Kaczyński zakazał wystąpienia Morawieckiemu? Prawicowy tygodnik ma inną wersję

Rafał Badowski
Według jednego z dzienników, Jarosław Kaczyński miał zmienić w ostatniej chwili cały scenariusz ostatniej konwencji PiS we Wrocławiu. Jednak źródła prawicowego "Do Rzeczy" twierdzą, że stało się tak znacznie wcześniej.
Jarosław Kaczyński miał odwołać wystąpienie Mateusza Morawieckiego na konwencji PiS we Wrocławiu. Jednak "Do Rzeczy" zaprzecza tym doniesieniom. Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta
"Tak wkurzonego prezesa koledzy z partii dawno nie widzieli. Miał rozstawiać wszystkich po kątach, zgłaszać uwagi do organizacji spotkania, a w końcu wywrócić do góry nogami cały jego scenariusz" – tak pisał "Fakt" o dolnośląskiej konwencji PiS.

Partyjna impreza była wyjątkowo krótka, trwała tylko 20 minut. Tabloid twierdził, że Jarosław Kaczyński przyjechał na nią w złym humorze. Według informacji dziennika, prezes miał zakazać wystąpienia Mateuszowi Morawieckiemu, choć jeszcze przed konwencją prowadzący miał zapowiadać, że premier przemówi po Kaczyńskim.


Jednak według źródeł "Do Rzeczy " w PiS, scenariusz dotyczący sobotniej konwencji omówiono w partii już we wtorek. A informacja o tym, że Kaczyński odwołał przemówienie Morawieckiego jest wyssana z palca.

"Fakt" twierdził, że zły nastrój Kaczyńskiego miał być spowodowany między innymi ostatnimi sondażami, kłopotami w rządzie, sporami o miejsca na listach do Europarlamentu, a także protestem KOD przed miejscem konwencji PiS we Wrocławiu.

Co powiedział Kaczyński we Wrocławiu?
W czasie wrocławskiej konwencji prezes zabiegał o głosy na PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego. – My nie dzielimy Polaków na lepszych i gorszych. My praktykujemy demokrację, jesteśmy formacją, która przestrzega Konstytucji – twierdził Jarosław Kaczyński.

Prezes PiS mówił o "dążeniu do sprawiedliwej Polski", która "poprowadzi nas do europeizacji". Kaczyński podkreślił, że opozycja nie jest w stanie podjąć się tego zadania. Oficjalnym hasztagiem podczas konwencji PiS było #PolskaSercemEuropy.

żródło: "Do Rzeczy"