Codziennie komentujesz jego pracę. Jan Kępiński to jedna z najważniejszych postaci polskiej rozrywki

Karolina Pałys
Jan Kępiński urodził się w Hadze, w Holandii. Spędził tam dzieciństwo. Studia w Łodzi podpowiedział mu tata - Polak. Jako że Janowi nie odpowiadała atmosfera w holenderskiej szkole filmowej, wybrał łódzką filmówkę, mimo nieznajomości polskiego. Ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Nie dość, że został w Polsce, to związał z nią całe swoje życie, i zawodowe, i prywatne.
Konsumujesz telewizyjną rozrywkę? To własnie on układa sporą część twojego menu Fot. materiały prasowe
Dzisiaj Kępińskiego kojarzy prawdopodobnie każdy, kto przepracował choćby dzień na planie telewizyjnych programów rozrywkowych. Dla milionów telewidzów Jan Kępiński pozostaje jednak anonimowy. Chyba, że należycie do promila osób, które śledzą napisy końcowe.

Wtedy na pewno wiecie, że jego nazwisko można dostrzec pod nagłówkiem “producent”. I to kilkanaście razy dziennie, bo lista programów, realizowanych przez jego firmę - Jake Vision - jest długa. Znajdują się na niej m.in.: “Milionerzy”, “Must Be The Music. Tylko Muzyka”, “Got To Dance. Tylko Taniec”, “Hell’s Kitchen. Piekielna kuchnia”, “Top Chef”, “Agent gwiazdy” czy “Bake off - ale ciacho”.

Lista programów, które Kępiński tworzył jako reżyser jest jeszcze okazalsza. Dość powiedzieć, że to właśnie on “sterował” kamerami w domu Wielkiego Brata czy formatował pierwszy morning show w Polsce - Dzień Dobry TVN.

W rozmowie z naTemat tłumaczy, dlaczego telewizyjna rozrywka ma przed sobą przyszłość i dlaczego zakusy ze strony internetu jeszcze długo jej nie zaszkodzą. Na początku zdradza jednak sekret, dzięki któremu udało mu się wytrwać w tej wymagającej branży już kilkanaście lat.
Jan Kępiński pracuje dla polskich telewizji już kilkanaście latFot. materiały prasowe
Chodzą słuchy, że nie pracuje pan dla pieniędzy. Odważne słowa, jak na producenta telewizyjnego.

Gdybym chciał pracować wyłącznie dla pieniędzy, studiowałbym zarządzanie lub ekonomię, a nie w szkole filmowej. Jestem w połowie Polakiem, a Polacy myślą sercem. Są ambitni, odważni, dumni, wierzą silnie w swoje przekonania. I ja też taki jestem.

Moi współpracownicy wiedzą, jak ciężko mnie do czegoś przekonać, albo odwieść od jakiegoś pomysłu. Potrafię walczyć do upadłego o to, co mi podpowiada instynkt. O prowadzącego, w którego nikt nie wierzy, o format, który według wszystkich okaże się klapą.

Jestem gotowy zaryzykować wszystkie swoje oszczędności, aby stworzyć coś, w co wierzę. Kocham film, kocham telewizję, dlatego chcę, żeby każdy mój program był swoją najlepszą wersją.

Jako producent ma pan spory wpływ na to, jak finalnie wygląda program.

Producent to osoba, która bierze format, albo swój własny pomysł, idzie do stacji telewizyjnej i mówi: zrobimy to za X zł, po czym nierzadko wpłaca niemałe zaliczki na poczet produkcji. Oczywiście, wsparcie merytoryczne również stanowi sporą część mojej pracy, ale oprócz mnie, na ekipę składają się dziesiątki innych osób: producenci kreatywni, reżyserzy, realizatorzy wizji, scenografowie. To nie jest tak, że wszystko robię sam.

Ogląda pan swoje produkcje? Dla przyjemności?

