Jako pierwszy zdemaskował aferę seksualną w polskim Kościele. "Jestem pewien: Jan Paweł II o tym wiedział"
Napotykano jednak na opór. Dużą rolę w tuszowaniu sprawy - jak wynikało z tekstu Morawskiego - mieli odegrać wówczas biskupi pomocniczy, którzy robili wszystko, by ratować twarz Paetza – i na miejscu, i w Watykanie. Papież już bowiem wiedział o skandalach z udziałem arcybiskupa. Informacja nie dotarła jednak do Jana Pawła II oficjalną drogą - przekazała mu ją jego przyjaciółka, Wanda Półtawska.
Gdy Jerzy Morawski opublikował w "Rzeczpospolitej" swój tekst, było już prawie 4 miesiące po wizycie delegacji z Watykanu badającej na miejscu sprawę skandalu z arcybiskupem. I nie ma pewności, czy - gdyby nie nagłośnienie - sprawy nie zamieciono by pod dywan.
Jak udało się Panu w 2002 r. zebrać materiały do tekstu o arcybiskupie Paetzu?
Zajęło mi to zaledwie trzy dni. Oczywiście, napotykałem na problemy. Istniała pewna zmowa milczenia i chęć ukrycia skandalu przed światem. Ci, którzy zdecydowali się mówić, nie zgadzali się na ujawnienie ich danych. Sprawa była jednak w Poznaniu tajemnicą poliszynela i udało mi się dotrzeć do wielu rozmówców.
Byłem m.in. w Seminarium Duchownym, rozmawiałem ze studiującymi tam młodymi klerykami. To, co anonimowo mi opowiedzieli, przerastało moją wyobraźnię.
Najbardziej w pamięć zapadła mi rozmowa z księdzem, który mieszkał zaledwie sto metrów od Pałacu Biskupiego. Płacząc opowiadał mi o czynach arcybiskupa Paetza. Tak bardzo przeżywał fakt, że to wszystko dzieje się wręcz na jego oczach, a on jest bezsilny.Jerzy Morawski: Grzech w Pałacu Arcybiskupim"Rzeczpospolita" 23 lutego 2002Ojciec jednego z kleryków seminarium duchownego mieszka blisko Poznania. Pewnego dnia syn niespodziewanie przyjechał do domu. Był wzburzony i poruszony.
– Miał twarz bladą niczym sufit, nie mógł usiedzieć na krześle – opowiada ojciec. – Nie chciał nic powiedzieć. W końcu wykrzyczał, płacząc: "nie wiedziałem, że nasz arcybiskup jest pedałem!". Mówił: "spotkałem się z arcybiskupem". Nic więcej. Przez kilka godzin się miotał. (...)
Poprzedni metropolita poznański Jerzy Stroba odwiedzał seminarium bardzo rzadko. Jego wizyty były zawsze poprzedzone przygotowaniami i miały odświętny charakter. Arcybiskup Juliusz Paetz wpadał natomiast często niezapowiedziany. Maszerował prosto do pokoju, w którym mieszkają klerycy. Ksiądz rektor po "sprawach, które wyszły" oświadczył metropolicie wprost, że ma zakaz pojawiania się w seminarium bez uprzedzenia. Czytaj więcej
To poczucie bezsilności było uzasadnione – księża, którzy na zachowanie arcybiskupa Paetza poskarżyli się nuncjuszowi, zostali ukarani. Jeden z duchownych, który mu się sprzeciwił, musiał karnie wyjechać do Zambii.
Tak, takich przypadków było w Poznaniu sporo. I nie tylko tam. Już po publikacji tekstu "Grzech w Pałacu Arcybiskupim" otrzymałem wiele listów, m.in. od osób z Łomży – to wcześniejsza diecezja Juliusza Paetza i tam też studenci byli ofiarami molestowania. Jeden z byłych kleryków łomżyńskiego seminarium pisał do mnie z Kanady – wyjechał z kraju właśnie ze względu na abpa Paetza.
Trzeba pamiętać, że Juliusz Paetz był hierarchą bardzo wpływowym. Zanim został biskupem łomżyńskim był w Rzymie, gdzie pełnił funkcję prałata antykamery (w latach 1976-92 – przyp. red.). To on przyjmował wszystkich gości oczekujących na audiencję u papieża.
Miesiąc po Pana tekście nastąpiła interwencja Watykanu – formalnie odbyło się to tak, że abp Paetz złożył rezygnację na ręce papieża. Ale czy Jan Paweł II nie wiedział o wszystkim wcześniej?
Rozmawiając z duchownymi miałem wrażenie, że Watykan wiedział o tym od dawna. Właściwie to nie było wrażenie. Byłem i jestem tego pewny. Interwencja zaś nastąpiła dlatego, że po nagłośnieniu sprawy naciskała na to opinia publiczna w Polsce.
