udział w walce o niepodległość. To, co ją spotkało nie jest oczywiście odosobnionym przypadkiem - w rozdziale zatytułowanym wymownie “Gwałt jako narzędzie walki” autor przytacza więcej przykładów. A to i tak historie pochodzące z jednego tylko obszaru czasowo-geograficznego.

“Agentki…” są pozycją bardzo różnorodną tematycznie i niezwykle bogatą, jeśli chodzi o liczbę opisanych historii. Wśród nich znajdują się te klasyczne - o pięknych fammes fatales, które wykradają najpilniej strzeżone informacje z najlepiej chronionych miejsc na ziemi, a następnie wracających do mężów, którzy nie mieli wielkiego pojęcia czym zajmują się ich żony.

W “Agentkach…” znajdziemy jednak również bardziej nietuzinkowe przykłady działalności kobiet-szpiegów. Do takich z pewnością zalicza się Elizabeth Peet Macintosh, która karierę zaczynała jako dziennikarka. Jak się miało jednak szybko okazać, droga typowo reporterska nie była jej pisana:

W 1943 roku redakcja zleciła Betty napisanie artykułu o Athertonie Richardsie, jednym z najważniejszych ludzi w OSS „Dzikiego Billa” Donovana; swego czasu był on szefem firmy w Honolulu zajmującej się mechanizacją zbioru trzciny cukrowej. Po latach Betty wspominała: „Był znajomym mojego ojca. Umówienie się z nim na wywiad nie było łatwe, ale w końcu mi się udało. Po wywiadzie zapytał: »Czy chciałaby pani zająć się czymś ciekawszym niż to, co teraz pani robi?”.

Odpowiedź była oczywista. Niedługo potem, Betty otrzymała przydział do sekcji dalekowschodniej wydziału operacji psychologicznych, zajmującej się “oddziaływaniem na morale wojsk japońskich w południowo-wschodniej Azji i na Pacyfiku za pomocą mieszanki prawdziwych informacji i dezinformacji”.

Do jej obowiązków należało tworzenie treści, mających za zadanie wprowadzić nieprzyjaciela w błąd. I tak, w trakcie pobytu w chińskim Kumming, czyli niemal bezpośrednio na tyłach wojsk nieprzyjacielskich, tworzyła na przykład teksty dla przechwyconej radiostacji.

Ktoś wymyślił postać wróżbity, który rzekomo potrafił odczytywać przyszłość z gwiazd, jego audycje miały więc duże powodzenie. Któregoś dnia pod sam koniec wojny jeden z redakcyjnych zwierzchników Betty powiedział:
– Musimy wrzucić jakiś temat, który wstrząśnie Chińczykami i Japończykami.
– To może przepowiedzmy wielkie trzęsienie ziemi w Japonii – odparła Betty.
– Tam ciągle są trzęsienia ziemi.
– No to dodajmy do tego tsunami.


Wielki armagedon pogodowy nie wydawał się zwierzchnikom dość przekonujący. Betty napisała więc, koniec końców: “W Japonii stanie się coś strasznego. Poradziliśmy się gwiazd i dowiedzieliśmy się czegoś, o czym nie możemy nawet powiedzieć, bo jest to coś niebywale przerażającego, co zrówna z ziemią duży obszar w Japonii”.

Nie mogła wiedzieć, że kilka tygodni później na Hiroszimę spadnie pierwsza bomba atomowa.

Z powyższej anegdoty, jak i z obu książek płynie jeden główny wniosek: praca w wywiadzie nie zawsze jest taka, na jaką wygląda, rzadko pasuje do publicznego wyobrażenia na ten temat, a już na pewno nie konweniuje z większością filmów szpiegowskich - o czym warto przekonać się czytając “Dziewczyny od szyfrów” oraz “Agentki. Egzekutorki, uwodzicielki, zdrajczynie”.

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Bellona.