Dzisiaj rzadko, bo bywam dla siebie bardzo krytyczny - widzę tylko to, co mógłbym zrobić lepiej. Kiedyś telewizję oglądałem częściej. Pochodzę z małego miasteczka w Holandii, takiego, w którym nic się nie działo: ludzie wychodzili rano do pracy, potem wracali do domu i dzieci. Innej rozrywki niż telewizja nie było. Dzisiaj jest podobnie. Moi koledzy stamtąd w ogóle się nie zmienili, poza tym, że są starsi.

Telewizję robi pan dla takich właśnie widzów?

Nie tylko. “Milionerzy” - to przykład telewizji, którą robię nie tylko dla nich, ale dla wszystkich. To świetny format: jest odrobina adrenaliny, ale można się też czegoś nauczyć, pośmiać, poekscytować. To program, który można oglądać wspólnie - babcie z wnukami, mężowie z żonami, wszyscy razem.
"Agent" - jeden z formatów, który pokochała polska widowniaFot. materiały prasowe
Co mówi o polskim społeczeństwie portfolio programów Jake Vision?

Niech pani mi powie. Ogląda pani telewizję?

Oglądam, ale nie w telewizorze.

Podobnie jak większość moich znajomych. Moja mama ogląda telewizję, ale kompletnie inne programy od tych, które ja robię. Ale jeśli mieszkasz gdzieś, gdzie nic się nie dzieje? Możesz iść na piwo - w piątek, w sobotę. A potem? Oglądasz programy rozrywkowe.

Nie boi się pan konkurencji ze strony internetu?

Dla nas, producentów, nic się nie zmieni. My jesteśmy i będziemy dostawcami contentu - niezależnie od medium.

Ludzie tacy jak pani, jak ja, nie mają czasu oglądać telewizji. To jest doświadczenie bardziej rodzinne, albo dla ludzi o stałym rozkładzie dnia, którzy potrzebują jakiegoś punktu zaczepienia. O 20.00 jest film, to go obejrzą o 20.00. Ja ten sam film obejrzę dwa dni później na laptopie.

Czemu “oni” nie obejrzą go na tablecie czy komputerze?

To jest dobre pytanie. Najwyraźniej też to czasem robią, bo wyniki oglądalności telewizji spadają, a internetu - idą w górę. Kiedyś program z dużym udziałem w rynku miał 30-40 proc. oglądalności. Dzisiaj to zaledwie 15 proc.

Czy to znaczy, że powoli przestajemy pragnąć rozrywki w wydaniu telewizyjnym?

Nie sądzę. Ludzie zawsze będą potrzebować wyzwań. Programy takie jak “Top Chef” czy nasza nowość na jesień w Polsacie - „Ninja Warrior” - są tego odzwierciedleniem. Jesteś dobrym kucharzem? Sprawdź się w programie „Top Chef”. Jesteś sprawny fizycznie i wytrzymały? Udowodnij to i przejdź najtrudniejszy tor przeszkód w telewizji. To tak jak w sporcie: ludzie nie zostają nimi dla pieniędzy, ale po to żeby się sprawdzić, żeby walczyć. Potrzebujemy uznania.
Na planie "Hell's Kitchen. Piekielnej kuchni"Fot. materiały prasowe
Kilka lat temu w telewizji chcieliśmy oglądać celebrytów robiących “wszystko”. Potem zwykłych ludzi, rywalizujących o niezwykłe nagrody. Jaki będzie kolejny trend?

Nadal interesują nas celebryci, nadal chcemy patrzeć na sukcesy zwykłych ludzi, więc pewnie pojawią się programy, które obie te rzeczy łączą. Jedno się nie zmieni: w telewizji nadal potrzebne są emocje.

“Agent: gwiazdy” - to bardzo dobry przykład programu, który nie dość że bazuje na emocjach, ma w ekipie celebrytów, to jeszcze jest interaktywny. Jako widz też grasz, zgadujesz kto jest agentem.

Nie uważa pan, że tego typu programy to lekkie emocjonalne oszustwo?

Nie. W jaki sposób to jest oszustwo?

Wydaje nam się, że obserwujemy prawdziwe emocje, podczas gdy za część naszych wzruszeń to zasługa sprawnego montażysty.

