Wiem, że to co robię, jest złe, ale nie umiem się powstrzymać. W historii tej prawniczki odnajdzie się wiele z nas

Monika Przybysz
Codziennie rano budzisz się obok przystojnego męża. Zanim zdążysz przycisnąć “drzemkę”, do łóżka z piskiem ładuje ci się czteroletnia córeczka.
Masz perfekcyjną rodzinę i dobrą pracę. Dlaczego to nie wystarczy? Fot. unsplash.com / Eunice Stahl
Chwila zabawy w “pościelowe potwory”, potem szybki prysznic i pobieżna selekcja garsonek w szafie. Chwilę później zbiegasz na dół, łapiesz usmażonego przez męża naleśnika, całujesz córkę w czółko, męża w policzek i wybiegasz na stację. Pociąg wiezie cię do centrum, gdzie do matki i żony dodajesz kolejne wcielenie - prawniczki, przed którą właśnie otworzyły się drzwi do wielkiej kariery.

Już? Umościliście się wygodnie w puchu średnioklasowego życia?

Bardzo dobrze. A teraz czas zrobić coś, co cały ten porządek zburzy.

To znowu ty - wzięta londyńska prawniczka. To znaczy będziesz wzięta, już za brdzo niedugo. Znaczy, baaaardzo niedługo. Bardzo. Trochę ci się język plącze, ale przecież ma prawo. Ty też masz prawo świętować sukces: w końcu po nie wiadomo ilu latach bronienia pijanych kierowców i drobnych złodziejaszków dostałaś poważną sprawę: morderstwo!

Tak, tak, twoje pierwsze. Chociaż zaraz może dojść do drugiego i to własnoręcznego, bo patrząc jak ta siksa-stażystka przystawia się do twojego Patricka, krew cię zalewa. Co? A nie, nie, twojego męża tu nie ma. To tylko Patrick, pracujecie razem. Długa historia.

Nie potrafisz nazwać tego co was łączy. Poza wspólnymi klientami i przygodnym, brutalnym seksem, chyba nic więcej. Ale to wystarczy, bo i tak rozumie cię lepiej niż twój idealny mąż, który nie ma pojęcia, jak stresująca jest twoja praca i jak bardzo długie godziny spędzone w kancelarii (okej, czasem też w pubie) kolidują z twoim postanowieniem bycia równie idealną.

Tak, próbowałaś zerwać z Patrickiem. Wiele razy. No i się po prostu nie da. Ale spróbujesz. Jeszcze tylko jeden gin z tonikiem i wygarniesz mu, że to koniec, że nie dasz się tak traktować. I że masz męża i dziecko. To oni są najważniejsi. Tak. Koniec. Kropka.
“Krwawa pomarańcza” - historia jakich wiele?
Czytając kolejne strony “Krwawej pomarańczy” autorstwa Harriet Tyce, dowiemy się, że koniec tego wieczoru okazał się nie do końca zgodny z planem Alison.

Ignorując kolejne telefony Carla (“idealnego męża”) udało jej się w końcu zwrócić uwagę Patricka - robiąc przy tym lekką burdę w pubie, fakt, ale w tym przypadku cel zdecydowanie uświęcił środki.

Do poważnej rozmowy nie doszło: zalani w trupa Alison i Patrick kończą wieczór w opustoszałej kancelarii, gdzie od pyskówki przechodzą do brutalnego seksu. A właściwie to Patrick przechodzi, bo Alison cały czas waha się, czy na skali od “na ostro” do “gwałtu” nie zbliżyła się właśnie do górnej granicy.

Zawaha się również czytelnik “Krwawej pomarańczy” zastanawiając się, o co siedzi w głowie głównej bohaterki, która zamiast wrócić do kochającego (rzekomo) męża i córeczki która jest dla niej całym światem (jak sama mówi) odpada pijana w ubraniu na fotelu w kancelarii i daje się w takim stanie zastać rano Carlowi i Matyldzie.

Odpowiedź nie stanowi usprawiedliwienia dla Alison, ale jest banalnie prosta: prawniczka buja się na emocjonalnej huśtawce pomiędzy oczekiwaniami, które powinna spełniać jako matka i żona, a własnymi ambicjami i zachciankami. Brzmi znajomo? Przedstawiony w powieści świat angielskich prawniczek nie wydaje się być tak odległy od naszej, równie skomplikowanej rzeczywistości.

Żenującej karuzeli osobistych porażek nie pomaga przerwać świadomość, że Carl wydaje się być ideałem: psychoterapeuta o elastycznym planie dnia, który dostosowuje do rozkładu zajęć Matyldy, świetnie gotuje i dba o dom. Alison, która pije na umór, w domu pojawia się długo po dobranocce i smacznie gotuje najwyżej wodę na herbatę, wypada na jego tle w najlepszym razie żenująco.

Uporządkowaniu życia osobistego nie pomaga fakt, że swoją pierwszą “wielką sprawę” Alison poprowadzi z Patrickiem. Jej komfortu psychicznego nie poprawi również fakt, że ma bronić kobiety, która zamordowała własnego męża. Z zemsty? W afekcie? Tego Alison będzie usiłowała się dowiedzieć i jednocześnie nie zniszczyć przy tym swojego małżeństwa, czego jest już bardzo bliska.

Domestic noir
“Krwawa pomarańcza” to thriller, który można zaliczyć do gatunku “domestic noir” - opowieści, gdzie kryminalna intryga stanowi nadbudówkę dla problemów rodzinnych.

W książce Harriet Tyce intryga ta toczy się na kilku poziomach (dom, sprawa sądowa, romans z Patrickiem). Autorka musiała wykonać sporą pracę, aby podomykać wszystkie wątki na niespełna 300 stronach, a przy tym nie wywołać w czytelnikach wrażenia, że zamiast dotrzymywać kroku głównej bohaterce, muszą za nią gonić.

Sztuka ta udała się po części dzięki temu, że Tycie przez 10 lat sama należała do prawniczego światka. Zwyczaje, nawyki i nałogi prawników z City zna jak własną kieszeń, co przekłada się na dokładne, ale jednocześnie zwięzłe i rzeczowe, opisy elementów tej konkretnej rzeczywistości.

Postaci, które kreśli Tyce są wiarygodne, a przy tym wyraziste. Z kolei meandry prowadzonego przez Alison śledztwa wyłożone zrozumiale, ale nie infantylnie, dzięki czemu jego wynik trzyma nas w niepewności do samego końca.

Do samego końca będziemy się również zastanawiać, czy coraz ciaśniej zaciskające się wokół szyi Alison sidła emocjonalnego potrzasku w końcu się rozluźnią. Czy będzie miała w sobie na tyle siły, aby odzyskać zaufanie męża i ponownie stać się taką matką dla swojej córki, jaką chciałaby być? I czy w ogóle powinna? O tym, że być może już straciła swoją szansę usiłuje ją przekonać tajemniczy szantażysta.

Czy Alison uda się odkupić winy i rozwikłać zagadkę morderstwa? Dowiecie się w jeden wieczór, bo tyle wystarczy, aby z zapałem skonsumować z “Krwawą pomarańczę”.

Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Świat Książki.