Zresztą mój tekst nie był jedyny. Powstało też wiele innych, pewnie nawet bardziej szczegółowych niż mój...
Ale to Pan był pierwszy.
To prawda. Choć nie ja pierwszy się o tej sprawie dowiedziałem. Byli inni dziennikarze, którzy przede mną posiadali informacje o tym skandalu. Mieli wręcz gotowe teksty, tylko bali się je opublikować.
Po chwili była więc lawina tekstów. I dopiero po nich nastąpiła zmiana na stanowisku metropolity poznańskiego.
Te publikacje medialne wywołały wówczas wręcz stan wrzenia. Sprawa nie schodziła z czołówek gazet. Już nie dało się nie zareagować.JERZY MORAWSKI: GRZECH W PAŁACU ARCYBISKUPIM"Rzeczpospolita" 23 lutego 2002Na początku września kilka osób duchownych i jedna osoba świecka wystosowały list do delegatów Episkopatu Polski na Synod Biskupów w Rzymie 2001. (...)
Po opisaniu poznańskich wydarzeń autorzy listu twierdzili: "biskup diecezjalny swym postępowaniem zagraża diecezji". Pismo to otrzymał również nuncjusz apostolski w Polsce ks. biskup Józef Kowalczyk. (...)
Nuncjusz przekazał zbiorowy list arcybiskupowi Paetzowi, a jego sygnatariuszom odpisał, że to lokalny problem. Na autorów protestu spadły, poza Pawłem Wosickim, kary kościelne. Czytaj więcej
Pana słowa potwierdzają opinie tych, którzy twierdzą, że Jan Paweł II o wielu rzeczach wiedział, lecz nie reagował.
W sprawie Poznania i abpa Paetza jestem pewien: Jan Paweł II wiedział o tym znacznie wcześniej.
Nie ma Pan poczucia, że Kościół zmarnował tych ostatnich niemal 20 lat? Pana tekst dawał hierarchom szanse, aby na dobre przyjrzeć się wszelkim skandalom seksualnym wśród duchownych i przypadkom ich tuszowania.
Miesiąc po publikacji zmiany nastąpiły. Juliusz Paetz stał się synonimem wszelkiej rozwiązłości w Kościele, potem jednak faktycznie wszystko przycichło.
Jakiś czas temu przyjechał do mnie dziennikarz holenderski i pytał mnie, dlaczego moim zdaniem ta sprawa nie potoczyła się dalej, nikt w Kościele nie zechciał się zająć seksualnymi skandalami. Cóż mu mogłem powiedzieć - odpowiedziałem pytaniem na pytanie: "Czy pan wie, w jakim kraju pan jest?".
Muszę przyznać, że w tej obecnej historii zastanawia mnie jedna sprawa – wątek bezpieki. Pamiętam z procesu zabójców ks. Jerzego Popiełuszki, jak jeden z oskarżonych przyznawał, że SB specjalnie do seminariów duchownych podsyłała swoich ludzi jako alumnów. Ci zaś potem przez jakieś kontakty homoseksualne mogli przyszłych księży szantażować.
Wiadomo, że trzech księży z filmu braci Sekielskich było zarejestrowanych jako TW. Ich teczki są w IPN.
Ja akurat mam na myśli ks. Jankowskiego, którego sprawę przed laty opisywałem. Jeszcze zanim historycy IPN przyznali, że proboszcz św. Brygidy w Gdańsku był kontaktem operacyjnym Służby Bezpieczeństwa, dotarłem do materiałów, które były raportami ze śledzenia księdza.
Jego skłonności bezpiece były znane i można sądzić, że został przez SB zaszantażowany. Choć przyznaję, że - choć widziałem wiele teczek księży - nie pamiętam takiego przypadku, aby z nich wynikało wprost, że wobec któregoś z duchownych wykorzystywano wiedzę o tych jego - nazwijmy to umownie - słabościach.
Pana tekst w 2002 r. był przełomowy. Początkowo nastąpiły decyzje personalne, ale potem wiele spraw przycichło i abp Paetz nieraz pojawiał się na wielu uroczystościach jak gdyby nigdy nic. Myśli pan, że po filmie braci Sekielskich będzie podobnie?
Trudno mi powiedzieć, jakie to będzie miało przełożenie na działania władz Kościoła czy władz państwowych. Chyba jakoś za bardzo na to nie liczę. Jestem natomiast przekonany, że film wywoła lawinę doniesień o innych księżach, którzy mają nieczyste sumienia, szczególnie z parafii wiejskich. Z różnych opowieści wiadomo, że tam to się dopiero działo! I teraz to wszystko będzie wypływać.
Jerzy Morawski – reporter, autor filmów i telenowel dokumentalnych (m.in. "Imperium ojca Rydzyka", "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym", "Chłopaki do wzięcia", scenarzysta filmowy (m.in. "Dług" czy "Gry uliczne").