Odpowiedni montaż jest potrzebny, ale nie zgadzam się, że ma to cokolwiek wspólnego z oszustwem. Gdybyśmy rozmawiali o programach informacyjnych to oczywiście, takie skróty są niedopuszczalne. Ale my podkręcając tempo programu nikogo nie oszukujemy. Uczestnicy zdają sobie sprawę, w czym biorą udział. My ze swojej strony nie piszemy im kwestii. To co mówią, robią wychodzi bezpośrednio od nich.

Pani się czuje oszukana oglądając programy rozrywkowe?

Zastanawiam się, na ile to wy, twórcy, kreujecie postaci pojawiające się w programach ukierunkowując ludzi na odgrywanie konkretnych typów: chłopak z sąsiedztwa, słodka idiotka, dobra kumpela, a na ile sami uczestnicy już nauczyli się, że muszą się zachowywać w określony sposób?

Takie zachowanie zauważyłem podczas drugiego sezonu Big Brothera. Uczestnicy kalkulowali, za dużo myśleli i nie pokazywali swoich prawdziwych emocji - zupełne przeciwieństwo pierwszego sezonu.

Inna sprawa, że dobry casting to nieodłączna część takich programów. Nie możemy wprowadzić do programu 10 nudziarzy, którzy będą się bali odezwać. Oprócz dostarczania rozrywki, prowadzimy biznes - musimy dbać o to, żeby program przyciągnął jak największą publiczność.

Wrócił Big Brother. Łezka się w oku kręci?

Nie. To jest zamknięty rozdział. Ja już swoje zrobiłem. Odniosłem z tym programem ogromny sukces w Polsce, potem byłem konsultantem przy produkcjach w innych krajach. Zyskałem dzięki temu gigantyczne doświadczenie, które potem wykorzystałem przy realizacji “Top Chefa”, “Hell’s Kitchen”, „Agent Gwiazdy”, "Bake Off - Ale ciacho!" czy “Wyjdź za mnie”.
Kępiński podczas realizacji "Wyspy przetrwania"Fot. materiały prasowe
Jaki jest sens w przywracaniu tego formatu do życia? Czy on jeszcze będzie nas szokował? Wszystko, co można podejrzeć już podejrzeliśmy w internecie.

W internecie można znaleźć wszystko: zabójstwa na żywo, porno. Pytanie tylko, czy w kółko da się to oglądać? Normalny człowiek się znudzi. Widzowie chcą oglądać to, co jest blisko nich: gotowanie, śpiewanie, emocje, codzienne problemy.

Który z programów jest pana ulubionym?

“Milionerzy”. Robiłem pierwszą edycję, potem kolejne w latach 2008 - 2010 i obecną. Ten program ma wszystko, czego powinna dostarczać dobra, telewizyjna rozrywka.

“Must be the Music” - to również program wyjątkowy. “Pascal po prostu gotuj” również był dla mnie ważny, bo to pierwszy program, który zrobiłem za własne pieniądze. Ale lubię wiele swoich realizacji. Jako reżyser robiłem “Taniec z gwiazdami”, “Szymon Majewski Show”, “Dzień Dobry TVN”. Wyreżyserowałem ponad 3 tysiące odcinków różnych programów.

Skąd pomysł na stworzenie Jake Vision i pójście „na swoje”?

Nauczyłem się, że w tej branży trzeba dostosowywać się do bieżącej sytuacji. Jake Vision założyłem, bo nie miałem innego wyjścia.

Co to znaczy?

Chciałem zostać i reżyserem, i producentem. Taki warunek postawiłem przy “Must be the Music”. Zaparłem się i powiedziałem, że dam radę - również finansowo. Wsadziłem w ten projekt wszystkie oszczędności.

Odważny ruch.

Nie zrobiłem tego bez powodu. Szefowie stacji już wtedy mieli do mnie spore zaufanie. Zdaję sobie jednak sprawę, że darząc mnie tym zaufaniem również sporo ryzykowali.

“Must be the music” to trudny format na taką próbę sił. Nie mógł pan mieć pewności, że “chwyci”.

To bardzo trudny format. Problem w tym, że zamiast prezentować umiejętności z różnych dziedzin, uczestnicy musieli śpiewać własne utwory. Nie było w tym komizmu, zaskoczenia. Pozmienialiśmy więc w oryginalnym formacie sporo.

W “Must be the Music” poruszaliśmy się po całym muzycznym spektrum: od popu do polskiego rapu, od kompletnego fałszu po skalę operową. To była jego siła. Udało nam się stworzyć program-bombonierkę, z której każdy mógł wybrać coś, co do niego przemawia.

Bardzo dużo zależało też od doboru jury. A to mieliśmy wybitne. Jego centrum była Kora. Kiedy tylko ją poznałem, wiedziałem, że mam do czynienia z niezwykłą artystką, z niezwykłą osobowością. Jeśli masz w programie kogoś, z tak ogromnym dorobkiem i kogoś tak podziwianego przez publiczność, to jest ogromny atut.
Kępiński z jurorami "Must be the Music"Fot. materiały prasowe
Był pan zaskoczony, że Kora się zgodziła wziąć udział w programie?

Nie, bo to bardzo dobry, pionierski program. Kora była z nami przez 11 edycji i od początku bardzo się zaangażowała w show.

Trudniej robi się programy z udziałem gwiazd czy te, w których uczestniczą “zwykli ludzie”?

Trudności pojawiają się tylko wtedy, kiedy przed nagraniem nie omówi się szczegółów. To dotyczy zarówno gwiazd, jak i „zwykłych ludzi”. Problemy się oczywiście zdarzają, nie wszystko da się przewidzieć. Na przykład kręcąc Agenta w RPA nasz koproducent nie mógł się dogadać z lokalsami, którzy niespecjalnie przywiązywali wagę do napiętych terminów. Podobnie było w Argentynie, gdzie reakcją na uwagi o tym, że jedzenie przyjeżdża za późno, było tylko słowo “mañana”.

Pracując z uczestnikami można wiele rzeczy ustalić wcześniej, ale jeśli ktoś chce być trudny, to będzie, niezależnie od tego czy jest gwiazdą, czy nie.

Nie ma obawy, że naturszczyk w pewnym momencie się rozpadnie i w środku produkcji - zrezygnuje? Zdarzają się takie sytuacje?

Tak, ale trzeba sobie z nimi radzić profesjonalnie i spokojnie. Większość takich osób po chwili wraca do siebie. Emocje - złe czy dobre - trwają moment. Potem trzeba wrócić do codzienności.

Jakiego programu nigdy by pan nie zrobił? Celuję tu w programy kontrowersyjne, typu “Wyjdź za mnie”.

“Wyjdź za mnie” był dobrym programem. Ci ludzie naprawdę szukali miłości, ich uczucia nie były udawane, jak może się wielu wydawać. Skutkiem programu był prawdziwy ślub, a para wciąż jest ze sobą, i wciąż jest zakochana.

Nie mam pojęcia, czego mógłbym nie zrobić. Wychodzę z założenia, że należy zajmować się produkcjami, przy których możesz być blisko. Dlatego kiedy robiliśmy “Walkę o piersi” ani razu nie byłem na planie. Stwierdziłem, że takim projektem powinna się zajmować kobieta, bo tylko ona zrobi to dobrze.
Jan Kępiński i Maciej RockFot. materiały prasowe
Jakie plany na przyszłość ma Jake Vision?

Jake Vision docelowo ma być holdingiem składającym się z różnych działów: rozrywki, fabuły, może i gameing? Może dział koncertowy? Naszym core business pozostanie jednak telewizja.

Jan Kępiński - reżyser, producent telewizyjny, realizator wizji i scenarzysta. W latach 1994-1997 studiował na studiach dziennych w szkole filmowej w Łodzi na wydziale operatorskim i realizacji telewizyjnej. Reżyser i producent wielu programów rozrywkowych m.in: Milionerzy, Hell's Kitchen, Top Chef, Bake Off Ale Ciacho, Must Be The Music, Agent Gwiazdy. Właściciel firmy producenckiej Jake Vision. Nominowany dwukrotnie do Wiktora w kategorii „twórca programu telewizyjnego" za Milionerów oraz Must Be the Music. Tylko muzyka.

Artykuł powstał we współpracy z Jake Vision.